Polak, który fotografował króla i prostytutki
Do Norwegii wyruszył piechotą, ciągnąc za sobą niewielki wózek z całym dobytkiem. Po kilku latach stał się fotografem rodziny królewskiej i jednym z najlepiej zarabiających biznesmenów w kraju. Nigdy nie przestał tęsknić za Polską, a u szczytu sławy popełnił samobójstwo.
Do atelier Ludwika Szacińskiego, oficjalnego Królewskiego Fotografa, przyjeżdżali po najlepsze zdjęcia w mieście król, królowa, książęta, arystokracja, politycy, wybitni artyści. Trafił się między innymi perski szach i wybitny polarnik Roald Amundsen. Według zachowanego rejestru podatkowego z 1886 roku, przedsiębiorczy Polak zarabiał kilka razy więcej niż inni przedstawiciele tego zawodu, mógł, więc mówić o finansowym sukcesie. Jednak ani pieniądze, ani udane życie rodzinne nie mogły sprawić, bo w Norwegii poczuł się jak w domu. Jeden z pierwszych polskich emigrantów nad fiordami, po którym w archiwach zachowały się wyraźne ślady, nigdy nie przestał żałować, że był zmuszony opuścić Polskę.
Z wyrokiem śmierci w tobołku
Ludwik Szaciński urodzony w 1844 roku w Suwałkach, wziął udział w powstaniu styczniowym i tym samym zasłużył w oczach zaborców na wyrok śmierci. Udało mu się uciec przed rosyjskim więzieniem. Po tej przygodzie została mu niemiła pamiątka - podczas ucieczki został postrzelony w nogę i do końca życia utykał. Nie mogąc legalnie pozostać w kraju, jako dziewiętnastolatek wyruszył w podróż po Europie. Gdzieś w długiej drodze do Sztokholmu nauczył się fotografować. Zaczął zarabiać, jako wędrowny fotograf, a sprzęt i cały swój dobytek woził na wózku. Do stolicy Norwegii dotarł bez grosza przy duszy.
Trudna sytuacja materialna nie zachwiała jego wiary w siebie. Postanowił otworzyć własny zakład fotograficzny. Pomysł zdawał się z góry skazany na niepowodzenie, w tamtym czasie w mieście działało już około dwudziestu fotografów. Jakie szanse mógł mieć nieznany nikomu polski emigrant? Okazało się jednak, że Ludwik posiadał coś, czego brakowało miejscowym, czyli otwartość i zdolność do nawiązywania interesujących kontaktów towarzyskich. Szybko zjednywał sobie ludzi ze wszystkich środowisk, wkrótce jego talent stał się znany. Zakład Polaka entuzjastycznie polecała sobie ówczesna arystokracja.
Córka rybaka, ale nie z Mazur
W 1888 roku Ludwik został Fotografem Królewskim. Badacze z Opplandsarkivet avd Maihaugen, którzy prześledzili jego losy w ramach projektu "Polscy emigranci w Norwegii w XIX-XXI wieku", uważają, że Szaciński musiał się cieszyć dużym zaufaniem rodziny królewskiej, bowiem to jemu powierzono zadanie wykonania pośmiertnej fotografii króla Karola XV.
Ludwik był prawdziwym artystą fotografii. Obok portretów najznamienitszych osobistości tamtych czasów uwieczniał zaułki Christianii (dzisiejsze Oslo), miejskich biedaków, osoby brzydkie i zdeformowane. Zdecydował się nawet robić portrety zatrzymanych prostytutek na zamówienie norweskiej policji. Większość kolegów z branży albo bała się przyjąć niezwykłą propozycję, albo drżała o swoją reputację. Dobremu imieniu Szacińskiego niewiele mogło zaszkodzić i można się domyślać, że w dokumentowaniu mrocznej strony życia miasta widział artystyczne wyzwanie. W Norwegii szczęśliwie się ożenił. Jego wybranka, Hulda Hansen, była córką prostego rybaka. Z zachowanych dokumentów i fotografii wynika, iż byli zgodną i szczęśliwą rodziną. Żona pomagała Ludwikowi w pracy i tolerowała zamiłowanie do nietypowych zajęć. W wolnym czasie Szaciński między innymi zgłębiał tajemnice okultyzmu, brał udział w seansach hipnozy. Potrafił spędzić wiele dni na włóczędze po górach i polowaniu. Lubił towarzystwo, ale równie chętnie spędzał
czas w samotności.
Ten obcy
Po 30 latach od przybycia do Norwegii Ludwik Szaciński postanowił odebrać sobie życie. Pojechał do swojego ulubionego domku myśliwskiego na wyspie Ormoya i skończył ze sobą. Przyczyn tego kroku można szukać na przykład w zapiskach jednego ze znajomych fotografa, Stanisława Przybyszewskiego. Ludwik zwierzał mu się, że choć w Norwegii odniósł finansowy i towarzyski sukces, nigdy nie poczuł się "u siebie". Mówił, że mimo otrzymanego obywatelstwa wciąż pozostawał uchodźcą.
Polski nie mógł nawet odwiedzić. Często zapraszał do siebie rodzinę z Suwałk, namawiając ich na osiedlenie się we wspólnym dużym domostwie, jednak żaden z krewnych nie zdecydował się na stały pobyt. Pod koniec XIX wieku nieznana i nieopisana Norwegia jawiła się zdecydowanej większości Polaków, jako kraj wyjątkowo odległy i zimny.
Na pogrzeb słynnego Polaka przybył każdy, kto miał w Oslo jakąś pozycję. Byli artyści, wojskowi, politycy, członkowie Norweskiego Towarzystwa Fotograficznego (według niektórych źródeł to Szaciński był jego założycielem), przyjaciele ze Związku Zawodowego Fotografów, któremu Ludwik przez lata przewodził. Żegnano go z honorami, a uroczyste i pełne opisów zasług nekrologi ukazały się we wszystkich ważnych gazetach.
Polska rodzina poszukiwana
Mieszkający w Norwegii prawnukowie słynnego fotografa do dzisiaj noszą jego nazwisko. Wiele razy odwiedzali Polskę w poszukiwaniu żyjących krewnych, jednak bez rezultatu. Być może okazją do niezwykłego spotkania stanie się otwarta kilka dni temu w Archiwum Państwowym w Suwałkach wystawa "Suwałczanin na królewskim dworze. Ludwik Szaciński 1844-1894" prezentująca fotografie artysty.
Z Trondheim dla polonia wp.pl
Sylwia Skorstad