Ten człowiek zmienił świat, a pracował w warzywniaku
Mija dokładnie rok, gdy 26-letni Mohamed Bouazizi, ubogi straganiarz z zapadłego, tunezyjskiego miasteczka nieświadomie rozpoczął światową lawinę. To, co było jego osobistym protestem, wkrótce przerodziło się w ponadnarodowy ruch, nazwany przez obserwatorów Arabską Wiosną. Zmiany, które zapoczątkował młody mężczyzna są na tyle imponujące, że "osoba protestująca" została ogłoszona w środę Człowiekiem Roku magazynu "Time".
Czytaj również:
Nie skończył nawet średniej szkoły, ale nieświadomie zapoczątkował ruch, który w ciągu roku wywrócił do góry nogami arabski świat. Mohamed Bouazizi od 10 roku życia pracował jako sprzedawca na ulicznym straganie. Przez 16 lat wychodził na ulicę. Musiał wyżywić swoją rodzinę. Jego ojciec zmarł, gdy chłopak miał zaledwie trzy lata. By pomóc bliskim, z czasem musiał porzucić szkołę.
2010 rok dobiegał końca. W prowincjonalnym, 40-tysięcznym miasteczku Sidi Bouzid, w którym mieszkał Mohamed, szalało 30% bezrobocie. Młody mężczyzna każdego dnia wychodził na ulicę i sprzedawał z wózka owoce i warzywa. Marzył o własnej ciężarówce, która ułatwiłaby mu pracę. 17 grudnia prysły marzenia 26-latka.
Jaśminowa rewolucja
Jako nielegalny sprzedawca często miał do czynienia z policją. Szykany i konfiskata towaru przez funkcjonariuszy były normą. Jednak tego dnia sprawy przybrały gwałtowniejszy obrót. Gdy Mohamed odmówił oddania wagi, policjantka, uderzyła go ponoć w twarz, a jej koledzy mieli obalić go na ziemię. Publicznie upokorzony, próbował dociekać sprawiedliwości u lokalnych urzędników. Zderzył się ze ścianą biurokracji, nikt nie chciał słuchać jego skarg.
Wściekły opuścił budynek, ale jeszcze tego samego dnia wrócił pod urząd. Zdecydował się na ostateczny krok. Targnął się na własne życie. Podpalił się na ulicy, a jego ofiara stała się symboliczną iskrą, która roznieciła rewolucyjny ogień w arabskich narodach.
Czytaj reportaż o przypadkach samospaleń w Tunezji: "Nie chciał się zabić. Miał żonę, dwójkę małych dzieci"
Mohamed Bouazizi zmarł w wyniku poparzeń 4 stycznia, 18 dni po desperackim akcie. Do tego czasu rewolucja rozlała się na cały kraj. W kolejnych miastach dochodziło do gwałtownych wystąpień. Prezydent Ben Ali, który przez ponad 23 lata twardą ręką rządził Tunezją, znalazł się w prawdziwych opałach. Dziesięć dni po śmierci Mohameda musiał uciekać do Arabii Saudyjskiej. Przez rok Tunezja przeszła szereg zmian. W kraju odbyły się wybory do Konstytuanty i wybrano centrolewicowego prezydenta. Jednak z drugiej strony na sile wezbrał islamski radykalizm, który za rządów prezydenta-generała nie miał szans na rozwinięcie skrzydeł.
Egipt zmienia kurs
Po Ben Alim przyszedł czas na Hosniego Mubaraka, który sprawował władzę w Egipcie przez niemal 30 lat. Niezadowoleni ludzie, w większości na tyle młodzi, że nie pamiętali innej władzy, wyszli na ulice Kairu i Aleksandrii. Niezbędnym środkiem komunikacji stały się serwisy Facebook i Twitter. Zmiany w Tunezji również nie byłyby możliwe, gdyby nie media społecznościowe - Portale społecznościowe raz jeszcze stały się instrumentem w koordynowaniu starań protestujących. Na ulicach i skwerach Kairu i Aleksandrii, małe grupki zbierały się w setki, które następnie formowały się w dziesiątki tysięcy domagających się zmian - pisała blogerka Hiszam Almiraat.
