Polityka"Syn Boży": na słowa Kaczyńskiego musiałem zareagować

"Syn Boży": na słowa Kaczyńskiego musiałem zareagować

W zastępstwie posłanki Hanny Zdanowskiej, która została prezydentem Łodzi, do sejmu wejdzie urodzony w Nigerii John Godson. Tym samym zostanie pierwszym czarnoskórym posłem w Polsce. W rozmowie z Wirtualną Polską ten były pastor Kościoła Zielonoświątkowego opowiada o tym, jak to się stało, że trafił do Polski, co go urzekło w Łodzi oraz czym będzie się zajmował w sejmie. Wspomina też, jak zareagował na słowa posła PiS Artura Górskiego o Baracku Obamie i wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego o orzeszkach z Gabonu.

"Syn Boży": na słowa Kaczyńskiego musiałem zareagować
Źródło zdjęć: © WP.PL | Joanna Stanisławska

10.12.2010 | aktual.: 03.01.2011 16:39

WP: Joanna Stanisławska: Spodziewał się pan, że trafi do sejmu? Sondaże od początku dawały przewagę Hannie Zdanowskiej w wyścigu o prezydenturę w Łodzi, miał więc pan czas przygotować się do tego psychicznie.

John Godson: - Moja żona była pewna, że tak się stanie, ja miałem przeczucie, a dzieci modliły się o to codziennie.

WP:

Premier Donald Tusk dzwonił do pana z gratulacjami?

- Nie, z panem premierem widziałem się po wyborach samorządowych i wtedy mi gratulował drugiego wyniku w Łodzi, ale nie zostania posłem. Z osób wysoko postawionych gratulowali mi minister Cezary Grabarczyk, minister Elżbieta Radziszewska, minister Krzysztof Kwiatkowski, dostałem też SMS-a z gratulacjami od Lecha Wałęsy.

WP:

Pańskie nazwisko - Godson - jest niemal symboliczne.

- Pochodzę z rodziny kaznodziejów i wcześniej nosiłem imię Godson. Moje prawdziwe nazwisko brzmi Onyekwere, ale Polakom trudno było je zapamiętać, często się mylili, więc w 2006 r. zmieniłem je na Godson. Nadałem sobie też nowe imiona - John od umiłowanego ucznia Jezusa Chrystusa i Abraham na część pierwszego patriarchy.

WP:

Jak pan trafił do Polski?

- Wszystko zaczęło się od mojego nawrócenia, do którego doszło w maju 1987 r., w tym samym roku rozpocząłem studia. Na drugim roku brałem udział w studenckiej konferencji chrześcijańskiej, podczas której padło pytanie: "po co żyjesz"? Jeżeli to, po co żyjesz nie jest warte, by za to umrzeć, to nie jest warte, by po to żyć. Dla mnie to był przełomowy moment, wtedy podjąłem decyzję, że nie chcę żyć tylko dla siebie, robić karierę i zarabiać pieniądze, a potem umrzeć i koniec. Chciałem nadać życiu sens, coś po sobie pozostawić. W pewnym piśmie przeczytałem o prześladowaniach w Europie Środkowo-Wschodniej. Wstrząsnęła mną opowieść o Ivanie czy Igorze, nie pamiętam dokładnie imienia, który jako 19-letni chłopak został za wiarę zabity przez KGB. Płakałem, kiedy to przeczytałem. Wtedy modliłem się do Boga, że chcę zastąpić Ivana.

WP:

Dlaczego więc nie pojechał Pan do Rosji?

- Po skończeniu studiów napisałem do kilku organizacji misyjnych i dostałem do wyboru trzy kraje, do których mogłem wyjechać: Rosję, Polskę i Węgry. Myślałem o wyjeździe do Rosji, ale dostałem list od szefa misji w Polsce, który zaproponował mi prowadzenie wykładów na Politechnice Szczecińskiej. Taki kontrakt był dla mnie ważny, bo misja była charytatywna i każdy wolontariusz musiał się sam utrzymać. A, że w Nigerii po studiach dostałem bardzo dobrą pracę i nie chciałem znów znaleźć się w sytuacji, że musiałbym prosić o pomoc, wybrałem Polskę. Miałem zostać dwa lata, a jestem już 17.

WP: Jest pan przedstawicielem Kościoła Zielonoświątkowców. Chciał pan nawracać Polaków na swoją wiarę?

