PolskaBrzozę też wymyślili

Brzozę też wymyślili

Nie było żadnego uderzenia w brzozę – wynika zarówno z badań amerykańskich naukowców, jak i z dokładnej analizy zapisów z czarnych skrzynek. Tym samym najważniejsza teza dotycząca katastrofy smoleńskiej została obalona. – Odkrywamy kłamstwo smoleńskie – uważa poseł PiS-u Antoni Macierewicz.

Brzozę też wymyślili
Źródło zdjęć: © PAP | Tomasz Gzell

25.01.2012 | aktual.: 25.01.2012 07:31

Na wczorajszym posiedzeniu parlamentarnego zespołu ds. zbadania przyczyn katastrofy rządowego tupolewa odbyła się telekonferencja z naukowcami zaangażowanymi w badanie przyczyn i przebiegu katastrofy smoleńskiej, pracującymi w Stanach Zjednoczonych. Prof. Kazimierz Nowaczyk i prof. Wiesław Binienda po raz pierwszy przedstawili całość swoich ekspertyz dotyczących ostatniej fazy lotu Tu-154M i rozprawili się z mitem pancernej brzozy, która nie tylko nie spowodowała katastrofy, ale – jak udowodnili – rządowy samolot w ogóle w nią nie uderzył.

Z badań naukowców wynika, że nawet po zderzeniu tupolewa z brzozą skrzydło powinno przeciąć drzewo, a nie odpaść.

Wykluczone uderzenie w brzozę

Prof. Wiesław Binienda w swojej symulacji lotu Tu-154M udowadniał, że skrzydło według praw fizyki powinno wytrzymać. Jak podkreślał, na oderwanie skrzydła w wyniku kolizji z drzewem nie wskazuje także miejsce, w którym znaleziono oderwany fragment – ponad 100 m od brzozy. Z symulacji prof. Biniendy wynika, że ta część skrzydła powinna upaść maksymalnie 12 m od miejsca zderzenia.

Jeśli zaś miejsce znalezienia fragmentu skrzydła wskazane w raportach MAK-u i Millera – czyli 100 m od drzewa – jest prawdziwe, to samolot w chwili jego utraty musiał znajdować się o wiele wyżej. To z kolei wyklucza uderzenie w brzozę.

Obliczenia naukowców potwierdza dokładna analiza zapisu z czarnych skrzynek wykonana przez biegłych z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych im. J. Sehna. Na nagraniach nie ma dźwięku uderzenia w drzewo, a mikrofony były tak czułe, że rejestrowały nawet odgłosy ruchu w kokpicie.

To właśnie kolizja z drzewem miała spowodować uszkodzenie rządowego tupolewa, co według oficjalnych raportów zarówno Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK), jak i komisji Millera było bezpośrednim powodem katastrofy smoleńskiej. Ze względu na utracony fragment skrzydła tupolew miał zacząć drastycznie zniżać lot i ostatecznie się rozbić.

