PolskaChcieli umrzeć z miłości

Chcieli umrzeć z miłości

"Proszę, wybaczcie nam. Chcieliśmy być razem
na zawsze" - napisali do rodziców nastoletni kochankowie Ania i
Tomek. Potem wsiedli w "malucha" i wjechali wprost pod pędzącego
tira. On zginął na miejscu, ona jest w stanie krytycznym - pisze
"Nowy Dzień".

14.01.2006 | aktual.: 14.01.2006 14:18

4 stycznia Ania świętowała swe 16. urodziny. Przyjechała do ukochanego, starszego o trzy lata chłopaka, do jego rodzinnej wsi Szkwa na Mazowszu. Zawsze dobrze czuła się u rodziców Tomka, w małym drewnianym domku na samym końcu wsi. 5 stycznia Tomek powiedział, że odwozi Anię do domu. Wtedy rodzice widzieli go po raz ostatni.

Nie niepokoili się, bo młodzi czasem gdzieś znikali, kiedy chcieli być sami. Strach sparaliżował ich dopiero w poniedziałek 9 stycznia, kiedy listonosz przyniósł pocztę. Był w niej list pożegnalny. Wyglądało na to, że Ania podyktowała go Tomkowi. "Przepraszamy. Zabrałam państwu syna..." - tak się zaczynał.

- Tego dnia po otrzymaniu listu rodzina zgłosiła nam zaginięcie chłopaka - mówi Dariusz Wesołowski z policji w Ostrołęce. - Natychmiast zaczęliśmy poszukiwania. Nie sądziłem, że odnajdziemy ich w takich okolicznościach... 20 km od Zambrowa fiat chłopaka zderzył się z tirem.

Policjanci z Szumowa odebrali zgłoszenie w poniedziałek o 14.50. Gdy przyjechali na miejsce, długo nie mogli dojść do siebie, choć widzieli już wiele - krajowa "ósemka" to bardzo niebezpieczna trasa. Ale okoliczności tego wypadku były wyjątkowe. Mały fiat został tak zmiażdżony, że trudno było rozpoznać markę.

O dziwo, zwłoki kierowcy nie były zmasakrowane. Zginął natychmiast, nie cierpiał. Ile w nim było desperacji, żeby nie zdejmować nogi z gazu, w ostatniej chwili nie skręcić kierownicą, tylko jechać wprost na pędzącego tira? Kierowca ciężarówki próbował się ratować, zjeżdżając na prawe pobocze, ale nie uniknął czołowego zderzenia. Ogromny tir wylądował w rowie. Kierowca ma złamany nos, szwy na nodze i okropne poczucie, że wbrew swej woli przyczynił się do tragedii.

Po "maluchu" została tylko kupa blachy. Anię z krwawiącą głową uratowało dwoje lekarzy, którzy akurat przejeżdżali autobusem. Teraz dziewczyna walczy o życie w Szpitalu Wojewódzkim w Łomży.(PAP)

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)