PolskaPolacy utracili niewinność w kwestii płci

Polacy utracili niewinność w kwestii płci

Zmianę w sposobie, w jaki Polacy zaczęli myśleć o płci i pozycji kobiety w ciągu ostatnich 20 lat można określić jako utratę niewinności – mówi w wywiadzie w Wirtualną Polską feministka dr Agnieszka Graff. Prezentujemy kolejną część cyklu na temat zmian w Polsce w ciągu ostatnich 20 lat na temat sytuacji kobiet.

Polacy utracili niewinność w kwestii płci

Kwestia kobieca stała się w ciągu tych 20 lat kwestią, która dzieli, i to bardzo głęboko. 20 lat temu te podziały nie funkcjonowały, albo nie byliśmy ich świadomi. Nastąpiła zatem swoista zbiorowa utrata niewinności w kwestii płci, która polega na upolitycznieniu tematu. Zideologizowały nam się pytania, które dawniej omawiało się wśród odniesień do „matki natury”, w atmosferze przaśnej oczywistości: Czym się różni kobieta od mężczyzny? Jakie są granice wolności seksualnej? Na czym polega męskość? Kto powinien decydować o tym, czy kobieta urodzi dziecko? Czy państwo powinno regulować prostytucję? Pornografię? Ingerować w przypadkach przemocy w rodzinie? Co z wiekiem emerytalnym kobiet i mężczyzn? To wszystko stało się przedmiotem namysłu i politycznego sporu. Ten i ów rozwiązuje jeszcze kwestię kobiecą za pomocą dowcipów o blondynkach, ale jako zbiorowość przestaliśmy głupio chichotać. Już widzimy, że tu chodzi o coś ważnego.

Tę zmianę w odbiorze tematu dobrze widać w różnicy pomiędzy „Seksmisją” Machulskiego z 1984 roku i kultowym statusem tego filmu a pracą Łodzi Kaliskiej o nazwie „Niech sczezną mężczyźni”, którą parę miesięcy temu pokazało Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie. Te prace mówią mniej więcej to samo - ale odbiór jest skrajnie inny. To, że „Seksmisja” nas śmieszy, a praca Łodzi Kaliskiej spotkała się ze wzruszeniem ramion i pewnym zażenowaniem świadczy o zmianie w polskiej mentalności. Seksmisja była zabawna, bo 25 lat temu świetnie w naszej wyobraźni funkcjonował obraz feminizmu jako totalitarnego szaleństwa i absurdu. „Seksmisja” była kodem, pozwalała też ominąć cenzurę. Dlatego dobrze rozumieliśmy proponowaną przez Machulskiego alegorię: feministki to komuna, a dwaj zagubieni w ich świecie panowie to dzielni opozycjoniści, niezdarni, ale sympatyczni. Dziś ten sam przekaz wydaje się idiotyczny. Po prostu jesteśmy na innym etapie rozmowy, co nie znaczy, że na lepszym, ale na pewno na mniej niewinnym. Nie
mówimy już pozornych oczywistości, jak na przykład „chłop jaki jest każdy widzi”, „baba to baba”. Etap przaśnego rechotu mamy za sobą. Dotyczy to zarówno potocznej rozmowy, jak i dyskursu publicznego, medialnego i politycznego.

To, że rola kobiety stała się w Polsce przedmiotem politycznej debaty nie znaczy, że feminizm jest na równych prawach z dyskursem konserwatywnym. Przeciwnie, Polska na tym tle jest jednym z najbardziej konserwatywnych krajów w Unii Europejskiej. A jednak feminizm – a nawet różne jego wersje – przebił się do zbiorowej świadomości. Mówimy o prawach kobiet ze świadomością, że jest to temat sporny, że tu wiele zależy od naszej decyzji jako zbiorowości.

Unia Europejska a sprawa kobiet

W związku z wejściem Polski do Unii Europejskiej dokonały się istotne zmiany. Przeciętna kobieta zapytana na ulicy nie będzie zapewne wiedziała jakie konkretnie są to zmiany, ale one wywarły znaczący wpływ na zachowania kobiet. W połowie lat 90., gdy się mówiło o dyskryminacji, to ludzie wzruszali ramionami i mówili, że w Polsce nic takiego nie ma. Dziś mówią o niej zarówno prawicowe, jak i lewicowe media. Jest ona faktem powszechnie rozpoznanym. Pewne rodzaje eksploatacji kobiet, w tym seksualnej, są już na cenzurowanym. Żaden szef nie będzie się już chwalił tym, że kobietom płaci mniej, albo że „pomolestował sobie” sekretarkę, bo wie, że na to są paragrafy. Kobieta, którą wyrzuca się z pracy, bo jest w ciąży wie, że to jest dyskryminacja. Obszar świadomości znacznie się poszerzył. Z jednej strony jest to zasługa nacisku Unii Europejskiej, a z drugiej strony bardzo mozolnej pracy ruchu kobiecego. Jest on w Polsce najsilniejszy we wschodniej Europie, zapewne dlatego, że trafia na tak silny opór.