Czas się nie zgadza

Wnioski naukowców potwierdzają wyniki eksperymentu przeprowadzonego przez dr. hab. Marka Czachora, prof. Politechniki Gdańskiej, z Katedry Fizyki Teoretycznej i Informatyki Kwantowej, który także zajmuje się tym wątkiem katastrofy. – Przede wszystkim miękka część skrzydła, tzw. flota, nie została zniszczona, a przy uderzeniu w drzewo to właśnie ona jako pierwsza powinna być uszkodzona – uważa prof. Czachor. Prof. Nowaczyk przeanalizował także inne dyskusyjne zdaniem zespołu Antoniego Macierewicza kwestie związane z katastrofą. Chodzi m.in. o jej dokładny czas. Przypomnijmy: jak wynika z analizy zapisu z czarnych skrzynek sporządzonej przez krakowskich biegłych, zapis TAWS pochodzi z godz. 8.41.06,5. Z kolei według raportu MAK-u ostatni TAWS został zarejestrowany o 10.41.02 (dokładnie 2 godz. różnicy między strefą czasową w Polsce i Rosji), a nagranie kończy się 1,5 sek. przed uderzeniem samolotu w ziemię. Raport Millera ustala koniec nagrania na godzinę 6.41.08, co według Nowaczyka miało nastąpić pół sekundy
po uderzeniu w ziemię. Zmanipulowane zdjęcia Naukowiec podniósł też wątek samego zabezpieczenia miejsca katastrofy. – Nie wykonano wszystkich czynności zgodnie z załącznikiem 13 do konwencji chicagowskiej – mówił. Jego zdaniem zdjęcia z oblotu lotniska zamieszczone w raporcie MAK-u zostały zmanipulowane. Jak pisaliśmy wczoraj, polscy prokuratorzy nie brali udziału w pierwszych oględzinach miejsca katastrofy Tu-154M w Smoleńsku i przez to nie znają rozmieszczenia ciał ofiar tuż po tragedii. Wojskowi śledczy dysponują jedynie dokumentacją fotograficzną wykonaną przez Rosjan, ale jak przyznaje prokuratura wojskowa, część z nich to niewyraźne czarno-białe kopie. Chociaż telekonferencja była zaplanowana już od jakiegoś czasu i wzbudziła na tyle duże zainteresowanie, że transmitowano ją na żywo nawet w TVN24, nikt z prokuratury wojskowej, która prowadzi śledztwo w sprawie katastrofy, nie pofatygował się do Sejmu. Znamienne, że siedziba prokuratury jest oddalona od parlamentu jedynie o kilka ulic. – Wypada mi
wyrazić żal, że prokuratura nie znalazła nawet jednej osoby, która mogłaby na bieżąco uczestniczyć w prezentacji naszych ekspertów – powiedział Macierewicz.

Prokuratorów nie było

Szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk Ireneusz Szeląg wysłał natomiast list, w którym napisał, że w związku „z zaplanowaną ważną czynnością w śledztwie” w sprawie katastrofy smoleńskiej nie będzie w stanie wziąć udziału w posiedzeniu komisji. Podobne pisma są wysyłane komisji przed każdym posiedzeniem zespołu. Jeszcze nigdy – mimo regularnych zaproszeń – nikt z prokuratury nie wziął udziału w żadnym z nich. Telekonferencja z naukowcami natrafiła początkowo na problemy techniczne. Zgromadzone w Sali Kolumnowej Sejmu osoby słyszały prof. Nowaczyka, ale nie mogły zobaczyć na telebimie slajdów z jego analizą. Jak dowiedziała się „Codzienna”, przed konferencją odbyło się kilka prób połączenia z naukowcami przebywającymi w USA i wszystko działało bez szwanku. Problemy techniczne nie pojawiły się także na laptopach członków komisji, którzy na swoich ekranach widzieli slajdy z ekspertyzami.

Bliscy ofiar katastrofy o konferencji

Jerzy Mamontowicz, brat Bożeny Mamontowicz-Łojek, prezes Polskiej Fundacji Katyńskiej
Rozbieżność ustaleń profesorów z raportami MAK-u i Millera jest rażąca. Od początku nie trzeba było wierzyć Rosjanom. Ich ustalenia mijają się z prawdą.

Dariusz Fedorowicz, brat tłumacza przysięgłego Aleksandra Fedorowicza
Od wielu miesięcy odczuwaliśmy, że w raporcie MAK-u i zrobionym na jego obraz i podobieństwo raporcie Millera trudno odnaleźć elementy prawdziwe. Obnażyły to analizy profesorów Biniendy i Nowaczyka. Niezrozumiałe jest zaufanie strony polskiej do badań brzozy i skrzydła, które mieli przeprowadzić Rosjanie. Zebraliśmy ok. pół miliona podpisów za śledztwem międzynarodowym w sprawie zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej.

Andrzej Melak, brat Stefana Melaka, przewodniczącego Komitetu Katyńskiego
Zaskoczył mnie udział także polskich uczonych w badaniach. Włączają się do nich polskie instytucje naukowe mimo oporu minister szkolnictwa wyższego Barbary Kudryckiej i Polskiej Akademii Nauk.

Stanisław Zagrodzki, kuzyn Ewy Bąkowskiej, wnuczki gen. Mieczysława Smorawińskiego
W śledztwie smoleńskim nie dokonano podstawowych badań, a przynajmniej prokuratura o nich nie poinformowała.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (676)