PolskaEuRokita

EuRokita

Jan Rokita zapowiada, że kiedy zostanie premierem, dokonana "jednostronnej euroizacji", czyli wprowadzi euro w sposób niezgodny z prawem unijnym. Tu wpada jednak w pułapkę. Nie można wprowadzić euro bez zgody wspólnoty, bowiem pieniądz ten jest emitowany przez Europejski Bank Centralny. Polska nie byłaby zatem współemitentem tego pieniądza, lecz tylko jego użytkownikiem, którego obieg pieniężny zależałby od napływu walut - pisze Michał Zieliński w tygodniku "Wprost".

Polska nie jest jednak małą Czarnogórą korzystającą ze stałego dowozu gotówki przez turystów, a zatem perturbacje pieniężne mogłyby wstrząsać gospodarką silniej niż wahania kursowe. Przemiennie groziłyby nam impulsy pieniężne i zatory płatnicze, które trzeba by rozładowywać za pomocą jakichś substytutów pieniężnych. Zabiegowi jednostronnej euroizacji sprzeciwia się jednak także NBP. Nie wiadomo zatem, kto by owe substytuty miał emitować. Jan Rokita musiałby założyć w tym celu nowy bank emisyjny. Wtedy jednak lepiej, by ów nowy pieniądz od razu nazwać eurokitą.

Siekierka Rokity

Co zapowiedział Rokita? Tak naprawdę niełatwo to powiedzieć, bowiem podczas spotkania z przedstawicielami Amerykańskiej Izby Handlowej mówił nie o jednej, lecz o dwóch różnych zmianach, z których pierwsza polega na przyjęciu sztywnego kursu złotego do euro, a druga na owej euroizacji, czyli zastąpieniu złotego walutą europejską. To drugie rozwiązanie (pierwsze jest oczywiście możliwe, choć w obecnej sytuacji fiskalnej Polski raczej trudno byłoby znaleźć poważnych ekonomistów, którzy by coś takiego proponowali) napotykałoby jednak szalone trudności prawne, tak wewnętrzne, jak i międzynarodowe. Uzasadnienie takiego kroku lękiem przed reformami fiskalnymi (czyli mówiąc prościej - redukcją deficytu budżetowego) i przeciwdziałaniem umacnianiu złotego jest horrorem ekonomicznym na poziomie ekonomistów LPR czy Samoobrony. I wreszcie wymachiwanie siekierką w stronę NBP ("Zrobię tak, jeśli NBP swoimi interwencjami nie osłabi złotego") nie daje najlepszej prognozy współpracy przyszłego (?) premiera z władzami
monetarnymi.

Wojna z unią?

Unia Europejska przewiduje tylko jedną drogę wprowadzenia euro. Trzeba wypełnić kryteria konwergencji (niska inflacja i stopy procentowe oraz deficyt budżetowy mniejszy niż 3 proc. PKB), wejść do tzw. systemu ERM2, polegającego na utrzymaniu faktycznego kursu w przedziale wahań +/-15 proc. wobec zadeklarowanego parytetu w stosunku do euro. W tym reżimie kursowym kraj musi wytrzymać dwa lata. I wtedy może przejść na euro. Polska kryteriów konwergencji nie wypełnia. Może przy odważnych reformach wypełnić je w roku 2007, a to oznacza, że euro wprowadzić może (i powinna) najwcześniej w 2010 r. Drogi na skróty nie ma. Członek wspólnoty europejskiej nie może bowiem jednostronnie złamać unijnego prawa i euroizować waluty bez spełnienia wymienionych warunków.

Jest to tak oczywiste, że nawet Marek Belka przerwał swój monolog Hamleta wypowiadany jednocześnie na dwóch scenach (dramatycznej im. Stefana Batorego i komediowej, czyli w Sejmie RP) i spokojnie oświadczył, że proponowane działanie oznaczałoby wypowiedzenie wojny unii. Trafił celnie, ale przyznać trzeba, że Jan Rokita podstawił mu się jak Michalczewski Fabrice`owi Tiozzo.

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)