Polak pobity w rosyjskiej telewizji. Tomasz Maciejczuk dla WP: wiedziałem, że nie mogę spuścić głowy i ustąpić
- Gdy otoczyli mnie Rosjanin oraz kilku Ukraińców i zaczęło robić się niebezpiecznie, to wiedziałem, że nie mogę spuścić głowy i ustąpić. Gdybym to zrobił, to oznaczałoby, że nie mam honoru, przegrałem i jestem nikim. Taka jest mentalność Rosjan - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Tomasz Maciejczuk, który został poturbowany podczas występu w rosyjskiej telewizji TV Centr. - Gdy napastnicy zobaczyli, że będę się bronił, to ustąpili - dodaje.
25.11.2016 | aktual.: 25.11.2016 13:12
WP: Jak to się stało, że został pan zaproszony do rosyjskiej telewizji TV Centr?
- To miał być program o 3. rocznicy rewolucji na Majdanie oraz obecnej sytuacji na Ukrainie. Brałem udział w tych wydarzeniach, więc zostałem zaproszony do studia. Większość gości stanowili Ukraińcy, był też Rosjanin. Jednym z nich był politolog, który już podczas wcześniejszego spotkania w innym programie odgrażał się, że: "dostanę od niego po zębach" i "trzeba powiesić kreaturę". Idąc do TV Centr wiedziałem więc, że będę rozmawiał z ludźmi, którzy potrafią przejawiać agresję i może być ostro.
WP: Ale chyba nawet w najczarniejszych scenariuszach nie zakładał pan pewnie, że będzie aż tak ostro...
- Rzeczywiście. Od dwóch tygodni biorę udział w różnych programach, gdzie atmosfera jest bardzo gorąca. Trzeba brać poprawkę na to, że w Rosji poziom kultury dyskusji jest dużo niższy niż w Polsce. Upraszczając wygląda to tak, że o zwycięstwie danej strony nie decyduje merytoryczna obrona swojego stanowiska, a to kto drugiej stronie bardziej dokopie. Jest to przykre, ale tak jest.
WP: Rozmowa w TV Centr od początku była gorąca, ale do rękoczynów doszło po tym, gdy odpowiedział pan na zaczepkę, że "Polacy i Ukraińcy sprzedają się za pieniądze". Co ciekawe wszystko zaczęło się od prowadzącego, który rzucił panu kartkami w twarz. W Polsce taka scena jest nie do pomyślenia.
- Dyskusja od samego początku była ostra, a prowadzący nie był, tak jak jesteśmy do tego w Polsce przyzwyczajeni, mediatorem, a wyraźnie wspierał jedną stronę. Przypominał przekupionego sędziego piłkarskiego, który widzi tylko faule jednego zespołu i robi wszystko, by drugi wygrał. Roman Babajan, bo tak się nazywał prowadzący program, rzucał pod adresem gości z Ukrainy uszczypliwe komentarze, obrażał ich i wyraźnie dążył do konfrontacji. Ze strony zaproszonego do studia politologa już wcześniej słyszałem obraźliwe epitety pod adresem Polaków. Mówił, że jesteśmy genetycznie gorszym narodem prostytutek, który sprzedaje się za pieniądze i liże buty Amerykanom. Dlatego, gdy usłyszałem od niego, że "Polacy i Ukraińcy sprzedają się za pieniądze", to po prostu nie wytrzymałem. Odpowiedziałem, że Ukraińcy nie są prostytutkami, tylko chcą żyć normalnie, jak inni ludzie, a nie w gównie, jak Rosjanie.
WP: Bardzo mocne słowa i porównanie...
- To prawda, ale dobrze oddające obecne realia życia w Rosji. Przeciętny Rosjanin żyje naprawdę biednie, dlatego pod wpływem emocji wypowiedziałem to dosadne porównanie.
WP: Wcześniej doprowadził pan do szału prowadzącego pytając gości o poziom średniej płacy w Rumunii, która jest na wyższym poziomie niż w Rosji.
- Specjalnie użyłem tego przykładu, gdyż podczas obrad rosyjskiego parlamentu Witalij Miłonow mówił, że Rumunia to kraj żuli. Dlatego gdy spytałem gości czy wiedzą, jaka jest wysokość przeciętnej płacy w Rumunii, to nie potrafili odpowiedzieć i stąd wziął się atak, że "Polacy i Ukraińcy sprzedają się za pieniądze". Co ciekawe prowadzący program skłamał, że minimalna płaca w Rosji wynosi 30 tysięcy rubli. Internauci później wyśmiali za to stwierdzenie Babajana. Nabijali się z niego, że chyba mieszka na innej planecie, bo wynosi ona 7 tysięcy rubli.
WP: Chwilę po tej wymianie zdań doszło do rękoczynów...
