Prof. Paweł Lampe dla WP.PL o raku trzustki: w Polsce leczymy najwyżej 10 proc.
5 października br. na raka trzustki zmarła popularna i lubiana aktorka Anna Przybylska. Jej walka z chorobą być może stanie się pretekstem do szerszej debaty w Polsce na temat raka trzustki i sposobów jego leczenia. - W Polsce wśród 7 tysięcy ludzi, którzy rocznie zapadają na raka trzustki, leczymy najwyżej 10 proc., tylko dlatego, że diagnostyka jest kiepska. Próbują leczyć nowotwór i robią to źle - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Paweł Lampe, chirurg ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach.
06.10.2014 | aktual.: 04.06.2018 14:45
Ewa Koszowska:* *Umieralność z powodu raka trzustki jest bardzo wysoka i stawia tę chorobę na czwartym miejscu wśród najbardziej śmiertelnych nowotworów. Dlaczego tak dużo mówi się o raku piersi, a milczy o raku trzustki?
Prof. Paweł Lampe: Jest to wstydliwa choroba w polskim systemie ochrony zdrowia dlatego, że jest niedoszacowana. U nas, jak się kogoś zabije na ulicy, to się dostaje jakiś wyrok - mniejszy, większy - różnie. Tymczasem my właściwie wśród tych 7 tysięcy ludzi, którzy rocznie zapadają na raka trzustki, leczymy najwyżej 10 proc., tylko dlatego, że diagnostyka jest kiepska. Rak trzustki - mówiąc najogólniej - może być położony w trzech miejscach: w głowie, w trzonie i w ogonie tego narządu. W przypadku, gdy nowotwór jest położony w głowie trzustki, to ten chory najczęściej żółknie. Jeśli ma szczęście to trafi do mądrego doktora, który nim właściwie pokieruje diagnostycznie. Ale jeśli jest - za przeproszeniem - z Koziej Wólki, to go kierują do szpitala zakaźnego, gdzie leży miesiąc, i ten miesiąc jest stracony. Nikt mu tam zapewne tomografii nie zrobi. Podają mu dietetyczne zupki, oznaczają niektóre badania i po miesiącu wychodzi żółty, jak był. Dopiero potem kierują go na tomografię. Ponieważ ten chory w
międzyczasie może mieć uszkodzone nerki, to i tomografię boją się zrobić. Na wszelki wypadek robią ją więc bez kontrastu albo z jego małą ilością. Dzięki temu badanie nic nie wykazuje. W związku z tym w chwili, kiedy chory jest jako tako zdiagnozowany, rak jest już dawno nieoperacyjny.
WP: Ta choroba to wyrok śmierci. Pacjenci, u których zostanie wykryty guz trzustki z przerzutami, najczęściej żyją od trzech do sześciu miesięcy.
- Na całym świecie obowiązuje centralizacja, certyfikacja i standaryzacja postępowania. U nas nic takiego nie występuje. "Każdy wuj na swój strój" - próbują leczyć nowotwór i robią to źle. Tam, gdzie zrobiono centralizację, czyli w krajach skandynawskich, w Holandii, w Szkocji, uzyskano natychmiast poprawę wyników leczenia. Bo nawet ci chorzy, których się leczy paliatywnie, mają mało powikłań i żyją dłużej. Podczas gdy w Polsce szanse na przeżycie 5 lat ma 1 proc. chorych, to w Japonii - jak podają niektóre publikacje - nawet 30 proc. W związku z tym jest się o co szarpać. U nas się o to nie walczy. Co więcej, szpital, który oferuje dużo tych procedur, utonie w długach. W naszej klinice czasami mamy dwie operacje dziennie, co powoduje, że dajemy dyrektorowi szpitala 12 tysięcy w plecy. Operacja bez komplikacji jest niedoszacowana na ok. 6 tysięcy zł, a wiadomo, że przy tak rozległych operacjach, co któraś musi się powikłać. I wtedy jest już duży kłopot finansowy.
WP: Jakie są objawy, na co powinniśmy zwrócić uwagę? Czy możemy się jakoś przed tym rakiem bronić?
- Największą szansę mamy wtedy, gdy rak dotyczy głowy trzustki, wówczas chory zżółknie. Z kolei chorzy na raka trzonu trzustki są miesiącami leczeni przez lekarzy domowych albo przez ortopedów z powodu bólu w plecach. A ból występujący w okolicy kręgosłupa jest w zasadzie objawem dość późnym i wtedy już na pewno nie można tego raka w żaden sposób wyleczyć. Natomiast rak ogona trzustki najczęściej objawia się przez wahania glikemii ze względu na bliskie sąsiedztwo żyły śledzionowej, której inwazja przez nowotwór powoduje błyskawiczne przerzuty do wątroby, co jest bardzo niebezpieczne.
WP:
Do operacji nadaje się niewielka liczba pacjentów?
