Eksperci podważyli przebieg katastrofy smoleńskiej
Amerykańscy i polscy eksperci zespołu sejmowego Antoniego Macierewicza zrekonstruowali przebieg ostatnich sekund lotu maszyny, na pokładzie której zginęło 96 Polaków, w tym para prezydencka i najwyżsi dowódcy polskiej armii. Fakty są jednoznaczne: do katastrofy nie mogło dojść bez udziału osób trzecich.
Ostatnia prezentacja Zespołu Parlamentarnego ds. katastrofy smoleńskiej Antoniego Macierewicza to efekt równoległych badań amerykańskich i polskich ekspertów. W USA wiodącą rolę odegrali prof. Wiesław Binienda i dr Kazimierz Nowaczyk, w Polsce – grupa fizyków, którzy na razie wolą nie ujawniać swoich nazwisk.
Wnioski, do jakich niezależnie od siebie doszli naukowcy z Polski i Stanów Zjednoczonych, pokrywają się w 100 proc. Z prezentacji, będącej syntezą ustaleń uczonych, wyłania się całkowicie inny obraz wydarzeń niż zaprezentowany przez MAK i komisję Jerzego Millera.
Ostatnie sekundy lotu
Badania ekspertów podważają oficjalną wersję katastrofy mówiącą, że Tu-154 zaczepił o brzozę, stracił w wyniku tego zderzenia fragment lewego skrzydła, po czym obrócił się o 180 st. i spadł na ziemię.
Z analizy danych pochodzących z systemu TAWS i komputera pokładowego (wysokości samolotu w ustalonych momentach i położeniach geograficznych) oraz parametrów lotu zamieszczonych w raportach MAK i w raporcie komisji Millera (przeciążenia i kąty określające stopień przechylenia i pochylenia samolotu) wynika, że:
- Kontakt samolotu z brzozą przy bliższej radiolatarni i z brzozą, która miała odciąć fragment skrzydła, w ogóle nie miał miejsca. Tu-154 przeleciał bowiem ok. 14 m nad tymi drzewami. „Są to rachunki dokonane przez naukowców z Polski, wielokrotnie sprawdzone. Jesteśmy przekonani o ich słuszności” – stwierdził podczas prezentacji zespołu parlamentarnego dr Kazimierz Nowaczyk.
- Samolot stracił część skrzydła 69 m za brzozą, na wysokości 26 m nad ziemią. Eksperci udowodnili, że element ten nie mógł urwać się na brzozie i znaleźć się 111 m (!) od niej (tak twierdzili specjaliści z Rosji i z komisji Millera), gdyż według symulacji komputerowej po takim zderzeniu upadłby na ziemię w odległości 10–12 m od drzewa.
- Nawet gdyby Tu-154 zaczepił o brzozę, nie straciłby w wyniku tego zderzenia fragmentu skrzydła. Udowodniła to symulacja komputerowa dokonana przez prof. Biniendę przy użyciu specjalistycznego programu LsDyna3D. By przekonać sceptyków, prof. Binienda przeprowadził eksperyment kilkakrotnie, zawyżając niektóre parametry ponad stan faktyczny (gęstość drewna brzozy, średnicę drzewa itd.).
- Równocześnie z momentem utraty fragmentu skrzydła (co nastąpiło, jeszcze raz podkreślmy, na wysokości 26 m nad ziemią) maszyną zachwiały dwa duże wstrząsy, odnotowane przez skrzynkę ATM (parametrów lotu). Właśnie wtedy doszło do zmiany kursu tupolewa.
- Dwie sekundy później, gdy Tu-154 był ok. 15 m nad ziemią, samolot utracił zasilanie i przestał działać komputer pokładowy, a jego dane zostały zamrożone. To ich odczyt przez amerykańskiego producenta jest źródłem prezentowanej przez prof. Biniendę i Nowaczyka analizy. Maszyna znajdowała się wówczas ok. 60 m przed miejscem pierwszego zderzenia z gruntem.
Pierwsza profesjonalna rekonstrukcja
Za badaniami zaprezentowanymi przez zespół Macierewicza stoją fachowcy, których kompetencje są nie do podważenia. Kazimierz Nowaczyk jest doktorem fizyki, pracującym obecnie na Uniwersytecie w Maryland (USA). Prof. Wiesław Binienda jest dziekanem wydziału inżynierii Uniwersytetu Akron w stanie Ohio oraz członkiem grupy ekspertów ds. badań katastrof lotniczych takich instytucji i firm jak NASA, FAA oraz Boeing. Może się także pochwalić doktoratem z dziedziny badania wytrzymałości materiałów, honorowym członkostwem Amerykańskiego Stowarzyszenia Inżynierów Lądowych (ASCE) i stanowiskiem redaktora naczelnego „Journal of Aerospace Engineering”. W pracach przedstawionych w piątek 25 listopada brał udział także prof. Braun, jeden z najbardziej doświadczonych uczonych NASA.