- Gdy otoczyli mnie Rosjanin oraz kilku Ukraińców i zaczęło robić się niebezpiecznie, to wiedziałem, że nie mogę spuścić głowy i ustąpić. Gdybym to zrobił, to oznaczałoby, że nie mam honoru, przegrałem i jestem nikim. Taka jest mentalność Rosjan. Dlatego stałem tam z podniesioną głową i broniłem swojego zdania. Wiem, że to co powiedziałem było nieprzyjemne i być może nie powinienem był tego mówić, ale później nie mogłem się już z tego wycofać. Stanąłem twarzą w twarz z tymi ludźmi, chwilę później poczułem uderzenie w głowę, którego się kompletnie nie spodziewałem. Całe szczęście nie było nokautu, utrzymałem się na nogach, zrobiłem trzy kroki wstecz i przyjąłem pozycję obronną. Gdy napastnicy zobaczyli, że będę się bronił, to ustąpili.
WP: Coś groźnego się panu stało?
- Dostałem mocny cios w okolice oka, ale nie mam zamiaru się żalić i skarżyć. Jestem mężczyzną. Stanąłem w obronie swoich racji i przyjąłem do wiadomości, że ceną tego było uderzenie mnie w twarz. Było, minęło i nie zamierzam już do tego wracać.
WP: Rozumiem, że nie zamierza pan zgłaszać tej sprawy na policję?
- To by nic nie dało. Policja w Rosji działa tak wolno i nieskutecznie, że nie mam złudzeń co do tego, że nie ma to najmniejszego sensu.
WP: Słucham tego, co pan mówi i zastanawiam się, po co pan w ogóle chodzi do takich programów?
- By nie dominował w nich tylko jeden punkt widzenia. Dzięki temu mogę polemizować z gośćmi i prowadzącymi, a rosyjski widz ma szersze spektrum. Dociera do niego więcej prawdziwych informacji. Po tej feralnej rozmowie w telewizji TV Centr dostałem ponad tysiąc wiadomości od różnych ludzi. W czwartek "Echo Moskwy" przeprowadziło sondaż, w którym pytano: "Czy Maciejczuk powiedział prawdę mówiąc, że Rosja żyje w gównie?". 89 procent odpowiedziało "tak", tylko 11 procent powiedziało, że "nie". To najlepiej dowodzi tego, że moje występy w tych programach mają sens.
WP: Z tego co pan mówi wyłania się obraz Rosji podzielonej na dwa spolaryzowane światy. Z jednej strony jest to, co mówi oficjalna propaganda, a z drugiej to co myślą zwykli ludzie.
- Jak najbardziej. Powiem więcej, sami Rosjanie doskonale zdają sobie sprawę z istnienia tej drugiej rzeczywistości. Ona została nawet niejako wpisana w ich mentalność po czasach sowieckich. Rosjanie na zewnątrz zawsze będą pokazywali, że wszystko jest dobrze, bo przyznanie, że nie byłoby okazaniem słabości wrogom. Z drugiej strony wiedzą, że telewizja kłamie, a średnia płaca w Rosji jest niższa niż w innych krajach. Oni nie są głupi i doskonale wiedzą w jakim kraju i warunkach przyszło im żyć. Dlatego nauczyli się filtrować informacje i rozróżniać to co jest rzeczywistością medialno-polityczną od prawdy.
WP: I jak to odbierają?
- Młodzi Rosjanie są dumni, że ich kraj jest wielki, ma silną armię i jest jednym ze światowych mocarstw. Z drugiej strony widzą, że są biedni, w kraju szerzy się epidemia HIV, a sytuacja zmienia się na gorsze. Sankcje, które wprowadzono na ten kraj oraz te, które w odpowiedzi wprowadził Putin, uderzyły przede wszystkim w najbiedniejszych ludzi. Ja mieszkając w Moskwie płacę za podstawowe produkty żywnościowe 3-4 razy więcej niż w Polsce, a ich jakość często pozostawia wiele do życzenia. To jest szok!
WP: Po tym, co się stało ma pan zamiar dalej brać udział w podobnych programach?
- Tak, nadal będę przyjmował zaproszenia. Po ostatnich wydarzeniach dostałem olbrzymie wsparcie od Rosjan. Udowodniłem im, że mam własne zdanie, potrafię go bronić i tym zyskałem ich szacunek. To się spodobało i myślę, że teraz nikt mnie nie będzie w podobny sposób zaczepiał. Oni zobaczyli i zrozumieli, że w takich sytuacjach nie spuszczam głowy, nie daję się bić po mordzie, tylko twardo stoję, bronię się i potrafię oddać. Tylko taka postawa budzi ich szacunek. Jeżeli człowiek się nie szanuje, to tym bardziej Rosjanie nie będą go szanowali.