W ciągu ostatnich 20 lat wprowadzono szereg zmian w kodeksie pracy, które zostały wprowadzone pod wpływem Komisji Europejskiej. Zdefiniowano dyskryminację pośrednią i bezpośrednią, pojawiło się w kodeksie pracy molestowanie seksualne i mobbing. Zmiana języka praw kobiet ma ogromny wpływ na świadomość. 20 lat temu kobieta myślała, że jest „podszczypywana” przez szefa, zaś dziś wie, że jest „molestowana”. Ta zmiana języka to nie jest kwestia politycznej poprawności, ale godności. Można wreszcie o swojej sytuacji pomyśleć w kategorii praw, a nie w kategoriach upokorzenia. I można się skutecznie przeciwstawić. Wiele kobiet tak właśnie w ostatnich latach robiło. Sprawa Olsztyńska czy afera w Samoobronie to tylko najgłośniejsze przypadki.

Polka potrafi

W sumie kobiety gorzej wyszły na transformacji niż mężczyźni. Mniej zarabiają, łatwiej tracą pracę, bezrobocie uderza w nie boleśniej, a ich emerytury w nowym systemie będą dużo niższe. Pozytywną, ale i kontrowersyjną kwestią jest przedsiębiorczość Polek. Wiele mówi się o tym, że Polski są niezwykle przedsiębiorcze i radziły sobie zaskakująco dobrze w okresie przemian po 1989 roku. Według optymistycznej wizji Polki są przedsiębiorcze, bo kobieca siła i zaradność zapisana jest w krwioobiegu polskiej historii. Kilka lat temu „Wprost” miał bardzo optymistyczną okładkę „Polka potrafi”. Często w podtekście pojawia się myśl, że skoro Polki są takie przedsiębiorcze, to feminizm nie jest nam do niczego potrzebny. Ciemniejsza interpretacja tego samego zjawiska byłaby taka, że w okresie transformacji kobiety masowo zakładały jednoosobowe firmy, często pod presją pracodawcy, po to aby uniknąć bezrobocia i uciec od bardzo dyskryminującego kobiety rynku pracy.

Aktywizacja kobiet w ruchu kobiecym jest kolejną zmianą na lepsze. Na początku lat 90. wydawało się to jakimś dziwacznym importem z Zachodu, a na ostatniej Manifie w 2009 roku w Warszawie było około 10 tysięcy osób. Myślę, że w obecnym kryzysie społeczeństwa obywatelskiego ruch kobiecy w Polsce jest najbardziej autentycznym, spontanicznym, samosterownym i dynamicznym ruchem społecznym. Można się najwyżej zastanawiać zastanawiać, czy bardziej się zaktywizowały kobiety, czy mniejszości seksualne.

Legislacyjna niemoc

Jedną z najdłużej dyskutowanych ustaw tego dwudziestolecia, a zarazem legislacyjnych porażek, jest ustawa antydyskryminacyjna. Nie wprowadzono jej do dziś, choć dyskutowano na ten temat w Sejmie wielokrotnie. Polscy politycy bagatelizowali ten temat – sejmowej debacie za każdym razem towarzyszyły salwy śmiechu i idiotyczne dowcipy (jak ten o przymusowym zatrudnianiu mężczyzn w sklepach z damską bielizną). Dziś ta zwłoka i skłonność do dowcipkowania grozi nam międzynarodową kompromitacją – Komisja Europejska pozwała właśnie Polskę do Trybunału Sprawiedliwości UE za zaniedbania w dziedzinie równości płci. Nie udało się też stworzyć sensownej ustawy przeciwko przemocy wobec kobiet. Ustawa przyjęta w 2005 roku o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie nie ma zapisu, który jest w tej kwestii kluczowy: zakazu zbliżania się sprawcy do ofiary. W praktyce ofiara musi mieszkać ze sprawcą przemocy. Często bywa i tak, że ofiara ucieka, a sprawca wygodnie mieszka w ich wspólnym domu. Ta ochrona mężczyzn jest skutkiem
hołubienia rodziny jako najwyższego dobra. Przemoc w rodzinie jest w Polsce ciągle traktowana jako coś, co trzeba tolerować, by tę rodzinę ratować. Kiedy Magdalena Środa kilka lat temu powiedziała, że takie myślenie ma związek z tradycją katolicką, wybuchł skandal. A przecież jest to oczywiste: przekaz Kościoła jest taki, że kobieta ma cierpieć, podporządkować się dla dobra rodziny, ma nieść swój krzyża. Kampania przeciw przemocy (ta o zupie) spotkała się z krytyką Kościoła i konserwatywnych polityków, jako naruszająca autorytet męża i ojca.

