Czarny, ale swój© Agencja Gazeta | Adam Stępień

Czarny, ale swój

Mariusz Sepioło
10 listopada 2018

Przemierzam trasę, którą wyznaczyli organizatorzy marszu niepodległości. Ludzi o innych korzeniach, innym wyglądzie, stroju lub wyznaniu pytam, jak spędzą 11 listopada.

Odkłada kamerę na bok, bierze łyk wody i mówi:

- Bardzo chciałbym pójść na ten marsz. Kiedyś. Za rok, za dwa. Ale teraz nie pójdę. Musisz coś wiedzieć i chciałbym, żebyś to w tym tekście podkreślił: póki na samym czele tego marszu idą faszyści, wymachują flagami z faszystowskimi symbolami i krzyczą to, co krzyczą – nie czuję się tam mile widziany. To nie jest moje miejsce. Po prostu.

Elsi Adajew ma 28 lat i dużo ciepłej energii. Gęsta, ciemna broda i brązowe oczy. Śmieje się, że skórę ma bledszą niż niejeden Polak. Na powitanie mocno ściska dłoń i poklepuje po plecach.

Według Elsiego jest regułą, że Polacy są w większości dobrzy.
- No więc biegałem dzisiaj po mieście, bo chcę nakręcić podziękowanie – mówi dalej. – Podziękowanie dla Polaków, na 100-lecie niepodległości. Trudno wyrazić słowami, ile Polska dała mnie i mojej rodzinie. Ile zawdzięczamy dobrym ludziom.

Ashish, który do Polski przybył z Indii, siedzi na ławce w towarzystwie kolegów. Ashishowi w Polsce się podoba, Warszawa jest ładna i przyjazna, bardzo friendly. Ale w niedzielę w marszu nie pójdzie. Tak jak jego koledzy, którzy delikatnie się uśmiechają i przytakują.

W domu z kolegami zostanie Eric, który w Warszawie studiuje. Właśnie czeka na kebaba obok stacji Śródmieście. Nie, o marszu nie ma nawet mowy, nie chce się narażać. To dla niego oczywiste. Eric pochodzi z Kenii, rzuca się w oczy, w takim dniu przed wrogim wzrokiem nie ma się gdzie schować.

Sławek, też Kenijczyk, ale i Polak na każdym zdjęciu jest uśmiechnięty. Zawsze w kolorowym stroju (lubi pomarańczowy), przedstawiany jako „Sławek”, nie „Sławomir”. Z jego głosu, z jego słów, z jego oczu – bije pewność.

Kiedyś sobie wymyślił, że skoro nie znosi zimy, to musi te parę miesięcy jakoś wytrzymać. W Bydgoszczy stanął na scenie, żeby opowiedzieć ludziom o idei, którą wprowadził w życie: o wolności finansowej. I opowiedział, porównując siebie do bociana – ptaka, który kocha wolność.
Przyszedł na świat jako dziecko Kenijczyka i Polki. Dzieciństwo dzielił między Afrykę i Europę, studia skończył w Polsce. To z krajem ciepłych lat i mroźnych zim, których tak nie znosił, postanowił związać się na stałe.

W latach gospodarczego boomu Sławek trafił do firmy konsultingowej. Praca w korporacji dawała w kość, nadgodziny wysysały energię, odpowiedzialność zbyt ciążyła. Własny biznes też wydawał się trudny, ale Sławek zaryzykował i wszedł w branżę nieruchomości. Stworzył firmę Mzuri, która zarządza mieszkaniami na wynajem w Warszawie.

W 2009 r. – cztery lata przed terminem, który sobie założył – zrezygnował z pracy i stał się rentierem. Połowę roku mieszka w Europie, połowę podróżuje po świecie. Nauczył się kilkunastu języków. Napisał i zredagował kilka książek. Nazywa siebie „szczęśliwym obywatelem świata”.
Na blogu napisał, że kolor skóry uważa za swój atut, „aktyw”. W dzieciństwie spędzał wakacje w Polsce i w Kenii. I w obu krajach zdarzało się, że dzieci go przezywały: w Kenii, ze względu na jaśniejszą niż inni karnację, od „białasów”. Ale zawsze uważał, że wyzywanie innych to przejaw ograniczonych horyzontów, głupoty. Nie brał tego do siebie.

- Jestem dumny z Polski, tej otwartej, tolerancyjnej, gościnnej, jaką byliśmy przez setki lat – mówi. – I którą dalej – w większości – jesteśmy.

Na marsz się nie wybierze, bo to nie ta pora roku. Ale nawet jeśli w listopadzie nigdzie by nie wyjechał, na marsz by nie poszedł.

- Nie ze strachu, tylko ze względu na ryzyko propagowania tam wartości odmiennych od moich – mówi Muturi. - Nie miałbym za to żadnych obaw przed wyjściem tego dnia na ulice. Od 30 lat na ulicach Warszawy nie spotkałem się ani razu z objawami rasizmu czy choćby niechęci, nawet będąc wśród grup nazywających siebie „prawdziwymi patriotami”.

"Z Czeczenii? To spie####aj tam, skąd przyszedłeś”

Elsi znowu bierze łyk i chwilę milczy. Opowie mi historię. Nigdy wcześniej publicznie o niej nie mówił.
- To było w Krakowie, parę lat temu. Studiowałem tam. Któregoś dnia po zajęciach poszedłem do McDonalda. Pamiętam: było wtedy dużo ludzi, mało miejsca wolnego. Jakiś chłopak zapytał mnie, czy może się dosiąść. Jasne, siadaj mówię. Zaczęliśmy rozmawiać. Następnie przyszła jakaś dziewczyna, czekała na swoją koleżankę, zaproponowaliśmy razem, by dołączyła. I zaczęliśmy rozmawiać ze sobą, Kiedy się przedstawialiśmy i powiedziałem swoje imię, oboje zapytali mnie skąd pochodzę, a na odpowiedź, że z Czeczenii, ich reakcja była przemiła. Byli ciekawi, pytali o Czeczenię, o mnie, o życie w Polsce. Naprawdę miło spędzaliśmy czas, dużo żartując. Wtedy przyszła ta dziewczyna, na którą czekała nasza nowo poznana koleżanka. Przedstawia nas jej i podekscytowana opowiada jej, że pochodzę z Czeczenii.

„Z Czeczenii?”.
„Tak”.
„To spie**aj tam, skąd przyszedłeś”.

Usłyszałem obelgi, jakich dotąd nie słyszałem. A przeżyłem wiele. Ta dziewczyna po prostu siedziała i obrażała mnie. Mówiła, że muzułmanie to oszuści, złodzieje, gwałciciele. No i oczywiście terroryści.

Widziałem zmieszanie w oczach tych młodych ludzi. Ta dziewczyna, która się wcześniej do nas przysiadła, była zszokowana. Kompletnie nie wiedziała, co zrobić. Była zawstydzona zachowaniem swojej koleżanki, oboje próbowali ją uspokoić. W końcu powiedziałem: dość. Podziękowałem tamtym dwóm za mile spędzony czas, tej nowej dziewczynie powiedziałem, że wystarczająco dużo w swoim życiu nasłuchałem się skur**eli, którzy mnie tak obrażali i że nie muszę słuchać kolejnej takiej osoby. Wstałem i wyszedłem. Tamtych dwoje mnie przepraszało i prosili, bym został. Powiedziałem, że nie dam rady, żeby mi wybaczyli. Wyszedłem. Wtedy coś we mnie pękło. Postanowiłem, że odtąd, jeśli zdarzy się podobna sytuacja, zachowam spokój i odpowiednio zareaguję. Zdarzały się, ale na szczęście nie było ich dużo i nie chcę o nich mówić.

Wyszedłem z tego McDonalda i zwyczajnie się popłakałem. Zdziwiłem się swoją reakcją ale widocznie ta nienawiść była tak przypadkowa i ten ogrom jadu od tej dziewczyny tak duży. Najgorsze w tym wszystkim było to z jaką obojętnością na twarzy to mówiła.

Potem zastanawiałem się, czy wychodząc, zrobiłem dobrze. Ale dzisiaj wiem – i tego uczę młodszych od siebie – że nie wolno reagować agresją na agresję. Trzeba tłumaczyć, edukować, pokazywać, że ten ktoś nie ma racji. Zastanawiałem się, skąd w tej dziewczynie tyle uprzedzeń i stereotypów. Mówiła, że była we Francji i tam poznała muzułmanów.

Ale najbardziej dotknęło mnie to, że była to zupełnie przypadkowa osoba. Że spotkaliśmy się zupełnym zrządzeniem losu, po czym z miejsca zaczęła mnie obrażać. To też pozwoliło mi coś zrozumieć. Bo zauważ: ci dwoje byli otwarci i tolerancyjni. A ich też spotkałem przypadkiem. To mi pokazuje – jestem tego pewny – że większość to dobrzy ludzie, ale wśród nich zdarzają się złe wyjątki.

Omenaa: manifestacja nienawiści

Omenaa Mensah, dziennikarka, przedsiębiorczyni i prezes fundacji Omenaa Foundation, przyszła na świat w Jeleniej Górze jako córka Polki i Ghańczyka. Jest bardzo zajęta, ale na moje pytania zgadza się odpowiedzieć mailem.

Obraz
© East News | TRICOLORS/EAST NEWS

„Dzień Niepodległości będę świętować poza Polską, w Izraelu, tam gdzie w zgodzie i wzajemnym poszanowaniu funkcjonują trzy różne religie i różne światopoglądy – pisze. – Ze swoim kolorem skóry nie odważyłabym się wyjść 11 listopada na ulice Warszawy. Niestety w ostatnich latach marsze niepodległości przybierają formę manifestacji nienawiści. A najsmutniejsze jest, że dzieje się to przy pełnym przyzwoleniu rządu.

Niejednokrotnie w swoim życiu spotykałam się z objawami rasizmu. W dzieciństwie mnie to bardzo bolało, potem dorosłam i uodporniłam się na głupotę innych. Jedna z takich sytuacji, która utkwiła mi w pamięci, wydarzyła się kilka lat temu, gdy robiliśmy pogodę gdzieś w Polsce. Jadąc na miejsce, zgubiliśmy się w jakiejś małej miejscowości, operator zatrzymał samochód i poprosił o pomoc w pokazaniu właściwej drogi, napotkanego mężczyznę. Ten, gdy mnie zobaczył powiedział, że nam nie pomoże, bo jest rasistą, a ja jestem czarna.

Do dziś pamiętam konsternację na twarzy operatora. Było mu głupio i przepraszał mnie za zachowanie tego faceta. Czuję się obywatelem świata, ale moją ojczyzną jest Polska, w której się urodziłam, mieszkam, wychowuję dzieci, pracuję i tutaj płacę podatki. Szanuję nasz dorobek historyczny, kulturalny, ekonomiczny i jestem dumna z tego, że jestem Polką”.

Sławek: 1 procent

- Podczas marszu bardzo wyraźnie słychać rasistowskie i ksenofobiczne hasła. Dlaczego wtedy? – pytam też Sławka Muturi.

- Sądzę, że pojawiają się one nie tyle przy okazji Święta Niepodległości, co z innych powodów. Po pierwsze, tłum dodaje „odwagi”. A po drugie, wiele osób jest skłonnych zrobić wiele głupstw, by zaistnieć w mediach, by móc się pochwalić przed znajomymi: „Widzisz? Ten w kapturze, co przywalił czarnuchom, to ja!”. Bez wsparcia tłumu i bez obecności kamer, Kowalski raczej nie ma ochoty ani potrzeby „wypomnieć” mi w twarz odcienia koloru mojej skóry. Za to, bardzo często, nawet po kilka razy dziennie, otrzymuję od nieznajomych na ulicach Warszawy wyrazy sympatii z powodu mojej pomarańczowej „stylizacji” lub stale goszczącego na mojej twarzy uśmiechu. Mój kolor skóry nie wydaje się dla kogokolwiek istotny. Warszawa już dawno przestała być prowincjonalna.

Muturi nie wierzy, by co głośniejsi uczestnicy marszu byli wyrazicielami ogółu społeczeństwa.

- 99 proc. Polaków to ludzi otwarci – tłumaczy. – Właśnie to jest ta otwarta i tolerancyjna Polska, z której jestem dumny. Nie dajmy się zwariować i nie wierzmy w to, że wszyscy Polacy to ten 1 proc. ludzi, którzy w tłumie, chcąc by to właśnie ich wychwyciły kamery, prześcigają się w wyzwiskach. Swego czasu Polki i Polacy wybrali do Sejmu dwóch posłów urodzonych w Afryce. Tak robią rasiści? Ilu posłów rodem z Afryki jest w parlamentach innych europejskich krajów, które nie miały w Afryce swoich kolonii? Prawdziwi rasiści, nienawidzący sąsiada tylko dlatego, że ma skórę innego odcienia, to według mnie ułamek promila. Żyję w Polsce - z licznymi przerwami - od 53 lat i od urodzenia byłem zawsze mocno „opalony”. Gdybyśmy mieli w Warszawie prawdziwy problem z rasizmem, chyba zdążyłbym coś poczuć.

- Ależ panie Sławku – sprzeciwiam się – nie ma pan problemu z tym, że uczestnicy marszu niosą nad głowami faszystowskie symbole?

