Cztery godziny dramatu
Marek Wosiek, 31-letni lekarz weterynarii z Krotoszyna, blisko cztery godziny leżał pod zwałami stali, lodu i śniegu. Był jedną z ostatnich żywych osób w chorzowskiej hali, do których dotarli ratownicy. Wraz z grupą poszkodowanych postawił sobie za punkt honoru, by o sprawie szybko nie zapomniano.
01.02.2006 | aktual.: 01.02.2006 08:06
- To nasz obowiązek wobec ofiar – mówi. Pan Marek brał udział w chorzowskiej imprezie jako wystawca. Jest znanym w mieście specjalistą od leczenia niedużych zwierząt. Jego firma rozprowadza między innymi witaminy dla tych ptaków. Marek zabrał ze sobą na Śląsk żonę i córkę – mają bowiem rodzinę w Sosnowcu – była okazja do odwiedzin. Szczęściem, obie w momencie tragedii przebywały u krewnych.
W samym środku
Stoisko pana Marka znajdowało się w centrum hali. Kiedy runął dach nie miał szans ucieczki. – Gdybym zresztą próbował uciec, być może nie przeżyłbym – mówi. Zawalony dach utworzył nad Markiem niszę, w której miał nieco miejsca, by się rozejrzeć i zorientować w swoim położeniu. Niestety, odkrył, że obok są ranni, leżą też zwłoki osoby z sąsiedniego stoiska. Słyszał wołania o ratunek innych poszkodowanych. – Mam latarkę w komórce. Poświeciłem i wysłałem SMS do żony, że jeszcze żyję – mówi. Przy pomocy SMS-ów i pukania w blachę Marek kontaktował się ze światem i pomagał ratownikom w lokalizowaniu poszkodowanych.
Zawalony dach wisiał kilkanaście centymetrów nad jego głową. Przykrył się deską, kiedy ratownicy toporkami i piłami torowali sobie drogę. – To co cięli, to był gruby lód. Aby się do nas dostać musieli zmagać się przede wszystkim ze śniegiem i lodem. Tym wspaniałym ludziom, którzy spieszyli nam z pomocą, właśnie to zajęło najwięcej czasu! Pana Marka wydobyto na powierzchnię w sobotę 10 minut przed godz. 21. Wraz z grupą ośmiu osób trafił do szpitala w Siemianowicach Śląskich. Ma złamane cztery kręgi lędźwiowe – nałożono mu gorset. Przez najbliższe dwa, trzy tygodnie pozostanie na Śląsku. Minie też trochę czasu zanim zacznie chodzić. W Szpitalu Wojewódzkim im. św. Barbary w Siemianowicach przebywa także druga ranna osoba z Wielkopolski – Damian Pietrzak, mieszkaniec podkaliskiej gminy Stawiszyn. Ma złamany w dwóch miejscach kręgosłup.
Nie damy zapomnieć
Marek Wosiek deklaruje, że zrobi wszystko aby o tej tragedii nie zapomniano. – Leżymy tu z trzema kolegami i obiecaliśmy sobie w tym gronie, że zrobimy wszystko aby winni ponieśli konsekwencje! To była jatka, prawdziwa rzeźnia. My tego nie zapomnimy. A już słyszymy, że jacyś ludzie są nieuchwytni, że dzień przed targami dokonywano odbioru hali. Zaznacza, że taką postawę poszkodowani uznali za obowiązek wobec ofiar, którym życia nikt już nie wróci.
Wieść o wypadku krotoszyńskiego weterynarza rozeszła się błyskawicznie. Spora grupa hodowców gołębi z okolic była na targach i widziała się z Markiem na trzy godziny przed tragedią. – Odebrałem wiele wyrazów solidarności. Dzwonią klienci, współpracownicy, zajomi, także burmistrz Krotoszyna. Wszystkim dziekuję, za słowa otuchy i deklaracje pomocy, ale na razie wszystko mam. Krotoszynianin cieszy się, że w rumowisku znaleziono kluczyki i dokumenty od samochodu. Poniósł wprawdzie duże straty materialne, ale teraz o tym nie myśli. W towarzystwie żony i córki stara się wrócić do zdrowia.
Marzena Wiśniewska