25 stycznia Egipcjanie zorganizowali akcję, którą nazwali "Dniem Gniewu". Masowe demonstracje zbiegły się z obchodami państwowego święta policji. Symbolem nowego Egiptu stał się plac Tahrir, położony w sercu Kairu, na którym zbierali się niezadowoleni z rządów Mubaraka. Protesty miały też swoją mroczną stronę. 28 stycznia zapanował chaos, służby krwawo tłumiły kolejne demonstracje, zginęło kilkadziesiąt osób. Z więzień zbiegło kilka tysięcy skazańców, którzy niekoniecznie interesowali się polityką, za to ochoczo plądrowali miasta. Ich łupem padały nawet muzealne eksponaty.
1 lutego Egipcjanie zadali Mubarakowi decydujący "cios". Przez stolicę przetoczył się "Marsz Miliona", który według różnych szacunków zgromadził od jednego do pięciu milionów uczestników. Dziesięć dni później prezydent ustąpił ze stanowiska, rozwiązano parlament, a władzę w kraju przejęło wojsko. Rewolucja w Egipcie sprawiła, że z cienia wyszło Bractwo Muzułmańskie. Organizacja o bogatych tradycjach, założona w 1928 roku, przez lata miała zakaz politycznej działalności w Egipcie. Rząd oskarżał Braci o propagowanie religijnego fundamentalizmu, a sami członkowie w przeszłości organizowali spektakularne zamachy terrorystyczne. Po rewolucji, w której Bractwo wzięło czynny udział, ugrupowanie stało się ważnym graczem na krajowej scenie politycznej.
W niemal rok po rewolucji sytuacja w Egipcie wciąż nie przystaje do postulatów z placu Tahrir. W listopadzie raz jeszcze Kair zostałopanowany przez rzesze niezadowolonych obywateli. Wojskowi, którzy przejęli władzę, pozbywają się jej wyjątkowo niechętniew ramach skomplikowanych wyborów. Pierwsza tura rozpoczęła się 28 listopada, a ostatnia odbędzie się w marcu.
Libia - rewolucja czy wojna domowa?
Udane protesty w Tunezji zainspirowały Libijczyków do wystąpienia przeciwko Muammarowi Kadafiemu, który dzierżył władzę nieprzerwanie od 42 lat. Chociaż pierwsze demonstracje miały miejsce w styczniu, to rewolucja na dobre rozpoczęła się po tym, jak w sąsiednim Egipcie Hosni Mubarak utracił fotel prezydencki.
- Jeszcze nie wydałem rozkazu do użycia siły. Jeszcze nie kazałem strzelać. Być może będę musiał to zrobić - mówił w lutym Muammar Kadafi. Krótko po tych słowach przestał się wahać i przystąpił do zbrojnej pacyfikacji buntowników. W Libii rozgorzała wojna domowa, w której siły rebelianckie, wspierane przez NATO, starły się z armią rządowych lojalistów, pośród których nie brakowało oddziałów zaciężnych.
Po początkowych sukcesach rebeliantów, siły dyktatora przeszły do kontrofensywy. Kadafi w marcu odbijał kolejne, utracone na rzecz powstańców miasta. Położona na północy kraju Misrata oraz okoliczne miejscowości, stały się miejscem najbardziej zażartych walk. Nieoficjalnie szacuje się, że w wyniku wojny domowej, śmierć poniosło w sumie około 30 tys. osób, straty miały być równe po obu stronach. Jednak to śmierć centralnej postaci konfliktu przykuła uwagę świata.