Co zostało zaprzepaszczone?

W procesie przemian wolnorynkowych zaprzepaszczono całą sferę zabezpieczeń społecznych. Efekt jest taki, że kobiety w większym stopniu niż mężczyźni niosły ciężar przemian. W latach 90. zlikwidowano na przykład ogromną ilość przedszkoli i żłobków. Kobiety, które chciałyby łączyć wychowanie dzieci z pracą zawodową są obecnie w dramatycznej sytuacji. Jest to szersza kwestia związana z modelem przemian społecznych, które przyjęto w tym dwudziestoleciu. Uznanie, że w zdrowym społeczeństwie każdy odpowiada za siebie doprowadziło do sytuacji, w której państwo nie ma wobec społeczeństwa żadnych zobowiązań. Ten indywidualizm godzi w kobiety – nie dlatego, że są słabsze, tylko dlatego, że to one są de facto odpowiedzialne za dzieci. Dlatego kobiety gorzej wychodzą na rynkowych przemianach niż mężczyźni, zwłaszcza że przeciętnie zarabiają znacznie mniej. Mamy zatem do czynienia z systemową nierównością ekonomiczną – dyskryminacją ze względu na płeć i feminizacją biedy.

Grupą szczególnie pokrzywdzoną w procesie przemian są samotne matki, które pod względem ekonomicznym są fatalnie traktowane. Jedną z ważniejszych spraw ostatnich lat był spór o fundusz alimentacyjny. Wiadomo że 80-90% rozwiedzionych mężczyzn nie płaci alimentów na dzieci, a tymczasem państwo umywa ręce. Ani tych alimentów nie ściąga, ani nie pomaga matkom w utrzymaniu dzieci. To istna groza, że coś takiego mogło wystąpić w kraju, który w sferze deklaracji jest tak prorodzinny i prodziecięcy. Pauperyzacji samotnych matek towarzyszy ich piętnowanie, traktowanie ich z pogardą jako „patologii”.

W okresie przemian zupełnie zaprzepaściliśmy sferę praw reprodukcyjnych. Albo inaczej – w tej sferze wygrała skrajna prawica. Jest to przejawem upolitycznienia praw kobiet, bo w kwestii praw reprodukcyjnych to upolitycznienie jest najbardziej wyraźne. Wprowadzona w 1993 roku ustawa antyaborcyjna została co prawda przyjęta pod hasłem „kompromisu”, ale w istocie jest jedną z najbardziej restrykcyjnych w Europie, a jednocześnie jedną z najbardziej nieskutecznych. W Polsce jest około 100 tysięcy zabiegów aborcji rocznie, odbywających się w podziemiu aborcyjnym. Oznacza to, że ogromna rzesza kobiet co roku trafia poza prawo, a ustawa najsilniej godzi w najbiedniejsze. Jest to niezwykle demoralizujące, a przy tym niebezpieczne z punktu widzenia zdrowia kobiet.

Zakazowi aborcji nie towarzyszy postęp w dziedzinie antykoncepcji i edukacji seksualnej. W tej sferze zaniedbania są ogromne – widać to świetnie z raportów grupy edukatorów seksualnych „Ponton”. Świadomość Polek w tym temacie jest jednak wyższa, niż można by się spodziewać. Z badań wynika, że kobiety jakoś tą wiedzę zdobywają, choć państwo nie dostarcza nam edukacji seksualnej. W sferze praw reprodukcyjnych Polska jest krajem, w którym decydują biskupi w porozumieniu z politykami przy całkowitym ignorowaniu tego, co na ten temat myśli społeczeństwo. W kwestii aborcji Polacy są podzieleni mniej więcej na pół, a takie stanowisko jak Kościół katolicki ma około 10% ludzi. W kwestii edukacji seksualnej 90% Polaków od lat chciałoby, by była ona proponowana w szkołach, a nic takiego się nie dzieje. W kwestii antykoncepcji Polacy zupełnie nie podzielają poglądu Kościoła katolickiego; to samo dotyczy in vitro.