- U nas w Klinice Chirurgii Przewodu Pokarmowego w Katowicach takich pacjentów jest bardzo dużo, bo rozeszło się, że potrafimy to robić. Myślę, że operujemy dużą część tego, co reszta szpitali. Operacja raka głowy trzustki, czyli prawej strony - pankreatoduodenektomia - jest długotrwałą procedurą. Trzeba się jej nauczyć i przeprowadzać we właściwy sposób, żeby nie pojawiały się powikłania. Dobrze jest mieć wyrozumiałego dyrektora, który będzie znosił niedoszacowanie, o którym wszyscy dobrze wiedzą. Co więcej, gdyby chcieć operować tak, jak to robią na świecie, czyli wtedy kiedy nacieczone są również naczynia i doliczyć do tego jeszcze cenę nowoczesnej protezy, to o zbilansowaniu kosztów nie ma mowy. Nikt nie jest w stanie udźwignąć takich zobowiązań. Zatem ci, którzy mają takie nacieczone naczynia w Polsce nie uzyskają pomocy.
WP:
Kto najczęściej choruje na tego typu raka? Co go powoduje?
- Zawsze myślałem, i tak mówiłem studentom, że to jest choroba ludzi starych. Dopóki w ostatnim czasie nie zgłosiło się kilku trzydziestolatków z rakiem trzustki, co zupełnie zmieniło mój pogląd na ten temat.
WP:
Jest to dla pana zaskoczeniem?
- Absolutnie. Zaczynają chorować ludzie, u których z racji wieku nigdy się tego nowotworu nawet nie podejrzewało.
WP:
Jak przebiega choroba?
- Bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie dlatego, że my nie znamy biologii tego nowotworu. Rak końcowego odcinka drogi żółciowej i nowotwór głowy trzustki przebiegają tak samo, tak iż większość ośrodków traktuje je jako jedną chorobę. A są to biologicznie kompletnie dwa różne nowotwory, mimo że się leczy się je tą samą procedurą, czyli stosując pankreatoduodenektomię .
WP:
Na czym polega leczenie?
- Jeśli nie da się tej choroby radykalnie zoperować, to leczenie polega na stworzeniu możliwości odpływu żółci (żeby chory nie żółkł) i stworzeniu drogi pokarmowej. Robi się chirurgicznie dwa bajpasy w przewodzie pokarmowym (żółciowy i pokarmowy). Niekiedy potrzebny jest trzeci bajpas, który polega na odbarczeniu przewodu trzustkowego. Bywa bowiem, że przewód ten ulega wielkiemu rozdęciu i jest u chorych przyczyną dolegliwości bólowych. Teraz pojawiło się dla chorych światełko w tunelu dzięki temu, że Amerykanie wymyślili tzw. elektroporację, która polega na uszkodzeniu błon komórkowych nowotworów za pomocą prądu o specjalnej charakterystyce, co w praktyce sprowadza się do wprowadzenia czterech elektrod do tkanki guza i - jak podaje literatura - nieodwracalnej elektroporacji błon komórkowych nowotworu. Do dziś podobną metodę stosuje się w przypadku guzów wątroby - nazywa się to termoablacją. Natomiast w okolicach naczyń nacieczonych przez guz nie można nadmiernie podnieść temperatury, bo wówczas uszkodzeniu
ulegnie naczynie.
WP:
Jak działa elektroporacja?
- Powoduje mikroperforację błon komórkowych nowotworu, nie uszkadzając struktur kolagenowych takich, jakie są w naczyniach. Jeśli się to sprawdzi, to cała ta chirurgia, jaką my uprawiamy, odejdzie do lamusa. W Polsce, w ośrodkach akademickich wykonano kilka takich operacji. Przeprowadzono je również w dwóch prywatnych ośrodkach: w Warszawie oraz w Częstochowie. To jest właściwie całe nasze doświadczenie. Na świecie zoperowano w ten sposób kilka tysięcy chorych, najwięcej w klinice w Bostonie. W tym roku - 12 czerwca - z okazji czterdziestolecia naszej kliniki organizujemy tzw. V Międzynarodowe Dni Trzustkowe, podczas których spróbujemy podsumować polskie doświadczenia w zabiegach z zastosowaniem NanoKnife (nowoczesne urządzenie służące do niszczenia komórek nowotworowych za pomocą prądu elektrycznego - przyp. red.).
WP:
Większym problemem jest rozpoznanie nowotworu czy jego leczenie?
- W Polsce jedno i drugie jest potężnym kłopotem. Odsetek leczonych ludzi dlatego jest tak mały, że za późno stawiane jest właściwe rozpoznanie. Wówczas niemożliwe staje się wykonanie operacji w zamiarze leczącym, ponieważ choroba jest już zaawansowana.
prof. dr. hab. n. med.Paweł Lampe- kierownik Katedry i Kliniki Chirurgii Przewodu Pokarmowego Samodzielnego Publicznego Centralnego Szpitala Klinicznego Śląskiej Akademii Medycznej. Autor ponad 200 prac naukowych w czasopismach polskich i zagranicznych, współautor trzech patentów i dwóch projektów wynalazczych, licznych podręczników chirurgicznych, laureat wielu nagród, między innymi ministra zdrowia i opieki społecznej za opracowanie biostatycznej protezy przełyku. Członek Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego.