Kobiety w Państwie Islamskim. Co skłania je do porzucenia wygodnego życia na Zachodzie?
Rodzice 15-letniej Nory byli zaskoczeni, gdy odkryli podwójne życie swojej córki. Dwa telefony, dwa profile na Facebooku i kiełkujący plan ucieczki do kalifatu, który zresztą udało się jej zrealizować. Wychowane w zachodniej Europie nastolatki często nie pochodzą ze szczególnie religijnych rodzin, ale mimo tego poszukują swojego szczęścia wśród dżihadystów. O tym, jak młode kobiety trafiają do Państwa Islamskiego, pisze dla Wirtualnej Polski Aneta Wawrzyńczak.
Trzeba trochę poszperać w internecie - ale znacznie krócej, niż mogłoby się wydawać. Kilka słów po angielsku w wyszukiwarce, link jeden, drugi, skierowanie na inną stronę. Na niej - odsyłacz do źródła i już jest: instrukcja, jak trafić do raju. Tego na ziemi.
W wersji skróconej wygląda ona tak:
1. Skontaktuj się ze wskazanym biurem, tam dostaniesz numery telefonów do pośredników (co najmniej jeden, optymalnie dwa, najwyżej trzy). Zapisz je na kartce (nie w telefonie!), schowaj w bezpiecznym miejscu. Pamiętaj, by ich nie opisywać - a jeszcze lepiej, by podpisać je pseudonimem, dla zmylenia.
2. Kup przewodnik po Turcji albo weź kilka ulotek z biur podróży. Naucz się też podstawowych zwrotów po turecku: jak zamówić taksówkę, kupić kartę SIM, wytłumaczyć, że podróżujesz z wycieczką. I najważniejsze: zarezerwuj bilety lotnicze w obie strony!
3. Skontaktuj się z naszym człowiekiem, powiedz mu, kiedy przylatujesz do Stambułu. Jeśli wybieracie się większą grupą - rozdzielcie się na pary. Pamiętajcie, żeby nie lecieć tym samym samolotem.
4. Na lotnisku kup kartę SIM (wyłącznie sieci Turkcell) i skontaktuj się ponownie z naszym człowiekiem.
5. Bądź ostrożna, bo na lotnisku czai się wiele osób, które mogą cię skrzywdzić. Nie zwracaj na siebie uwagi!
6. Słuchaj tylko przewodnika. Wykonuj jego polecenia.
7. Z domu, do którego zawiezie cię taksówkarz (albo nasz kierowca), zabierz tylko kosztowności i najwygodniejsze buty, jakie masz. Zostaw walizkę, dojedzie do ciebie później. Ale możesz jej też już nigdy nie zobaczyć - cóż, taka jest cena, którą wszyscy musimy zapłacić, by się TAM dostać.
8. Przygotuj się na to, że będziesz musiała biec i czołgać się pod drutem kolczastym.
9. Odetchnij swobodnie: jesteś już bezpieczna w Dawlah (arab. państwie).
Konkretnie: Państwie Islamskim, bo powyższa instrukcja to wersja w pigułce szczegółowego przewodnika opublikowanego w maju 2014 roku przez blogera dżihadystę Abu Huda. W dodatku opracowana specjalnie dla kobiet podróżujących z zagranicy bez towarzysza płci męskiej. A tych jest coraz więcej. Według szacunków zagranicznych służb bezpieczeństwa, co dziesiąty ochotnik przybywający z zagranicy do Syrii lub Iraku, by stanąć po stronie dżihadystów z reaktywowanego kalifatu, jest kobietą.
Romantyczna wojna
Przyjezdne adeptki dżihadu są medialne. Aktywnie, prowadząc blogi i udzielając się na portalach społecznościowych, i pasywnie, kiedy stają się bohaterkami artykułów w zagranicznej prasie, telewizji i portalach internetowych. A to umożliwia apologetom świętej wojny i odrodzenia kalifatu w wersji sprzed czternastu stuleci przesłanie ich krytykom i przeciwnikom wyraźnego przekazu. Dżihadystki w burkach, które same decydują się na wyjazd do ogarniętego wojną regionu, mają być żywym (a także zdrowym, spełnionym i szczęśliwym) dowodem tego, że powracające na usta polityków i czołówki gazet zatroskanie Zachodu o prawa kobiet pod rządami islamistów, to w najlepszym przypadku zbiorowa histeria, a jeszcze lepiej - czysta propaganda. Bo tak na logikę: dlaczego młode kobiety z krainy mlekiem, miodem i wszelkimi wolnościami płynącej miałyby decydować się (dobrowolnie!) na zanurzenie w odmętach paternalistycznego, skrajnie seksistowskiego i brutalnego piekła?
