Nie pomogą powodzianom, bo przeszkadzają im...komary
Śląski Urząd Wojewódzki nie przelał dotąd powodzianom ani złotówki z rządowych pieniędzy na remont i odbudowę domostw. W wielu miejscach nie są bowiem oszacowane straty po powodzi. Rzeczoznawcy majątkowi, którzy zadeklarowali, że ocenią skalę zniszczeń i potrzebnych napraw, wycofali się z tej pracy, gdy usłyszeli, że za jeden zalany budynek otrzymają "tylko" 600 zł brutto. To za mało, mówią, a praca jest w trudnych warunkach, z komarami.
Póki tych szacunków nie będzie, powodzianie mają związane ręce. Muszą czekać aż przyjdzie rzeczoznawca, a dopiero później na pieniądze z budżetu. Problem w tym, że gminy mogą podpisać umowę na szacowanie strat po wielkiej wodzie tylko z rzeczoznawcami z listy wojewody. Jest tam 90 nazwisk.
Pełnomocnik wojewody śląskiego do spraw usuwania skutków powodzi Andrzej Szczeponek uważa, że to władze samorządowe opóźniają wypłatę pieniędzy, nie szukają kontaktu z rzeczoznawcami. Dwa dni temu rozesłał do zalanych gmin pisma, by solidniej zabrały się do szacowania strat, bo wniosków o pomoc finansową jest rzeczywiście mało, powodzianie nieustannie u niego interweniują.
W Bieruniu w woj. śląskim oszacować trzeba 380 zalanych budynków, a do niedawna pracowało tam zaledwie dwóch rzeczoznawców. - Dziś podpisaliśmy umowę z piątą osobą, a pierwsze operaty z kosztorysami, zgodnie z ich deklaracją, spłyną do nas do środy - informuje Jan Podleśny, zastępca burmistrza Bierunia.
Od początku było wiadomo, że rzeczoznawcy za wycenę strat z kosztorysem otrzymają z budżetu państwa 600 zł, a więc tyle, ile wynosi cena rynkowa tego typu usługi. Jedne gminy znalazły fachowców, inne - nie. Ostatnio spłynęły wnioski o wypłatę pieniędzy na remont budynków mieszkalnych z Czechowic-Dziedzic, Krupskiego Młyna, Chybia. Nie ma wniosków z Gierałtowic czy Bierunia. Wnioski te kierowane są następnie do Ministerstwa Finansów do akceptacji i dopiero wtedy pieniądze mogą otrzymać powodzianie. Śląskie Stowarzyszenie Rzeczoznawców Majątkowych liczy prawie 400 osób. Nie powinno więc być trudności ze znalezieniem fachowców. - Do tych zadań potrzebni są rzeczoznawcy z uprawnieniami budowlanymi, wskazaliśmy wojewodzie takie osoby - mówi Andrzej Kalus, prezes stowarzyszenia. - Poprosiliśmy wojewodę o krótkie przeszkolenie tej grupy, przedstawienie kryteriów oceny strat po wielkiej wodzie. Nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Dyrektor Szczeponek twierdzi, że metody wyceny są uproszczone i bez problemu można codziennie
oszacować straty w dziesięciu budynkach.
Wiceburmistrz Podleśny proponuje, żeby do wyceny zalanych domów dopuścić inspektorów budowlanych z urzędów. Znają się na tej pracy. Wojewoda musiałby sporządzić aneks do zarządzenia w tej sprawie. Zwłoka zafundowana powodzianom przez urzędników jest niezrozumiała.
Lepiej wygląda szacowanie strat przez ubezpieczycieli. - Będziemy się starali w ciągu najbliższych dni zamknąć proces oględzin wszystkich szkód powodziowych - informuje Agnieszka Rosa, rzecznik prasowy PZU. Rzeczoznawcy z terenów, które nie zostały zalane, zostali skierowani do likwidacji szkód powodziowych na południe Polski i Lubelszczyznę. - Obecnie pracuje tam 600 naszych przedstawicieli, a w normalnych warunkach 100-150 - dodaje Rosa.
- Ponad połowa zgłoszonych szkód jest już po oględzinach rzeczoznawców. Oznacza to, że nasz ekspert obejrzał szkodę, dokonał pomiarów, wyliczeń oraz sporządził dokumentację fotograficzną i kosztorys - mówi Agnieszka Rosa. W wyniku tegorocznego zalania zgłoszono do PZU w całej Polsce ponad 105 tys. szkód. Zdaniem ubezpieczyciela skala tegorocznej powodzi jest znacznie większa niż ta, która miała miejsce w 1997 roku.
Polecamy w wydaniu internetowym: www.slask.naszemiasto.pl