Znaczenie prezentacji przygotowanej przez obu uczonych jest ogromne. W przeciwieństwie bowiem do ustaleń Rosjan i komisji Millera, analiza ekspertów Zespołu Parlamentarnego Macierewicza oparta jest na obiektywnych danych i przy użyciu fachowego oprogramowania.
– Waga tej prezentacji polega także na tym, że dwa różne zespoły, polski i amerykański, badając według różnych metodologii dwa inne fragmenty tego samego lotu – jedni trajektorię, drudzy oderwanie skrzydła – doszli do tych samych wniosków. Ustalili m.in., że samolot leciał na wysokości, na której nie mógł zetknąć się z brzozą i że skrzydło utracił na wysokości 26 m nad ziemią. Oczywiście, ponieważ mamy do czynienia z analizą naukową, jesteśmy świadomi tego, że posługując się uzyskanymi danymi zakreślamy wynikom pewną granicę tolerancji. Gdy prof. Binienda mówi o tym, że skrzydło oderwało się od samolotu 69 m za miejscem, gdzie rośnie brzoza, to trzeba przyjąć, że mogło to być kilka metrów wcześniej lub kilka metrów dalej. Nasza prezentacja dokładnie odzwierciedla zapis zachowania się samolotu pozostawiony w rejestratorach parametrów lotu i w systemie TAWS oraz FMS (komputera pokładowego) i ostatecznie podważa całkowicie bezpodstawną tezę o odwróceniu się samolotu i utraty fragmentu skrzydła po uderzeniu w
brzozę – mówi Antoni Macierewicz, przewodniczący zespołu ds. katastrofy smoleńskiej.
Poseł PiS zwraca szczególną uwagę na odnotowane w skrzynce ATM dwa wstrząsy, pokrywające się w czasie z oderwaniem się skrzydła i ze zmianą kursu samolotu, a poprzedzające przerwanie pracy komputera pokładowego.
– Chociaż powód tych gwałtownych wstrząsów nie jest znany, to jedno jest pewne: nie ma żadnej naturalnej przyczyny, która mogłaby do nich doprowadzić, tak samo jak nie ma żadnej naturalnej przyczyny utraty przez samolot fragmentu skrzydła na wysokości 26 m nad ziemią – mówi Antoni Macierewicz. I dodaje: – Trzeba jasno powiedzieć to, czego tak boją się rządzący i duża część establishmentu. Przeprowadzone analizy i badania wskazują z dużą dozą pewności, że do tragedii TU-154M w dniu 10 kwietnia 2010 r. doszło na skutek działania osób trzecich. Ta hipoteza śledcza – zawieszona, jak mówił prokurator Seremet, 1 kwietnia br. – musi być natychmiast podjęta na nowo. Trzeba zresztą przypomnieć, że wynika to także z publicznych oświadczeń prokuratury, która w dniu 26 lipca br. stwierdziła, że samolot utracił zasilanie energetyczne na wysokości 15–17 m nad ziemią. Nie sądzę zresztą, by dziś ktokolwiek był gotów bronić tezy o ułamaniu skrzydła przez 40-centymetrową brzozę…
Ostatnie prace przedstawione przez Zespół pokazują więc, co naprawdę zdarzyło się w Smoleńsku: kapitan Protasiuk sprowadzał samolot zgodnie z przyjętymi założeniami do momentu, gdy jak wcześniej przypuszczał, będzie konieczne „odejście w automacie”. Takie odejście rozpoczął. Proces ten odzwierciedla wyznaczona przez dane TAWS i FMS trajektoria lotu. Przez cały czas samolot znajdował się na bezpiecznej wysokości i nigdy nie zszedł poniżej poziomu pasa lądowania, co kłamliwie zarzuca rosyjska propaganda i pseudoeksperci. Gdy samolot zaczynał się wznosić (właśnie ok. 69 m za miejscem, gdzie rośnie brzoza), na wysokości ok. 26 m doszło do dwu silnych wstrząsów, urwało się skrzydło i rozpoczęła się katastrofa, której kluczowym momentem stała się utrata zasilania.
(...)
Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski