Nasłuchaliśmy się Dżoany Krupy i padło nam na mowę
Może się wydawać, że tematem Joanny Krupy powinny się zajmować wyłącznie tabloidy i portale plotkarskie. A jednak. Pojawienie się modelki w polskiej telewizji miało całkiem poważne konsekwencje. Krupa zupełnie niespodziewanie wpłynęła bowiem na język polski, którym sama nie za dobrze włada.
22.12.2010 | aktual.: 22.12.2010 12:54
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Zobacz również galerię: Kontrowersyjny plakat z udziałem Joanny Krupy
Trudno sobie wyobrazić podsumowanie roku 2010 w polskiej popkulturze bez uwzględnienia dwóch językowych fenomenów - "Dżoany" Krupy i Polaka, który natknął się na "forfitera". Oboje z zaskakującą łatwością tworzyli taką mieszankę języka polskiego i angielskiego, że wywoływała ona uśmiech na twarzach nawet najzagorzalszych przeciwników ponglisha - slangu, którym posługują się Polacy w Wielkiej Brytanii.
Zaczęło się od krzyża
O Joannie Krupie zaczęło być w Polsce głośno dzięki krzyżowi. Oczywiście ci, którzy śledzili informacje na plotkarskich portalach lub sesje zdjęciowe w męskich magazynach, dużo wcześniej wiedzieli, że modelka istnieje. Donoszono o jej udziale w amerykańskim "Tańcu z gwiazdami". Jednak to właśnie krzyż, który przykrywał "strategiczne" miejsca na nagim ciele Krupy, sprawił, że jej nazwisko stało się w Polsce rozpoznawalne.
Słynne zdjęcie z krzyżem powstało na potrzeby kampanii PETA, zachęcającej do adopcji psów. Okazało się ono na tyle kontrowersyjne, że częściej niż o kampanii mówiono o samej modelce i tym, czy zdjęcie narusza uczucia religijne. Ona sama utrzymywała, że jest wierząca, ale nie widzi problemu w łączeniu symbolu religijnego z nagością.
W tym czasie dowiadywaliśmy się o Krupie coraz więcej - przedrukowywano jej sesje zdjęciowe, informowano o tym, że jej kariera rozpoczynała się od udziału w filmach dla dorosłych. Później pojawiła się sesja w "Playboyu" - zarówno amerykańskim, jak i polskim, a Krupę w końcu ściągnięto do kraju, w którym się urodziła.
"Adrenalina? Chodzi o Adrianę Limę?"
"Top Model. Zostań modelką" to amerykański format stworzony przez Tyrę Banks, która zresztą sama prowadzi program w USA. Wyprodukował on zastępy celebrytek. Przeszło przez niego także kilka dziewcząt, które z większymi lub mniejszymi sukcesami zajmują się modelingiem. Przede wszystkim jednak program przyciągnął rzesze widzów, a jego popularność jest tak duża, że w lutym 2011 r. rozpocznie się emisja jego szesnastej serii.
Popularność ta nie mogła umknąć TVN-owi, który zwykle szybko kupuje sprawdzone formaty rozrywkowych programów telewizyjnych. To w tej właśnie stacji pojawiły się takie zagraniczne hity jak "Big Brother", "Milionerzy" czy wspomniany "Taniec z gwiazdami". Programy te, podobnie jak teraz "Top Model", miały swój wpływ na język polski. W języku potocznym wciąż pojawiają się takie określenia jak "pokój zwierzeń" czy "telefon do przyjaciela".
Format "Top Model" niemalże zapewniał sukces. Całkowitą pewność mogło dać tylko zaangażowanie odpowiedniego jury (czyli dżury, jak mawia Krupa). Przede wszystkim trzeba było jednak znaleźć godną odpowiedniczkę Tyry Banks. I tu zjawiła się Joanna Krupa.
