Wyścig zbrojeń na Bliskim Wschodzie - kto zdobędzie broń atomową?
Kraje Bliskiego Wschodu od lat biją swoje kolejne rekordy wydatków na obronność. Analityk Tomasz Otłowski zwraca szczególną uwagę na dwa państwa - Arabię Saudyjską i Iran. Zarówno Rijad, jak i Teheran są podejrzewane o próby zdobycia broni atomowej. Jeśli (lub raczej kiedy) im się to uda, w regionie rozpocznie się "prawdziwie zabójczy wyścig zbrojeń".
Sytuacja geopolityczna na Bliskim Wschodzie - nigdy nie najlepsza - pogarsza się systematycznie od momentu wybuchu serii rewolucji i wojen w ramach tzw. Arabskiej Wiosny. Chaos w Libii, niestabilność polityczna w Egipcie i Jemenie, a także krwawa wojna w Syrii promieniująca w wyraźny sposób na Irak i Liban - wszystko to zwiększa w tej części świata poziom niestabilności i nieprzewidywalność w zakresie bezpieczeństwa. Do tego dochodzą "stare" problemy tego regionu, takie jak konflikt izraelsko-palestyński, irański program nuklearny czy aktywność islamskich ekstremistów i terrorystów, o kwestiach społeczno-ekonomicznych czy demograficznych nie wspominając.
Nic zatem dziwnego, że w tak niepewnych czasach i niestabilnym środowisku międzynarodowym i państwa inwestują coraz większe środki w modernizację i rozwój swych armii. Bliski Wschód - od wielu już dekad znajdujący się w światowej czołówce regionów najwięcej wydających na zbrojenia - od kilku lat bije w tym zakresie kolejne rekordy. Według opublikowanych niedawno danych odnoszących się do 2013 roku, bliskowschodnie wydatki na obronność wzrosły w tym czasie w porównaniu z rokiem poprzednim (2012) o 4 proc., osiągając łącznie poziom 150 mld USD.
Pozornie może się to wydawać niewielkim wzrostem, ale statystyki za ostatni rok nie obejmują kilku państw regionu, które nie upubliczniły danych w zakresie swych wydatków budżetowych na szeroko rozumianą obronność. A tak się akurat składa, że są to kraje, które w ostatnim czasie zbroją się wyjątkowo intensywnie. Są w tej grupie np. Katar i Zjednoczone Emiraty Arabskie, które (obok Arabii Saudyjskiej, o której za chwilę) należą do ścisłej czołówki krajów basenu Zatoki Perskiej na potęgę dozbrajających swe siły zbrojne w obawie przed rosnącą potęgą Teheranu. Jest wśród tych państw także sam Iran, którego ambitne programy modernizacji i rozbudowy sił zbrojnych, wraz z będącym już najpewniej na finiszu programem nuklearnym, budzą niepokój arabskich sąsiadów z regionu (i napędzają ich zbrojenia). Jest też wreszcie i Syria, już czwarty rok pogrążona w brutalnej wojnie domowej, której władze nie szczędzą grosza na zakupy amunicji, uzbrojenia, paliwa lotniczego czy części zamiennych do sprzętu, w szybkim tempie
zużywanego w walkach z rebeliantami.
Tak więc, gdyby uwzględnić w tym zestawieniu wszystkie kraje regionu i ich wydatki, dane opublikowane ostatnio przez SIPRI z pewnością byłyby jeszcze bardziej imponujące. Zresztą, spojrzenie na dane dotyczące poszczególnych państw daje już zupełnie inny obraz. W 2013 roku wydatki obronne np. Iraku wzrosły (w porównaniu z 2012) o 27 proc., a Bahrajnu o 26 proc., Arabia Saudyjska - największe regionalne mocarstwo, dysponujące obecnie czwartym na świecie budżetem obronnym (większym niż budżety Francji czy Wlk. Brytanii), wielkości 67 mld USD - zwiększyła w ub. roku swoje wydatki na wojskowość o 14 proc. Arabia jest zresztą rekordzistą także pod innym względem: jako jedyne duże państwo regionu (i jedno z niewielu na świecie) podwoiła wielkość swojego budżetu obronnego w ciągu minionej dekady.
Jaki kraj na co wydaje swoje fundusze?
