"Nowa strategia MON - stawianie wozu przed koniem"
W przyszłym tygodniu rząd ma się zająć strategią polskiego udziału w operacjach międzynarodowych. To bardzo dobrze. Sam zaproponowałem dwa lata temu opracowanie takiej strategii z uwagi na dość chaotyczną praktykę oraz doraźność decyzyjną władz państwowych w tym względzie. Jednakże projekt, jaki ostatecznie powstał w MON, budzi sporo zastrzeżeń i prawdę powiedziawszy nie nadaje się do przyjęcia przez Radę Ministrów jako obowiązujący, oficjalny dokument rządowy.
Przede wszystkim jest on nieporadnie zredagowany. Musimy pamiętać, że strategia ta będzie często cytowana w innych dokumentach państwowych. Będzie także np. studiowana w uczelniach na różnych kierunkach studiów, nie tylko wojskowych. Nie byłoby dobrze, gdyby studenci wyżywali się nad jej logiką i językiem. A znam ich tego typu zdolności z własnej praktyki akademickiej.
Strategia ta jest też trochę stawianiem wozu przed koniem, jako że MON wciąż jeszcze nie ma ogólniejszej, nadrzędnej w stosunku do niej strategii wojskowej. Sztab Generalny uchyla się od jej opracowania, a minister nie dostrzega tutaj braku logiki. Projekt reprezentuje ponadto stare podejście metodologiczne do rozpatrywania kwestii strategicznych. Nowoczesny cykl strategiczny obejmuje cztery kolejne logiczne kroki: zdefiniowanie interesów narodowych i określenie celów strategicznych, ocenę warunków, sformułowanie koncepcji działania oraz wyznaczenie środków (zasobów) niezbędnych do realizacji tej koncepcji. W przedstawionym projekcie trudno się tej logiki dopatrzeć.
Strategia nie podejmuje ważnych nowych kwestii, np. takich, jakie wynikają z analizy przyczyn najbardziej dramatycznego wydarzenia w operacjach międzynarodowych, tzn. tragedii pod Nangar Khel. Jedną z nich jest np. ewentualne włączenie Parlamentu do procesu decydowania o wysyłaniu wojska na te operacje, które w swej treści są operacjami wojennymi, nawet, jeśli tak nie są nazywane. Obecnie decyzję taką podejmuje Prezydent na wniosek Rady Ministrów. Nie budziło to większych wątpliwości, dopóki wysyłaliśmy wojsko na operacje jednoznacznie pokojowe, humanitarne, kryzysowe, stabilizacyjne - wraz z nakładaniem szeregu ograniczeń na zakres i sposób jego wykorzystania. Tak było do czasu operacji w Afganistanie. Tam wysłaliśmy wojsko na wojnę, czego wyrazem było odstąpienie od nakładania jakichkolwiek ograniczeń na bojowe wykorzystanie go na miejscu. Tymczasem w sprawach wojny kompetencje nie leżą już wyłącznie w gestii władzy wykonawczej. Konstytucja powierza je Sejmowi, mówiąc, że on właśnie może decydować o stanie
wojny. Z tego względu wydaje się logiczne, aby w takich sytuacjach decyzja Prezydenta i Rządu była poprzedzona i uwarunkowana uprzednim stanowiskiem Sejmu w tej sprawie.
Strategia nie zajmuje się wzrastającymi wymaganiami wobec kadr dowódczych w takich operacjach. A oficerowie muszą w takich operacjach sprostać nie tylko wymaganiom czysto wojskowym, ale także zajmować się kwestiami pozawojskowymi (administracyjnymi, prawnymi, ekonomicznymi, socjologicznymi, kulturowymi itp.). Tymczasem MON planuje ruch „reformatorski” w zupełnie przeciwnym kierunku: chce obniżyć wymagania wykształcenia kadry oficerskiej do poziomu licencjatu!!! Brak w tym logiki, a strategia tego nie dostrzega. Projekt strategii niestety pomija także sposób kierowania polityczno-strategicznego udziałem wojska w operacjach międzynarodowych. Praktyka takich operacji pokazuje, że konieczne jest „przybliżenie” dowodzenia operacyjnego do Ministra Obrony Narodowej. Oznacza to w praktyce potrzebę podporządkowania Dowództwa Operacyjnego wprost Ministrowi Obrony Narodowej, zamiast dzisiejszego wtopienia go w struktury wojskowe podległe szefowi Sztabu Generalnego. Tymczasem w MON pojawił się znowu zupełnie odwrotny
pomysł. Planuje się ustanowienie dodatkowo, jeszcze ponad szefem Sztabu Generalnego, nowego superdowódcy w postaci szefa obrony. To rozwiązanie idące zupełnie „po prąd” nowoczesnym tendencjom organizacji polityczno-strategicznego kierowania siłami zbrojnymi. Dodajmy - rozwiązanie w istocie osłabiające cywilną kontrolę nad siłami zbrojnymi.
Nie najlepsze jest założenie, że operacje te będą finansowane w ramach budżetu MON. Lepsze byłoby wprowadzenie zasady ustalania przez Sejm kilkuletniego budżetu operacyjnego na takie zadania i ustanowienie metod rzeczywistego kontrolowania jego realizacji (nawet gdyby fizycznie miały to być pieniądze z dotychczasowego budżetu MON). Ustalenie budżetu operacyjnego przez Sejm zwiększyłoby parlamentarną kontrolę nad operacjami i jednocześnie zracjonalizowałoby praktykę operacyjną.
Biorąc to wszystko pod uwagę, być może nieprzypadkowo projekt MON nie został przyjęty na ostatnim posiedzeniu Rady Ministrów w ubiegłym roku, jak to planowano. Pojawiła się przez to jakaś szansa na usunięcie jego ewidentnych słabości. Oby została wykorzystana.
Gen. Stanisław Koziej specjalnie dla Wirtualnej Polski