W sferze planowania rodziny – na tak i na nie – rozwiązania prawne są albo za chwilę będą takie, jak sobie życzy Kościół. Tocząca się obecnie debata na temat leczenia niepłodności wskazuje, że losy tego aspektu praw reprodukcyjnych będą podobne jak w przypadku antykoncepcji i przerywania ciąży. Rozwiązania prawne będą odzwierciedlały poglądy Kościoła katolickiego, a nie Polaków. Wszystkie próby dyskutowania na temat praw reprodukcyjnych w ciągu tego dwudziestolecia kończyły się groźnym pomrukiem Kościoła, że o tym dyskutować nie wolno, gdyż są to kwestie moralne, które nie mogą podlegać debacie publicznej. To jest dramatyczne ograniczenie nie tylko praw ludzkich w sferze najbardziej intymnej i osobistej. To także rażące ograniczenie demokracji.

Kwestia kobieca stała się w Polsce przestrzenią, w której różne grupy polityczne krystalizują swoją tożsamość. Tu w ogóle nie chodzi o kobiety, czy dyskryminację, a o to, by panowie z różnych opcji politycznych mogli zaznaczyć swoją orientację polityczną i jednocześnie zaznaczyć odmienność Polski od Unii Europejskiej. Znakiem rozpoznawczym Polski w Unii Europejskiej stał się skrajny konserwatyzm w kwestii płci, chociaż z badań wynika, że Polacy nie są w tej kwestii bardziej konserwatywni niż kraje zachodnie. Kwestia kobieca została zinstrumentalizowana przez konserwatystów bardzo skutecznie.

Z badań wynika jednak, że postawy Polaków idą w innym kierunku. Polacy zliberalizowali swój pogląd na temat miejsca kobiety zarówno w rodzinie, jak i w polityce. Na początku lat 90. byliśmy społeczeństwem bardzo konserwatywnym. Kobieta w najlepszym wypadku mogła być szyją, a mąż głową. Współcześnie, zwłaszcza w młodym pokoleniu, ogromna większość ludzi opowiada się za partnerskim modelem związku. Większość Polaków dostrzega dyskryminację, uważa ją za coś złego. Co ciekawe, większość opowiada się też za zwiększeniem wpływu kobiet w polityce.

Czego możemy się spodziewać

W przyszłości możemy się spodziewać coraz większej rozbieżności między królującym w polskiej polityce konserwatyzmem w kwestii płci a poszerzającym się w społeczeństwie poczuciem, że role kobiet i mężczyzn to sprawa do negocjacji i że należy zmierzać w kierunku równości. Polacy rozsypali się masowo po Europie, a ich powroty będą oznaczały dalsze zmiany w mentalności. Kulturowe różnice w nadal istnieją, co można zauważyć na przykładzie historii, w których Polacy molestują seksualnie Angielki uważając, że to podryw. Powoli uczymy się jednak tego, że kobiety mają prawa, do których w razie czego mogą się odwołać. Jest to proces nieodwracalny i będzie się on toczył szybciej, niż nam się wydaje. Stajemy się częścią Europy, a współczesna Europa traktuje równość płci jako istotną część swojej cywilizacji. Za kilka czy kilkanaście lat konserwatywne poglądy na temat relacji płci będą postrzegane jako zjawisko z kulturowego skansenu. Dyskryminacja i seksizm po prostu będą zanikać, podobnie jak całowanie pań po rękach
czy szarmanckie puszczanie ich przodem w drzwiach. Może za tym owym na stare lata zatęsknimy, ale w sumie nie ma czego żałować.

Z dr Agnieszką Graff rozmawiała Sylwia Mróz, Wirtualna Polska

Dr Agnieszka Graff wykłada w Ośrodku Studiów Amerykańskich, UW. Od lat uczy też w ramach Gender Studies UW. Jest autorką dwóch książek: „Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym” (2001) i „Rykoszetem. Rzecz o płci, seksualności i narodzie” (2008) oraz licznych artykułów poświęconych myśli feministycznej, płci w kulturze popularnej i ruchowi kobiecemu w USA i w Polsce. Jest członkinią Porozumienia Kobiet 8 Marca, grupy która od 10 lat organizuje femistyczne Manify; współpracuje z Funacją Helsińską, jest członkinią zespołu Krytyki Politycznej.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (329)