W tym kontekście należy pamiętać, że za wzrostem wydatków na obronność na Bliskim Wschodzie nie stoją wyłącznie zakupy nowego uzbrojenia i wyposażenia stricte wojskowego. Chaos Arabskiej Wiosny i przebieg wydarzeń w Tunezji, Libii, Egipcie, Jemenie czy Syrii jasno uświadomił decydentom innych państw regionu, że obronność i związane z nią bezpieczeństwo państwa to nie tylko ilość żołnierzy, nowoczesnych czołgów, samolotów bojowych czy innych zaawansowanych systemów uzbrojenia. To także wierność i posłuszeństwo personelu sił bezpieczeństwa i armii wobec władz danego kraju. A jak najłatwiej zapewnić taką lojalność? Oczywiście, stosując szereg "zachęt" i bonusów natury ekonomicznej. W większości państw regionu płace i inne finansowe/materialne korzyści członków korpusu oficerskiego oraz żołnierzy zawodowych wzrosły od chwili wybuchu Arabskiej Wiosny o 70-100 proc. Sama Arabia Saudyjska przeznacza na ten cel dodatkowo ok. miliarda USD rocznie (a zapewne i więcej, jeśli włączyć w to szereg działań księgowanych
poza budżetem obronnym). Strategia taka jak na razie opłaca się jednak sowicie, skutecznie zatrzymując dalsze rozprzestrzenianie się zdradliwych dla bliskowschodniego status quo fal rewolucji Arabskiej Wiosny.
Biorąc jednak pod uwagę "twarde" - typowo wojskowe, zbrojeniowe - wydatki państw bliskowschodnich, warto zbadać, w co najchętniej inwestują państwa regionu. Tu rozbieżności są, wbrew pozorom, duże, a ich uzasadnienie jest wprost uzależnione od sytuacji geostrategicznej danego państwa i jego subiektywnego odczucia bezpieczeństwa w regionie.
I tak, Irak w pierwszym rzędzie rozwija zdolności i środki w zakresie logistyki, rozpoznania i wywiadu, a także wyposażenia mobilnych sił reagowania oraz sił specjalnych. Spore koszty pochłania również program rozwoju sił pancernych (opartych o amerykańską platformę słynnego czołgu Abrams A1-M1) oraz sil powietrznych. Natomiast Bahrajn - kolejny ubiegłoroczny rekordzista, jeśli chodzi o wzrost wydatków na obronność - większość z tych środków przeznacza na rozbudowę i nowoczesne wyposażenie swych sił bezpieczeństwa, o w gruncie rzeczy policyjnym charakterze. I co ciekawe (a co nieuchronnie umyka uwadze ośrodków tworzących takie statystyczne zestawienia, jak raport SIPRI) gros środków, które Manama przeznacza na swą obronność, pochodzi wprost z bezzwrotnych subsydiów, przekazywanych z Rijadu, ze specjalnego funduszu celowego na rzecz bezpieczeństwa w ramach Rady Państw Zatoki (GCC). W tym sensie wydatki Saudów na obronność są więc znacznie większe, niż wynika to wprost z ich budżetu.
Najciekawsze są jednak modernizacyjne plany Arabii Saudyjskiej. Saudowie nie tylko intensywnie rozwijają i unowocześniają swoją (i tak jedną z najsilniejszych w regionie) flotyllę samolotów bojowych i śmigłowców uderzeniowych, siły lądowe (nowe czołgi, transportery opancerzone) oraz marynarkę wojenną, ale inwestują także w siły strategiczne.
Rakiety dla Arabii Saudyjskiej
Zwłaszcza ten ostatni element godzien jest szczególnej uwagi. Arabia Saudyjska od niemal trzech dekad posiada w swym arsenale - jako jedno z zaledwie trzech państw bliskowschodnich (obok Izraela i Iranu) - rakiety balistyczne średniego zasięgu (IRBM - intermediate range ballistic missile). Pociski te to chińskie DF-3 (w kodzie NATO znane jako CSS-2), zakupione przez Rijad w 1987 roku. Napędzane ciekłym paliwem, jednostopniowe i odpalane z mobilnych wyrzutni, rakiety te mogą osiągnąć cele w promieniu 2,5-2,7 tys. km, przenosząc głowicę o masie ponad 2 ton (wersja posiadana przez Saudyjczyków zawiera tylko ładunek konwencjonalny, rakieta była jednak oryginalnie nosicielem głowic nuklearnych). Niestety, poważną wadą tych pocisków jest ich niecelność - rozrzut sięga nawet kilkuset metrów, co być może nie ma dużego znaczenia w przypadku ładunku jądrowego o standardowej dla DF-3 mocy 100 kT, ale przy zastosowaniu głowicy konwencjonalnej (wysokoenergetyczny materiał wybuchowy) czynnik ten może przesądzić o
efektywności tej broni.