Krupę z Banks łączy niewiele. Przede wszystkim pomysłodawczyni programu szuka modelek, które są zupełnie inne niż Krupa - pozbawione oczywistego seksapilu, eteryczne, takie, które mogą być muzami projektantów, a niekoniecznie obiektami pożądania. Innymi słowy, zwyciężczyniami "America's Next Top Model" mają być takie osoby, które znajdą się na rozkładówkach "Vogue", a nie "Playboya". Wszystko, co jest bardziej erotyczne niż artystyczne, budzi niesmak Banks. Ciekawe, jak zareagowała, kiedy dowiedziała się, że jej odpowiedniczką w Polsce ma być Krupa. Pojawienie się Krupy w programie Szymona Majewskiego w maju tego roku nie było przypadkiem. Dzięki niemu widzowie mogli dowiedzieć się, kim jest Joanna Krupa jeszcze przed startem "Top Model". Wtedy też zaczęli się podśmiewać z jej nieznajomości języka polskiego - długo można było usłyszeć o tym, że wyraz "adrenalina" pomyliła z modelką Adrianą Limą. Producenci przekonali się, że Krupa będzie tą osobą, która przyciągnie widzów.
To ona wygrała "Tap Madl"
Nie mylili się. Początkowo widzowie zasiadali przed telewizorami po to, żeby pośmiać się z przejęzyczeń Krupy. W mediach pojawiały się rankingi najciekawszych językowych wpadek modelki, a na Facebooku powstała grupa "Dżoana Krupa Syndżrom", w skład której wchodzi już ponad dziewięć tysięcy osób. Przyświeca im hasło "Nasłuchaliśmy się Dżoany i padło nam na mowę". I rzeczywiście padło - można tam przeczytać np. "Łap szpadl and mejk mi prałd".
Krupa jednak zupełnie nie przejmowała się tym, że ktoś sobie robi żarty z jej akcentu. - Niech się śmieją. W ogóle mnie to nie obchodzi. Ja przynajmniej się staram mówić po polsku, a są tacy, co wyjechali z Polski i w ogóle po polsku mówić nie umieją - powiedziała w "Dzień dobry TVN".
Wkrótce jednak złośliwość przerodziła się w sympatię. Nie tylko tę, którą Polacy masowo przejawiają w stosunku do niemalże każdego obcokrajowca, który stara się coś powiedzieć po polsku. Krupa ujęła widzów swoją naturalnością i życzliwością. Płakała razem z dziewczynami, które odchodziły z programu. Broniła ich przed atakami reszty jury (czyt. dżury). Okazała się sympatyczną kobietą, a jej braki w znajomości języka tylko dodawały jej uroku.
Przejęzyczenia wciąż były jednak notowane i przekazywane, tyle że już bez złośliwości. Popularność zdobyły m.in. "Szoł mi, so potrafisz. Szoł mi ju łona be tap madl! Szoł mi, że chciesz stej in program" i "Naprawde Polina wyglądasz jak taka prawdziwa muwi star". Powstała nawet petycja, żeby zmienić nazwę programu z "Top Model" na "Tap Madl". Wymowa Krupy do tego stopnia zawładnęła polskimi umysłami, że pewna firma wprowadziła do nawigacji GPS głos lektorki o imieniu Dżoana, który łudząco przypomina głos Krupy. Po dojechaniu do celu można usłyszeć: "To było big ikspirjens".
Tuż po odcinku finałowym pojawiły się opinie, że to Krupa tak naprawdę wygrała "Tap Madl". Wygląda na to, że to prawda. To ona ze swoim językiem dała TVN-owi średnio 2,5 miliona widzów. Wiadomo już, że zobaczymy ją także w kolejnej edycji "Top Model". Reszta jury zostanie wymieniona.
W USA nie była tak "hipnotajzin"
Kariera telewizyjna Krupy w Stanach nie była tak udana jak w Polsce. O modelce za oceanem tak naprawdę zrobiło się głośno, kiedy znalazła się wśród uczestników programu "The Superstars". Owszem, wcześniej pozowała do magazynów, głównie tych męskich, a także prezentowała bieliznę. Wtedy też podbijała rankingi najseksowniejszych kobiet. Mimo to wciąż niewiele osób wiedziało, kim jest Joanna Krupa. Zmieniło się to dopiero po udziale w "Tańcu z gwiazdami".
W "The Superstars" zawodowi sportowcy łączeni są w pary z celebrytami. Pary te rywalizują ze sobą w różnych sportowych konkurencjach. Krupie przypadł w udziale Terrell Owens, utytułowany zawodnik futbolu amerykańskiego. Niestety, już w pierwszym odcinku Krupę rozczarowały wyniki Owensa w biegu z przeszkodami - sportowiec zaplątał się w siatkę, przez którą miał przejść. Po zakończeniu biegu z modelki wysypała się wiązanka wulgaryzmów. Następnie Krupa spytała z wyrzutem: - I on nazywa siebie sportowcem?.
Później dodała jeszcze, że gdyby nie spieprzył sprawy, to wygraliby konkurencję, a na koniec kazała mu się zamknąć. Amerykańscy widzowie nie byli zachwyceni. Nie spodobał im się brak klasy i brak dystansu do programu telewizyjnego. Przede wszystkim zadawali jednak pytanie, kim jest Joanna Krupa i jak śmie tak mówić do legendy sportu.
Nieocenzurowane nagranie tego incydentu można znaleźć w internecie. Jeden z amerykańskich Internautów napisał w komentarzu do niego: "To niesamowite, jak wielu ludzi, dla których angielski jest drugim językiem, w pierwszej kolejności uczy się tych słów, które sprawiają, że wychodzą na idiotów". Jej sznurek słowiańsko brzmiących "anfakinbiliwebol" i "szatap" pewnemu polskiemu Internaucie skojarzył się z innym bohaterem, który w tym roku wdarł się do naszego języka potocznego. Skomentował nagranie: "Faak! Meen! Chce mi wejść do tego... Gierary hirrr!".
"Popatrz, jaka franca!"
Ten, kto nie zetknął się w 2010 r. z fenomenem "forfitera", albo nie z korzysta internetu, albo nie ma głośników. Zamieszczone na YouTube nagranie "Alligator Attack in Illinois!" przedstawiające rzeczną przygodę Polaka z amerykańskimi naleciałościami zrobiło zawrotną karierę. I wcale nie dlatego, że pokazuje, jak aligator zjada kurczaka.
Kluczem do sukcesu okazało się umiejętne, a właściwie nieumiejętne, połączenie słów polskich i swojsko brzmiącego języka angielskiego. Poszukiwacz przygód na rzece w Illinois, w przeciwieństwie do Krupy, wydaje się lepiej posługiwać językiem polskim niż angielskim. Wystarczy zacytować, co mówi do szwagra po rzuceniu aligatorowi kawałka kurczaka: - No, bierz tą, k**wa, kurę. K**wa, forfiter. Predator, k**wa. Piękny, its bjutiful. O k**wa, płynie mi do, do... Uciekaj, k**wa, stąd. Gierary hirr. Fak. Men. Patrz, jaki, k**wa, szwagier. Popatrz, jaka franca! K**wa, chce mi wskoczyć na tego... Uciekaj! Fak. Gary muwaut. Gary muwaut. Kipym at bej, k**wa! Hej, wskoczyłby mi do tego, hold on, aj gara wyłączyć na chwilę.
Oryginalne nagranie zamieszczone na YouTube, "Alligator Attack in Illinois!", obejrzano ponad dwa miliony razy. Wrzucone przez innego użytkownika "Polak w USA karmi aligatora" miało ponad milion wyświetleń. "Forfiter", czyli aligator o długości czterech stóp, stał się tak popularny, że ma swoją stronę internetową, doczekał się specjalnej aplikacji na Facebooku "Co Ci powie Forfiter?", koszulek z nadrukami "Gierary hirr" i "Popatrz, jaka franca!", a nawet bluesowej piosenki na jego cześć. Swojego Forfitera ma nawet warszawskie zoo - nazwano tak krokodyla zaadoptowanego przez pewną firmę reklamową.
"Popatrz, jaka franca!", "Gierary hirr" i "Gary muwaut" weszły już do języka potocznego. Znajomy Anglik spytał mnie nawet, czy "forfiter" to po polsku "aligator", bo tak na aligatory mówią Polacy, z którymi pracuje. Joanna Krupa sprawiła z kolei, że zamiast programu "Top Model" mamy "Tap Madl", witamy się, mówiąc "czesz", a oczy określamy słowem "hipnotajzin". I oby wpływ forfitera i Dżoany na język polski na tym się zakończył.
Iga Burniewicz, Wirtualna Polska