- Nie chodziło o chrystianizowanie czy nawracanie ludzi do jakiejś wiary, ale o pogłębienie osobistej wiary i relacji z Bogiem. Nie dzielę chrześcijan na katolików i protestantów, najważniejsze jest, czy jesteśmy uczniami Jezusa Chrystusa czy też nie. A misja, w ramach której działałem nie była misją jednego kościoła, tylko wielu. W Szczecinie współpracowałem także z Kościołem katolickim.

WP: A czy pan spotkał się z aktami przemocy czy przejawami nietolerancji z powodu pańskiego koloru skóry?

- Tuż po przyjeździe zostałem pobity przez skinheadów. To był dla mnie szok, bo wcześniej nie miałem pojęcia o istnieniu takiej subkultury. Drugi raz z kolei pobili mnie w Świnoujściu. Czasami spotykam się z przejawami nietolerancji na forach internetowych, ostatnio na Naszej Klasie ktoś napisał do mnie: "Wracaj do Afryki, czarnuchu!". Ale nie przejmuję się takimi rzeczami, to zaściankowość, tak zachowują się ludzie, którzy są ograniczeni. Sądzę, że gdyby mieli okazję poznać kogoś innej rasy, inaczej by patrzyli na kwestię koloru skóry.

WP: Ostatnio rozgorzała debata o polskim rasizmie po tym, jak pojawiły się głosy, że aktorka Patricia Kazadi odpadła z "Tańca z Gwiazdami" z powodu nietolerancji Polaków. Czy Polacy są rasistami?

- Nie podzielam tego poglądu. Sądzę, że nie można na wszystko patrzeć przez pryzmat rasy, będąc radnym w Łodzi pokazałam, że jestem skuteczny i zaangażowany w sprawy mieszkańców i dlatego łodzianie ponownie mnie wybrali na swojego przedstawiciela, a nie z powodu mojego koloru skóry. Nie możemy faworyzować lub dyskryminować kogoś, dlatego, że ma taki, a nie inny kolor skóry. WP: Będzie pan pierwszym czarnoskórym w polskim parlamencie. Ma pan poczucie, że za panem pójdą następni, że w naszym kraju następuje jakaś zmiana?

- Ktoś musi być pierwszy (śmiech). A czy następuje jakaś zmiana, tego nie wiem. Znam kilku radnych czarnoskórych...

WP:

Np. w Warszawie w Radzie Miasta zasiądzie czarny gej Krystian Legierski.

- Pan Legierski nie jest czarnoskóry, ale jest Mulatem, a to różnica. On ma łatwiej, bo w Polsce się urodził, mówi dobrze po polsku, a ja jestem imigrantem.

WP:

Mówi się, że język polski to jeden z trudniejszych języków.

- Nie znam trudniejszego, a mówię dobrze w trzech językach, rozumiem też kilka innych, ale nie na takim poziomie, żeby dyskutować.

WP:

Z czym jeszcze miał pan kłopoty?

- Zdecydowanie najtrudniejszy był język. Nie miałem np. problemu z pogodą, chociaż byłem zaskoczony, że kiedy przyjechałem do Polski w sierpniu, było chłodno. Dziś przyzwyczaiłem się do polskiego klimatu do tego stopnia, że lubię zimę. Wolę taką pogodę, jaką mamy za oknem, niż kiedy jest ponad 30 stopni, dla mnie to masakra (śmiech).

WP:

Co pana najbardziej zszokowało w Polsce?

- Zaskoczyło mnie to, że Polacy są tacy emocjonalni, że pary całują się na ulicy, trzymają się za ręce, dziewczyny siadają chłopakom na kolanach. W Afryce częściej można zobaczyć dwóch mężczyzn trzymających się za ręce, niż chłopaka z dziewczyną. Dziwne były dla mnie też np. niektóre potrawy. Ser żółty początkowo uważałem za zepsute mleko, bo tak pachniał, do dzisiaj nie lubię też pierogów ruskich.

WP:

Często podróżuje pan do Nigerii?

- Mieszkam w Polsce od 17 lat i w Nigerii byłem tylko dwa razy.

WP:

Ma pan tam liczną rodzinę?

- Tak. Było nas dziesięcioro (rodzice i ośmioro dzieci), ale dwoje rodzeństwa zmarło.

WP:

Nie tęskni pan za ojczyzną?

- Na początku tak, ale minęło ponad 17 lat. W Polsce mam żonę, dzieci, które wkraczają w dorosłe życie. Moje życie jest tutaj.

WP:

Jak pan wychowuje dzieci? Nie chcą poznać ojczyzny ojca?

- Moje dzieci są Polakami, w domu mówimy po polsku, nie chcą mieszkać w Afryce, zwłaszcza córki, bo wiedzą, że według tradycji panna musi być wykupiona za posag. Jednej z córek już złożono kilka ofert zamążpójścia (śmiech).

WP: Jak to się stało, że zamieszkał pan w Łodzi? Słyszałam, że na początku miasto niespecjalnie się panu spodobało.

- Łódź urzekła mnie od razu, gdy w sierpniu 1993 r. znalazłem się na Piotrkowskiej. Tyle, że zrobiła na mnie wrażenie miasta smutnego, szarego i depresyjnego. Zauważyłem trawiące to miasto problemy społeczne. Początkowo mieszkałem w Szczecinie, potem w Chocznie, ale ponieważ dużo podróżuję i często mam gości z zagranicy, ciągłe dojazdy do Warszawy były dla mnie męką. Razem z rodziną staraliśmy się znaleźć miejsce logistycznie centralne i padło na Łódź. WP:
Dlaczego nie Warszawa?

- Nie chciałbym urazić warszawiaków, ale wydaje mi się, że Warszawa nie ma osobowości, którą posiada Łódź.

WP:

Teraz, gdy został pan posłem nie będzie się pan przeprowadzał do stolicy?

- Mieszkam w Łodzi, tu żyję i tu chcę umrzeć. Proszę pamiętajcie o tym, że nawet, jeśli nie zapiszę tego w testamencie, chcę być pochowany na Starym Cmentarzu (śmiech).

WP: Kiedy europoseł Ryszard Czarnecki napisał o Danucie Hubner, że jak Murzyn zrobiła swoje i może odejść, ostro pan przeciwko takiemu sformułowaniu zaprotestował. O posłach PiS napisał pan wtedy, że ich działania przypominają faszyzm. Powtórzyłby pan te słowa dzisiaj?

- Trochę przesadziłem, ale to była bardzo emocjonalna reakcja. To sformułowanie to była kropla, która przelała czarę goryczy. Wcześniej, po elekcji Baracka Obamy na prezydenta USA poseł Artur Górski mówił o "końcu białej cywilizacji", a pan prezes Kaczyński wspominał o Gabonie, gdzie orzeszki odgrywają dużą rolę. Musiałem tak zareagować, ale osobiście nie mam nic do posła Czarneckiego. Mam nadzieję, że kiedy go spotkam, podam mu rękę.

WP:

Jak więc będzie się układała współpraca z posłami PiS?

- Myślę, że tak dobrze jak w łódzkiej Radzie Miejskiej. Nie rozróżniam ludzi na podstawie identyfikatora partyjnego, wychodzę z założenia, że najpierw trzeba się nawzajem poznać. Można się różnić, ale jednocześnie wzajemnie darzyć szacunkiem.

WP: Jakimi kwestiami będzie się pan chciał zajmować w sejmie?

- Są trzy takie kwestie, którymi chciałbym się zając w pierwszej kolejności. Po pierwsze, chcę promować innowacyjność i nowe technologie. Dotychczas udało mi się zainicjować projekt "Darmowy internet dla Łodzi", dzięki któremu łódzkie lotnisko ma bezpłatny internet. Chciałbym, żeby we wszystkich obiektach użyteczności publicznej, na dworcach, lotniskach, w szkołach i urzędach był zapewniony bezpłatny sygnał wi-fi. Po drugie, ważne są dla mnie kwestie rodziny, szczególnie chciałbym się zatroszczyć o matki powracające do pracy po urlopach macierzyńskich, które mają często bardzo trudną sytuację. Zależy mi też na poprawie losu seniorów. Pochodzę z kraju, gdzie starsze osoby darzy się szacunkiem, a w Polsce starsi ludzie są lekceważeni, marginalizowani, a przecież powinniśmy korzystać z ich doświadczenia i mądrości. Po trzecie, chciałbym działać na rzecz promowania współpracy polsko-afrykańskiej. Sam jestem prezesem Instytutu Afrykańskiego w Łodzi i ubolewam, że polskie przedsiębiorstwa są praktycznie nieobecne
w Afryce. Nigeria, skąd pochodzę jest jednym z głównych eksporterów ropy naftowej i gazu. Bardzo prężnie działają tam polskie misje oraz różnego rodzaju organizacje pozarządowe, ale dlaczego nie ma tam polskich firm, np. PKN Orlen, PGNiG czy Lotos? WP:
Pan chciałby zadbać o współpracę polsko-nigeryjską?

- Tak. Chciałbym też widzieć afrykańskie inwestycje w Polsce. Polacy mają wyobrażenie Afryce, że to tylko bieda i kłopoty, a to nieprawda. Właściciel największych stacji telewizyjnych w Afryce studiował w Polsce, tak samo jak przewodnicząca Unii Afrykańskiej, dlaczego takich osób nie zaangażować w Polsce. Obraz Afryki w Polsce jest bardzo negatywny. USA, Niemcy, Rosja i Chiny robią świetne interesy w Afryce, pytam więc, dlaczego nie Polska?

WP:

A dlaczego tak ważny jest internet?

- To jeden ze sposobów budowania więzi społecznych. Jeśli chcemy, by Polska była krajem innowacyjnym, dostęp do internetu musi być bardziej powszechny. To powinien być standard tak jak oświetlenie na ulicy.

WP: W 2008 r. zrezygnował pan z działalności duszpasterskiej. To musiała być dla pana trudna decyzja.

- Bycie pastorem było dla mnie prawdziwym przywilejem, ale życie ma różne fazy i tamta faza dla mnie się zakończyła. Nie wiem, jak długo potrwa obecny etap, ale na razie nie zapowiada się na jego koniec (śmiech).

WP: Był pan bardzo pozytywnie oceniany jako samorządowiec. Nie będzie panu brakowało takiej pracy społecznikowskiej w sejmie?

- Nie zamierzam rezygnować z działalności samorządowej. Jako poseł będę kontynuował dyżury w sprawach mieszkańców. Oczywiście będę częściej bywał w Warszawie, ale mam nadzieję, że przy pomocy wolontariuszy, którzy będą ze mną współpracowali jako społeczni asystenci, wciąż będę mógł skutecznie interweniować w sprawach lokalnych.

WP: Obecnie przygotowuje pan dwie prace doktorskie. Jak pan na to wszystko znajduje czas?

- Pochodzę z rodziny, w której wykształcenie było bardzo ważne, ojciec był nauczycielem, matka, która idzie w tym roku na emeryturę, jest dyrektorką szkoły podstawowej. Rodzice wpajali mnie i mojemu rodzeństwu, że nauka to najlepszy kapitał, powtarzali, żebyśmy nie przestawali się uczyć. Dlatego, jeśli coś mnie interesuje, to jak najwięcej czytam i zgłębiam ten temat. Moim marzeniem jest postać studentem aż do śmierci. Obecnie przygotowuje doktorat w Instytucie Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego pod tytułem "Wpływ etniczności na system polityczny Nigerii" oraz na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego pracę "Kulturowa Adaptacja Afrykańczyków w Polsce".

WP: Wiele drażliwych tematów wkrótce będzie głosowanych w sejmie, np. kwestia refundacji in vitro bardzo dzieli Polaków. Będzie pan chciał zabrać głos w tej sprawie?

- Muszę się zapoznać z konkretnymi projektami. Ale uważam, że pragnienie posiadania dzieci jest naszym naturalnym instynktem i jeżeli ktoś nie może mieć dzieci ze względu na niepłodność, nie możemy go potępiać za to, że szuka pomocy w metodzie in vitro. Osobiście tego bym nie zrobił, ale nie osądzam osób, które się na to zdecydowały.

WP: Platforma jest partią dosyć eklektyczną, należą do niej ludzie o różnych przekonaniach, gdzie by pan siebie umieścił – na prawej czy lewej flance, a może w centrum?

- Trudno by mi było się usytuować, bo jestem osobą, która wierzy w liberalizm gospodarczy, ale jednocześnie jestem bardzo wrażliwy na kwestie społeczne i bardzo konserwatywny, jeśli chodzi o sprawy światopoglądowe. Ale świetnie mi się współpracuje z różnymi osobami, nikogo nie wykluczam ze względu na jego poglądy, nie narzucam też swoich przekonań innym.

Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (770)