Arabia Saudyjska posiada zapewne ok. 70 takich rakiet (według części źródeł liczba ta może wynosić jednak nawet 120 sztuk), które są w stanie dosięgnąć cele położone praktycznie na całym terytorium Iranu, wraz z jego stolicą. Kilka z tych pocisków można było oglądać niedawno (29 kwietnia br.) w ich pełnej krasie - po raz pierwszy zaprezentowanych opinii publicznej - podczas parady wojskowej stanowiącej uroczyste zakończenie największych w historii Królestwa Saudów manewrów wojskowych, o wdzięcznym kryptonimie "Miecz Abdullaha" (As-Saif al-Abdullah). CSS-2 są obecnie uważane za rakiety całkowicie przestarzałe i nieefektywne, z czego Saudyjczycy doskonale zdają sobie sprawę. Spory liczebnie arsenał posiadanych przez nich pocisków jest w stanie w jakimś stopniu zagrozić Iranowi, ten jednak dysponuje znacznie bardziej rozwiniętym i nowoczesnym arsenałem rakiet balistycznych - zasilanych bardziej stabilnym i prostszym w obsłudze silnikiem na paliwo stałe, a także posiadających większy zasięg. Co więcej, lada
moment irańskie rakiety będą najpewniej wyposażone w głowice nuklearne, co całkowicie zniszczy resztki regionalnego systemu równowagi sił.
Rijad podejmuje więc od pewnego czasu działania, mające na celu zastąpienie arsenału pocisków CSS-2 ich nowocześniejszym odpowiednikiem. Podczas historycznej, pierwszej w dziejach wizyty saudyjskiego monarchy w Chinach (2006 rok) zawarto szereg tajnych umów o współpracy wojskowej. Jedną z nich miało być podobno porozumienie o stopniowym zastąpieniu starych DF-3 (CSS-2) ich nowocześniejszym następcą - dwustopniową, napędzaną stałym paliwem rakietą balistyczną DF-25, o imponującym jak na realia bliskowschodnie zasięgu niemal 3,5 tys. km. Niektóre źródła twierdzą, że Rijad już od 2007-2008 roku wymienia swój rakietowy inwentarz na te nowocześniejsze pociski. I choć koszty tego przedsięwzięcia są ukryte pod innymi, pozornie niewinnymi, pozycjami w budżecie obronnym królestwa, to jednak powodują jego zwiększenie, zauważalne w ostatnich latach.
Nuklearyzacja regionu
Równolegle, przewidując nuklearyzację Iranu, Rijad podejmuje także intensywne zabiegi na rzecz pozyskania własnej broni atomowej. Coś, co jeszcze kilka lat temu było jedynie mglistym przypuszczeniem czy wyśmiewanymi i bagatelizowanymi ostrzeżeniami niektórych ekspertów, dzisiaj staje się już tajemnicą poliszynela. Obecnie nikt już nie zastanawia się, czy Arabia Saudyjska wejdzie w posiadanie "bomby A", ale kiedy i w jaki sposób do tego dojdzie.
Najczęściej przytacza się w tym kontekście dwie możliwości. Pierwsza to samodzielne wyprodukowanie tego typu broni, podobne do procesu, który przechodzi Iran. Już w latach 2006-2007 pojawiło się wiele doniesień i sygnałów, że Saudyjczycy (przy technologicznym i finansowym współudziale innych arabskich państw znad Zatoki) realizują od końca lat 90. XX w. swój tajny, militarny program nuklearny. Jego merytoryczną poprawność nadzorują naukowcy, inżynierowie i technicy z Pakistanu, którzy zresztą miał także udostępnić Rijadowi "design" głowicy nuklearnej montowanej w rakietach balistycznych.
Drugą możliwością, znacznie prostszą i szybszą, jest zakupienie kilku głowic od Pakistanu. W tym kontekście warto podkreślić bardzo bliskie w ostatnich latach stosunki saudyjsko-pakistańskie, oparte także na osobistych relacjach głównych polityków obu państw. Obecny premier Pakistanu, Nawaz Sharif, przebywał w Królestwie Saudów na wychodźstwie podczas dyktatorskich rządów Perveza Musharrafa w Islamabadzie, co obecnie sprzyja zacieśnianiu współpracy, także w wymiarze bezpieczeństwa i obronności.
Niezależnie od sposobu, w jaki Saudowie wejdą w posiadanie broni atomowej, fakt ten w istotny sposób zmieni geopolityczny układ sił w całym regionie. Nuklearyzacja Iranu i Arabii Saudyjskiej może być też czynnikiem, który uruchomi prawdziwie zabójczy wyścig zbrojeń na Bliskim Wschodzie, przy którym obecne zbrojenia wydadzą się dziecinną igraszką.
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.