Belka na wagarach
Poniedziałek. Godz. 10. Większość Polaków w pracy zdążyła już dawno
zapomnieć o świątecznej labie. Ale nie premier. O tej godzinie Marek Belka dopiero wyjeżdżał spokojnie z domu w Łodzi. Choć, jak sprawdziliśmy, nie wziął urlopu.
Bardzo zwykle napięty kalendarz pracy rządowych ministrów świecił wczoraj pustkami. Z posterunku nie schodzi jedynie minister zdrowia Marek Balicki, który ma wpisane zadania na każdy dzień do końca roku. Co innego jego szef Marek Belka. Problemów w kraju nie brakuje, ale on odpuścił sobie ostatnie posiedzenie rządu, które powinno odbyć się dziś. Czyżby przedłużył sobie święta i już wziął urlop?
Próbowaliśmy się tego dowiedzieć w biurze rzecznika rządu. Ale sam rzecznik, jak się okazało, też wyjechał na zieloną trawkę, a jego pracownicy nie wiedzieli, czy Belka złożył już wniosek urlopowy, czy po prostu poszedł na wagary.
- Na tę chwilę wiem, że pracuje - zapewniała nas około południa Katrzyna Turska, szefowa Centrum Informacyjnego Rządu. Co robi i gdzie jest? Tego już nie potrafiła powiedzieć. Nic dziwnego. Jak ustaliliśmy, o tej porze premier mógł co najwyżej dojeżdżać do Warszawy. Dokładnie o 10.03 zrobiliśmy mu zdjęcie, kiedy siadał za kierownicę prywatnej lancii w bramie swojego domu przy ul. Ciechocińskiej w Łodzi i odjeżdżał w siną dal. - Ja jestem w pracy, a mąż wieczorkiem powinien być w Warszawie - tłumaczyła nam niepewnie żona premiera Krystyna, która jako szefowa prywatnej przychodni na leniuchowanie czasu wczoraj nie miała.
Po południu wszystko stało się jasne: premier przerwę świateczną przedłużył sobie na własną rękę. Oficjalnie na urlop idzie dopiero od środy! Jego żona to potwierdza i mówi, że być może premier wybierze się gdzieś przed sylwestrem.
- Ale decyzji jeszcze nie podjęliśmy - zastrzega. Po urlopie premier też nie zamierza się przepracowywać. W styczniu rusza na służbowe wojaże po świecie. W planie ma już Libię, Japonię, Wietnam i Singapur!