PolskaPolacy pracują jak Japończycy

Polacy pracują jak Japończycy

Jest duże przyzwolenie, żeby Polacy pracowali więcej, niż jest to zapisane w ich umowach o pracę, w związku z czym, niektórzy twierdzą, iż czas pracy jest równie długi jak w Japonii – opowiada socjolog dr Mikołaj Lewicki w wywiadzie udzielonym Wirtualnej Polsce. Przedstawiamy część cyklu na temat przemian po roku 1989, poświęconą czasowi wolnemu.

Polacy pracują jak Japończycy

25.05.2009 | aktual.: 25.05.2009 11:28

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Przyszłość idylli

Gdy po II Wojnie Światowej powstały społeczeństwa dobrobytu, dzięki kwitnącej gospodarce kapitalistycznej, zapanowały dość euforyczne nastroje, iż oto ludzkość osiągnęła bardzo wysoki (jeśli nie najwyższy) poziom rozwoju. Efektywność gospodarek państw rozwiniętych miała zapewniać wszystkim relatywnie wysoki poziom życia. Pojawiły się więc wizje społeczeństw, w których udziałem coraz większego odsetka populacji będzie konsumpcja i ... „leniuchowanie” – a może lepiej byłoby powiedzieć – uciechy czasu wolnego. Kolejne społeczeństwa – a wówczas chodziło głównie o Zachodnie - miały osiągać na tyle wysoki poziom rozwoju, iż nie byłoby potrzeby pracować więcej niż osiem godzin dziennie. Co więcej, dzięki efektywności gospodarki (jej produktywności), wręcz potrzebą stać się miała zwiększona konsumpcja.

Przełom roku 1989

Tuż po roku ’89 pojawiły się entuzjastyczne podsumowania dotychczasowej historii, mówiące o... końcu historii – czyli znów – osiągnięciu przez ludzkość pewnego najwyższego stadium rozwoju, którym miały być liberalne demokracje Zachodu.

Atmosfera końca utopii i ideologii była także w Polsce po roku ’89, niemal od początku zmian, podobna. Mieliśmy wyobrażenie, że nareszcie będzie normalnie. Przyszłość miała być pozbawiona „wielkich projektów”, jakichś utopijnych wizji doskonałych ładów społecznych, a być oparta, jak się wówczas mówiło, na prostych zasadach demokracji i wolnego rynku. Było to podstawowym wyobrażeniem tego, co nas czeka w przyszłości. Ludzie byli przekonani, że teraz stworzymy porządek społeczny, który będzie normalny. Zakładano, iż będzie to taki sam ład, jak ten istniejący w Europie Zachodniej. A w nim zaś, istniało określone wyobrażenie czasu wolnego, który miał być czasem konsumpcji po dobrze wykonanej pracy.

W Polsce po 1989 roku zwiększyły się możliwości spędzania wolnego czasu. Wzrosła również liczba usług związanych z wolnym czasem. Tak jakby miał się wypełnić sen o czasie na konsumpcję i idyllę. Mamy więc mnóstwo możliwości relaksu, rozrywki, czy zaspokajania naszych pragnień oraz zainteresowań. Gorzej jednak z ich dostępnością. Szczególnie, jeśli przyjmie się, że wraz z rozwojem, ów luksus czasu wolnego i konsumpcji będzie udziałem coraz większej części społeczeństwa.

Paradoksy czasu wolnego

Paradoks czasu wolnego w rozwoju społeczeństw kapitalistycznych i nowoczesnych polega na tym, że wbrew temu, co sądzono, dostępność czasu wolnego staje się coraz bardziej kosztowna. I w sensie dosłownym, jak i w przenośni – jako wysiłek, który trzeba podjąć, by ów wolny czas mieć. Mamy obecnie sytuację, w której są tacy, którzy mają czas, natomiast nie mają pieniędzy oraz tacy, którzy mają dużo pieniędzy i robią wszystko, by mieć jak najwięcej czasu wolnego. Ci drudzy z kolei, są w stanie zapłacić za to bardzo dużo. Na ogół nie jest to takie proste, o czym wie każdy menedżer, czy pracownik, którego dochody kształtują się na poziomie średniej krajowej.

Okazuje się, iż na przekór wspomnianym wyobrażeniom niemal doskonałego społeczeństwa konsumentów wolnego czasu, wraz rozwojem społeczeństw, zwiększyła się elastyczność w czasie pracy. Istnieje przyzwolenie by go skracać, zmieniać i dostosowywać do własnych potrzeb, ale jednocześnie – by to pracodawca ów czas wydłużał, zmieniał, przenosił na weekendy. Czas wolny staje się coraz bardziej dobrem rzadkim, o które trzeba coraz bardziej zabiegać. A w dodatku czas wolny jest bardzo „zagęszczony”. Zawiera się w nim nie tylko czas na konsumpcję, ale również na pielęgnację, rodzinę i załatwianie swoich spraw. Zamiast czasu idylli, mamy raczej gorączkowe próby pogodzenia wielu ról, w których występujemy w czasie po pracy: członków rodzin, przyjaciół, obywateli, etc. Naukowcy przyglądający się czasowi mówią, że nastąpiło duże przyspieszenie niemal wszystkiego. Czyli że ludzie zaczęli wykonywać masę czynności jednocześnie. Każdy chce spędzać dużo czasu z przyjaciółmi, rozwijać się, pielęgnować, dbać o swoje zdrowie.
Bardzo dużo rzeczy chcemy upchać do naszej minuty czy godziny i jest to kolejny paradoks wolnego czasu. Im bardziej zamożne społeczeństwo, tym bardziej wartość wolnego czasu się zwiększa i więcej trzeba zainwestować, by ten wolny czas mieć. Mówi się więc o „quality time” – czyli „efektywnym czasie wolnym”. Brzmi to paradoksalnie i w istocie jest nieco niedorzeczne. Oto w czasie wolnym, miast zażywać idyllicznego „bezczasu”, mamy się skupić na jego wydajności, a więc włożyć wysiłek w to, by... nie wkładać wysiłku. Próba wypełnienia wzorca intensywnego stylu życia staje się upiorem. Musimy intensywnie pracować, intensywnie spędzać czas wolny i robić mnóstwo rzeczy, żeby wypełnić powszechny model szczęśliwości.

Polski sen – polskie realia

Od pierwszych lat transformacji wraz ze snem o zwiększeniu się czasu wolnego często mówiło się, że jesteśmy krajem na dorobku. Musimy zacisnąć pasa, więcej pracować i mniej konsumować. Miało to duży wpływ na podział pomiędzy czasem wolnym, a czasem pracy. Doprowadziło to do takiej sytuacji, gdy jest duże przyzwolenie, żeby Polacy pracowali więcej, niż jest to zapisane w ich umowach o pracę. W związku z czym, niektórzy twierdzą, iż czas pracy jest równie długi jak w Japonii, czyli kraju, który jest symbolem pracy przekraczającej granice zdrowego rozsądku.

Zaciera się w Polsce granica między czasem pracy a czasem wolnym. Polacy wykonują dodatkowe prace. Pracodawcy często podchodzą luźno do kwestii nadgodzin. Przedsiębiorcy i osoby pracujące na własny rachunek na ogół pracują znacznie więcej niż 40 godzin tygodniowo (czyli osiem godzin dziennie, przez pięć dni w tygodniu), czyli według klasycznego podziału czas pracy i czasu wolnego. Utrzymał się wzór, że jesteśmy krajem na dorobku, choć miało tak być tylko na podstawowy okres transformacji. Datą przełomową miało być wstąpienie do Unii Europejskiej, ale nie nastąpiła żadna przemiana i nie zaprzestano mówić o zaciskaniu pasa.

Po dwudziestu latach zmian, warto zastanowić się, co zostało ze snu o idylli i normalności.

Po pierwsze, w Polsce utrwalił się model anglosaski, według którego dużo pracujemy, w nie do końca normowanym czasie. Ciągle jesteśmy dostępni dla pracodawcy. Jeśli poprosi byśmy pracowali w soboty i weekendy, to pracujemy. I to jest dość powszechne. Dobrą ilustracją tej sytuacji są pojawiające się co jakiś czas reklamy, przedstawiające wczasowe pejzaże, „z pracującym w tle” – czyli na ogół reklamy technologii mobilnych (laptopów, telefonów, etc.), które mają nam umożliwiać pracę na wakacjach, a więc idealne doprowadzić do idealnego połączenia czasu pracy, z czasem wolnym, lub raczej – zamiany czasu pracy w czas wolny. Tymczasem jest to w istocie także komunikat, że zwiększa się nasza dostępność dla pracodawcy.

Po drugie, czas wolny jest nierówno dystrybuowany i często nie ma nic wspólnego z idyllą i wysoką konsumpcją. Jest całkiem sporo Polaków, bo po roku ’89 nie było mniej niż 10% populacji, a czasem bliżej 20%, którzy mają mnóstwo czasu wolnego. W najbliższym czasie, niestety ten odsetek będzie rósł. Chodzi o czas osób bezrobotnych, zawieszonych w pewnym sensie – w bezczasie. Inni z kolei, nie mają pieniędzy na konsumpcję w czasie wolnym i tym czas wolny płynie być może wolno, ale za to niezupełnie tak, jak na to wskazują ideały intensywnego i wypełnionego życia, tak powszechne, szczególnie w poradnikach i filmach.

Po trzecie, jak się wydaje, coraz więcej osób uświadamia sobie, iż „normalność” Polski nie jest tą normalnością, jaka istnieje na zachodzie Europy. I nie jest to kwestia poziomu wzrostu gospodarczego i poziomu dobrobytu. Po prostu zaczynamy dostrzegać, iż społeczeństwa tzw. Nowej Europy rozwijają się inaczej. Coraz trudniej wyobrazić sobie, by w Polsce miało się narodzić społeczeństwo klasy średniej, w którym istnieje duży dobrobyt oraz wysoki stopień zabezpieczenia społecznego, jaki obowiązywał w czasach, gdy pisano o społeczeństwie konsumpcji i „leniuchowania”.

Wielość czasów

W odniesieniu do przyszłości istnieją dwie tendencje. Pierwsza jest globalna i mówi o tym, że płynność porządków czasowych jest udziałem wszystkich rozwijających się i rozwiniętych społeczeństw. Czyli, choć niby czas wolny ma być bardziej zindywidualizowany i dostosowany do indywidualnych potrzeb i preferencji, de facto oznacza to także większą walkę każdego o wolny czas. Pytanie, czy jednostka jest w stanie równie skutecznie o swój wolny czas, jak grupa – a zatem, czy Jan Kowalski, będzie w stanie ułożyć sobie zgodnie z własnymi preferencjami czas wolny, a nie zgodnie z preferencjami do czasu pracy (ale i czasu wolnego) jego szefa? Czy pojedynczo, siła przetargowa pracownika jest tak samo silna, jak w grupie, choćby w związkach zawodowych? Pozornie optymistyczna jest druga tendencja. Stosunek młodszego pokolenia, czyli tego, które teraz zaczyna pracę, już się zmienia w stosunku do wagi wolnego czasu i poświęcenia się dla pracy. Jest dostrzegalna różnica pomiędzy pokoleniem yuppie, a następnym pokoleniem,
które może jeszcze nie ma żadnego określenia. Pokolenie, które właśnie wchodzi na rynek pracy, ceni czas poza pracą i stara się walczyć o rozsądny balans między pracą a czasem po niej. Ten drugi nie jest jednak równoznaczny z czasem wolnym. Kluczowym miernikiem życia dla młodych staje się cv i to w jaki sposób kształtuje się swój rozwój, dokształca się, chodzi się na dodatkowe praktyki, uprawia się sport. A więc – to pokolenie jest bardziej asertywne wobec zdobywania czasu poza pracą. Jednocześnie jednak powstaje pytanie, czy czas na naukę angielskiego, staże i praktyki, dodatkowe korepetycje bądź kursy doszkalające pozostaje tym czasem wolnym, o którym na ogół zwykło się mówić jako wolnym.

Z Mikołajem Lewickim rozmawiała Sylwia Mróz, Wirtualna Polska

Mikołaj Lewicki (ur. 1976r.) - studiował w Kolegium Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych oraz w Ośrodku Studiów Amerykańskich, gdzie obronił pracę magisterską a doktorat - w Instytucie Socjologii, Uniwersytetu Warszawskiego. Pracownik naukowy Instytutu. Jego główne zainteresowania związane są z socjologią czasu. Zajmuje się także kulturą gospodarczą Polski (ekonomią polityczną) oraz problematyką mediów masowej komunikacji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także
Komentarze (112)