Od 15 września rebelianci oblegali Syrtę, rodzinne miasto Kadafiego i zarazem ostatni bastion lojalistów. Niemal każdego dnia napływały komunikaty z obozu rebeliantów, że oto nadchodzi dzień ostatecznego tryumfu. Musiał minąć ponad miesiąc, by obietnice powstańców znalazły potwierdzenie w rzeczywistości. 20 października Syrta upadła, ku zdziwieniu całego świata, to właśnie w rodzinnym mieście ukrywał się Muammar Kadafi. Dyktator został ranny w nogi podczas nalotu NATO na konwój ciężarówek. Lotnictwo nie podejrzewało, że bombarduje kolumnę z Kadafim. Powstańcy "poczuli krew" i nie mieli dla niego litości. Dopadli rannego, gdy ukrywał się z ochroniarzem w rurze ściekowej. - Gdy ja prowadziłem rewolucję, gdzie byliście wy szczury! - odgrażał się buntownikom w chwilach swojej potęgi. Jak na ironię, sam zginął zaszczuty w kanale przez rozwścieczony tłum.
Tego samego dnia powstańcy schwytali Mutasima, który zginął w niewoli, w niewyjaśnionych okolicznościach, a 19 listopada przy próbie przekraczania granicy z Nigrem wpadł Saif-al Islam. Troje dzieci Kadafiego nie żyje, jedno zostało schwytane, a czwórka ukrywa się zagranicą. Klan został rozbity, ale zważywszy na sensacyjne doniesienia o bogactwach zgromadzonych przez ich ojca, mogą się ukrywać jeszcze przez długi czas.
Jemen - rewolucyjny chaos
Jemen jest najbiedniejszym krajem Półwyspu Arabskiego. Od ponad 10 lat kraj boryka się z rebelią terrorystów z Al-Kaidy, na południowym-wschodzie działają separatystyczne bojówki, a na północy ledwie dogasał bunt Zajdytów . Jakby tego było mało, w styczniu 2011 roku, pod wpływem udanych rebelii w Tunezji i Egipcie, kraj został opanowany demonstrantów.
W lutym i marcu przeciwnicy Alego Abdullaha Saleha nie tylko demonstrowali swoje niezadowolenie, ale także ścierali się z rządowymi siłami. To zmusiło prezydenta, rządzącego krajem od jego zjednoczenia w 1990 roku, do ustępstw. Saleh zapowiedział, że nie będzie ubiegał się o reelekcję w 2013 roku, jednak opozycja naciskała na natychmiastowe ustąpienie. Rozpoczęła się kilkumiesięczna polityczna "wojna", która zakończyła się faktycznym, rakietowym ostrzałem pałacu prezydenckiego. 3 czerwca ranny Saleh udał się do Arabii Saudyjskiej w celu rekonwalescencji.
Protesty osłabły, za to wzmogły się działania islamskich radykałów i innych grup paramilitarnych. Kraj pogrążył się w chaosie, do tego stopnia, że już nikt nie wiedział jakie są powody starć. Szyiccy rebelianci, którzy popierali protesty antyrządowe ścierali się z bojówkarzami Islah, ściśle związanymi z opozycją. Al-Kaida toczyła podjazdową wojnę z siłami rządowymi, w między czasie przeprowadzając udane szturmy na więzienia, w celu oswobodzenia swoich współtowarzyszy. Władza nie panowała nad sytuacją do tego stopnia, że 30 lipca zbombardowała w nalocie grupę plemiennych bojowników, która z nią współpracowała. 42 osoby straciły życie przez tragiczną pomyłkę.
We wrześniu protesty znów przybrały na sile. W przeciągu miesiąca w Sanie, stolicy Jemenu, zginęło około 1000 osób. Zamieszki rozgorzały na wieść o powrocie prezydenta z zagranicznej kuracji. Wrzesień to również znaczne straty dla Al-Kaidy - ostatniego dnia miesiąca zginął Anwar al-Awlaki jej główny ideolog, który został zabity przez amerykańskie samoloty bezzałogowe. Tydzień później demonstranci mieli powody do radości. Ich wysiłek został nagrodzony w osobie Tawakel Karman, która została jedną z trzech laureatek tegorocznej Pokojowej Nagrody Nobla. Niedługo po tym - 14 listopada - nastąpił przełom. Saleh publiczne przyznał, że ustąpi w przeciągu 90 dni. - Kiedy porozumiemy się w sprawie kompromisu proponowanego przez Radę Współpracy Zatoki Perskiej (...) i
odbędą się wybory, odejdę - zapowiedział w wywiadzie dla telewizji France 24.
10 grudnia z inspiracji Abda Rabu Mansura Hadiego, któremu Saleh przekazał funkcje prezydenta, zaprzysiężono rząd tymczasowej jedności narodowej, któremu przewodzi opozycyjny lider Mohammed Basindwa. Jednak to nie uspokoiło sytuacji w kraju. W Jemenie nadal panuje chaos, bojówki walczą między sobą, rząd zwalcza terrorystów, a oni wciąż przeprowadzają spektakularne akcje, w których odbijają z więzień swoich ziomków.
Syria - krwawy prezydent
O ile Jemen jest w stanie bezładu, którego nie sposób ogarnąć, o tyle sytuacja w Syrii jest jasna. Dwie strony konfliktu: siły antyprezydenckie oraz grupy wierne prezydentowi Baszarowi al-Asadowi ścierają się ze sobą. Jak szacuje ONZ, od początku demonstracji, które rozpoczęły się 26 stycznia, w Syrii zginęło około pięciu tysięcy osób. Informacje napływające z Syrii są ciężkie do zweryfikowania, ponieważ reżim prezydencki kontroluje przepływ informacji.
W drugiej połowie marca rozpoczęło się regularne powstanie. Wtedy w wielu syryjskich miastach wybuchły masowe protesty. Ulice Damaszku, Hims, Dary, Hamy i Latakii wypełniły się demonstrantami. W odpowiedzi Asad nakazał służbom bezpieczeństwa pacyfikację protestów. W skupiskach ruchu oporu odcinano elektryczność i wodę. Miesiąc później do służb bezpieczeństwa dołączyły oddziały regularnej armii, na ulice wyjechały czołgi, a dachu zostały obstawione przez strzelców wyborowych. Rząd argumentował użycie wojska walką z "islamistami".
Czerwiec i lipiec upłynęły pod znakiem czystek opozycji w kolejnych miastach. Niektórzy wojskowi, najprawdopodobniej nie mogli znieść sytuacji, w której rozkazywano im strzelać do własnych rodaków i dezerterowali, zasilając szeregi powstańcze.
W przeciwieństwie do Libii, społeczność międzynarodowa od początku wykluczała możliwość w zbrojnej interwencji. Rosja i Chiny blokowały kolejne rezolucje Rady Bezpieczeństwa ONZ. Pomimo obietnic Asada, który zgodził się na plan pokojowy zaproponowany przez Ligę Arabską, siły rządowe dopuściły się kolejnej pacyfikacji w mieście Hims. Jednak Liga wciąż pozostaje największym ośrodkiem nacisku na reżim. Ostatnio głos zabiera również Turcja, która do niedawna była bliskim sojusznikiem Syrii. Tymczasem w kraju zawiązała się Wolna Armia Syrii i rozpoczęła pierwsze starcia z siłami Asada. Wojska rebelianckie w grudniu wysadziły ropociąg w pobliżu Hims i stoczyły kilka bitew z regularną armią. Zapłonęły wojskowe transportery i wozy opancerzone. Wiele wskazuje na to, że to może być
dopiero początek.
Powiew zmian
Tunezja, Egipt, Libia, Jemen i Syria to czołowi, ale nie wszyscy "aktorzy" Arabskiej Wiosny. Rewolucja rozlała się na cały region, wiele rządów musiało pójść na ustępstwa. 2011 rok upłynął na świecie pod znakiem protestów, które zostały zapoczątkowane przez samospalenie biednego straganiarza. Abstrakcyjna "osoba protestująca" została człowiekiem roku magazynu "Time". Świat arabski, ruch Occupy, demonstracje po rosyjskich wyborach czy chińska władza zamykająca na noc plac Tiananmen, w obawie przed powtórką z Tahriru. Po roku wiosna przestaje być wyłącznie arabska.
Adam Parfieniuk, Wirtualna Polska