- Symbole faszystowskie oczywiście bardzo mnie smucą. Nie tylko dlatego, że kojarzą się że złem, z bezduszną głupotą, że zwierzęcym znieczuleniem, z niewyobrażalnym cierpieniem. Ale też z tępym nacjonalizmem, który z naszej ojczyzny dwóch (a tak naprawdę więcej) narodów uczynił kraj Polski dla Polaków. Szkoda, bo osobiście uważam, że to nie przypadek, że wielu wybitnych Polaków - Mickiewicz, Kościuszko, Moniuszko, Miłosz, Piłsudski i inni - pochodziło z Kresów, czyli miejsc gdzie różne kultury się wzajemnie przenikały. Smuci mnie, że ów 1 proc, o którym wspominałem, chciałby nas popchnąć na drogę Korei Północnej.

Thomas: granica

- Trzeba sobie powiedzieć wprost: w obrazach z marszu lub z jego okolic było w latach poprzednich widać wyraźnie, że pojawiają się na nim symbole o charakterze faszystowskim – zaczyna Thomas Jura Omedi, rocznik 1993, absolwent SGGW i student SGH, specjalista od marketingu i ekspert ds. bezpieczeństwa i obronności. Syn Kenijczyka i Polki. – Budzi to we mnie złość. Wiemy, ile Polska od faszyzmu wycierpiała.

Ma świadomość, że przez lata trudnej historii w Polakach ukształtowała się potrzeba dbania o własną narodową tożsamość. Ale dzisiaj zbyt często chęć obrony tożsamości, przechodzi w atak. Nie tylko na tle rasowym, ale i religijnym.

Podkreśla kilka razy: Polacy nie są rasistami. Ale czasem nie potrafimy postawić granicy między dbaniem o tożsamość, a atakiem na „innego”.

- Tak, świętuję 11 listopada, jestem patriotą i jest to dla mnie ważny dzień. Ale raczej w gronie najbliższych, w domu – mówi Thomas. – Generalnie nie miałbym problemu z wzięciem udziału w marszu. Sam jestem Polakiem. Czuję się w Polsce dobrze i wiem, że w marszu idzie wiele osób i robią z to różnych powodów. Jednym z nich jest poczucie, że wszyscy jesteśmy Polakami i w takim dniu powinniśmy się zjednoczyć. Jest też grupa radykalna, najgłośniejsza, z której hasłami wiele osób nie chce się utożsamiać. Ja nie chcę.

Thomas 11 listopada spędzi w domu, jak mówi, „rozmawiając o swoich korzeniach i bohaterach, którzy w jego rodzinie walczyli o niepodległość”. Przeszkadza mu coś innego: - Zawsze, kiedy tego typu obraźliwe hasła czy symbole pojawiają się w przestrzeni publicznej, powinna mieć miejsce konkretna reakcja władz i społeczeństwa. A nie zawsze tak jest. Swastyki, krzyże celtyckie i inne symbole czy hasła nawołujące do nienawiści na różnym tle – jeśli się pojawią – powinny być przynajmniej zabierane. Propagowanie symboli faszystowskich jest zakazane i powinno się tego zakazu przestrzegać.

Elsi: serce na pół

- Tak, czuję się patriotą – mówi Elsi przed pożegnaniem. – Moja siostra wyraziła to kiedyś na rysunku: narysowała na dużej kartce serce, podzielone na pół. W jednej połówce narysowana była flaga Czeczenii, w drugiej flaga Polski. A następnie dopisała to: jedno serce, dwie ojczyzny. Myślę, że to pokazuje moje podejście. Mój świętej pamięci tata, Issa Adajew, mówił, że patriotyzm to znaczy kochać własną ojczyznę i kulturę i mieć szacunek do innych. Tak staram się żyć i za to jestem wdzięczny ludziom, których spotkałem na swojej drodze. Nauczycielom, kolegom ze szkoły, z podwórka. Za to, że kiedy było niezwykle trudno odnaleźć się w nowym miejscu, z nowym językiem, nowymi obyczajami, wyciągnęli do nas rękę. Za czytanie polskich książek i komiksów i słuchanie polskiej muzyki. Za opowiadanie mi o polskiej historii i zabieranie do muzeów. To dzięki nim jestem dziś tym, kim jestem. Czeczeńsko-polskim patriotą.

Thomas: Bambo idzie

Thomas zapewnia: z realną agresją na tle rasistowskim się nie spotkał. Ale nie twierdzi, że takie sytuacje się nie zdarzają.

- Jest co najmniej kilka czynników, które sprawiają, że osoba o innych niż europejskie korzeniach, innym wyglądzie czy wyznawanej religii, jest przez Polaków łatwiej akceptowana. Że ja jestem akceptowany.

Czynnik pierwszy: język.

Pamięta: jest na spotkaniu. Poznaje ktoś, kogo Thomas widzi pierwszy raz w życiu. Wita się, przedstawia. Od razu czuje, że atmosfera jest nieprzyjemna, a nowo poznany nastawiony co najmniej z dystansem. Wtedy Thomas zaczyna mówić po polsku i nieufny Polak zmienia się jak za naciśnięciem przycisku: teraz jest Thomasa ciekawy, wypytuje, jak to z tym jego polskim jest, zadaje typowe w takich sytuacjach pytanie – czy urodziłeś się w Polsce?

Tak, urodził się w Polsce.

Chował się w środowisku identycznym, jak tysiące dzieciaków w całej Polsce, w latach dziewięćdziesiątych. To warszawska Wola. Domy, podwórka, bramy, na których spotkać można niejeden ludzki typ. Thomas jest „inny”, bo jego skóra ma ciemny kolor, a włosy są czarne i kręcone.

Dzieci, jak to dzieci, potrafią być okrutne. Ale Thomas pamięta, że jeśli w czasach podstawówki usłyszał o sobie coś negatywnego, to tylko jedno: „O, Bambo idzie”.

Thomas na „Bambo” się nie obrażał. Nie czuł się z tym dobrze, ale jeśli dzisiaj o tym pomyśli, to wie: nie czuł wtedy zagrożenia. Po prostu: dziecięce wygłupy.

Dla rówieśników z Woli, z którymi biegał po boisku, z którymi siedział w ławce i ganiał po szkolnym korytarzu w zwykłym, rejonowym gimnazjum – Thomas był „swój”.

Z tym łączy się czynnik drugi: zachowanie polskich zwyczajów.

- Jesteśmy poważnym narodem, bardzo dbającym o tradycję, historię, zwyczaje. I o to, żeby inni też je znali – mówi Thomas. – Jeśli znam historię Polski, nie wyśmiewam wiary katolickiej czy szerzej kultury chrześcijańskiej – automatycznie staję się bardziej „swój”, „nasz”. My, Polacy bardzo chcemy, żeby ci, którzy przyjeżdżają do nas lub z jakichś powodów wydają nam się „inni”, „obcy”, nie narzucali nam swoich zwyczajów, swojego stroju, swojej religii. A raczej: żeby nie zastępowali „naszej” kultury „swoją”.

Pamięta taką scenę: - Siedzieliśmy z kumplami z Woli, z chłopakami wychowanymi w blokach, i rozmawialiśmy. W pewnym momencie chłopaki zaczęli sobie żartować „z czarnuchów”. Powiedziałem: „Hej, ale przecież mój tata też jest czarny?”. Odpowiedzieli: „A nie, twój tata to co innego”. Rozumiesz? Mój tata był dla nich „swój”, bo po pierwsze: był moim tatą, a ja byłem ich kumplem. Bo znał dobrze język, mieszkał w sąsiedztwie, pracował. Mówili mu „dzień dobry”.
Znali go.

- Dobrze, Thomas, ale przecież w niedzielę tysiące ludzi pójdzie w marszu i znowu będzie krzyczeć: „Polska dla Polaków!” – mówię i znowu pytam: dlaczego?

- Nie wiem czy są to tysiące, nie wiem, jaki to procent, ale istnieje na to pewnego rodzaju przyzwolenie.

- Co powinno się zmienić? – pytam Thomasa.

- Przede wszystkim edukacja. Fundamentalną kwestią jest wkomponowanie dzieci o innych korzeniach w system edukacji. To szkoła powinna w nas wykształcić poczucie, że poszanowanie dla inności, tolerancja – jest wartością, której trzeba bronić.

Wiesz dlaczego? Bo widzę, jakie podejście do osób o innym kolorze skóry mają ci, z którymi się wychowywałem. Którzy wychowywali się ze mną: czarnoskórym chłopakiem. Dziś są dużo bardziej tolerancyjni niż Ci, którzy nie mieli okazji siedzieć w ławce z Polakiem o ciemnej skórze. Z kimś takim, jak ja.

Pożegnanie

Z Warszawy wyjeżdżam pociągiem, który na chwilę zwalnia, jakbyśmy wszyscy mieli przyjrzeć się widokowi za oknem, więc wyglądam, wytężam wzrok i sylabizuję napis wykonany na murze czarną farbą:

„Żydzew ku##a".

Mariusz Sepioło. Reporter. Publikuje w m.in. w "Tygodniku Powszechnym", "Polityce" i "Gazecie Wyborczej". Autor książek reporterskich: "Ludzie i gady" (wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w więzieniu i "Himalaistki" (wyd. Znak, 2017) oraz najnowszej "Nanga Dream" (wyd. Znak, 2018). Można się z nim skontaktować przez stronę internetową www.mariuszsepiolo.com.

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (0)