- Niektóre z tych dziewczyn są bardzo młode i naiwne, nie rozumieją tego konfliktu ani swojej wiary i łatwo nimi manipulować - oceniła Shaista Gohir, muzułmańska aktywistka z Wielkiej Brytanii, w rozmowie z "The Guardian". Karim Pakzad, analityk z francuskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Strategicznych, stwierdził z kolei, że młode adeptki dżihadu bardzo łatwo ulegają wizji wojny w romantycznej otoczce, a tym samym fascynacji, "nawet obcinaniem głów i podrzynaniem gardeł". Jego zdaniem z jednej strony dziewczęta i młode kobiety traktują służbę Państwu Islamskiemu jako przygodę życia, z drugiej - jako nową, lepszą codzienność, w której są ważniejsze i bardziej szanowane niż w swoich rodzinnych stronach.
Pobudki dżihadystów są natomiast znacznie mniej romantyczne, żeby nie powiedzieć: czysto pragmatyczne. - Rekrutując mężczyzn, obiecują im żony, gdy tylko przybędą. Potrzebują kobiet w ich społeczności, by bojownicy byli zadowoleni. To przerażające, ale już na miejscu kobiety naprawdę są wykorzystywane w różnoraki sposób - wyjaśnia telewizji CBN szeryf Bob Fletcher z hrabstwa Ramsay w amerykańskim stanie Minnesota, skąd w ciągu kilku miesięcy co najmniej cztery Somalijki wyjechały do Syrii i Iraku.
Selfie z karabinem i obciętą głową
W cenie są zwłaszcza te, które przybywają do Państwa Islamskiego z Zachodu: Stanów Zjednoczonych, Australii, a przede wszystkim Unii Europejskiej. Obeznane z wszelkiej maści komunikatorami i mediami społecznościowymi, w nowej rzeczywistości stają się bardziej lub mniej świadomie trybikami w propagandowej maszynie dżihadystów. Chętnie publikują swoje zdjęcia po metamorfozie, jaką przechodzą wraz z przekroczeniem granicy Państwa Islamskiego. Trudno je jednak na nich zidentyfikować, bo wszystkie poddają się obowiązującemu już od kilku sezonów trendowi: czarnym burkom, zakrywającym szczelnie całe ciało, łącznie z twarzą, a nawet oczami. Z dodatków wybierają najczęściej kałasznikowy (tak została sfotografowana m.in. Zahra Halane), granaty i noże, niektóre - odcięte głowy niewiernych.
Za pośrednictwem internetu utrzymują kontakt ze starym światem i przemycają do niego skrawki tego aktualnego. A ten, przynajmniej w wersji oficjalnej, prezentowanej na Facebooku czy Twitterze, wydaje się pozszywany z różnych motywacji i odczuć: fascynacji nowym i nieznanym, młodzieńczego buntu i jego manifestacji przejawiającej się w różnorakich kontestacjach, wreszcie - dumy z dostąpienia zaszczytu włączenia do nowej, bardzo dorosłej społeczności.
Doskonałym przykładem jest tu mem, który na blogu Umm Layth umieściła jedna z jej fanek. Na rysowanym w prostym programie komputerowym obrazku przedstawione są dwie koleżanki ze szkolnej ławy: jedna z nich to blondynka z mocnym makijażem i dziwnym grymasem twarzy, druga - okutana w abaję (luźna szata noszona przez muzułmanki - przyp.) skromna dziewczyna. Obrazek ten uzupełniają chmurki zawieszone nad ich głowami, w których przedstawiono, jakież to myśli zaprzątają ich głowy. U pierwszej z nich są to kosmetyki, alkohol i mężczyźni, u drugiej - modlitwa, Allah i ścieżka wiodąca do raju. Znamienne są też narzędzia, które mają im pomóc w materializacji tych marzeń. Nietrudno domyślić się, która z nich ma w ręku szminkę, a która karabin.
Dzięki kontynuowanej po osiedleniu w Państwie Islamskim aktywności internetowej, część kobiet staje się przynętą dla kolejnych. Często naprawdę młodych dziewcząt, które tylko czekają, aż ktoś poda im prosty przepis na rozczarowującą codzienność, podsunie gotowe odpowiedzi na dręczące pytania, podpowie, dla czego warto żyć - a nawet i ginąć. Od kobiet, które zbiegły do dżihadystów dostają przekaz w czarno-białych barwach. Niejednokrotnie jest to pierwszy etap prania mózgu, któremu poddawane są dziewczyny, myślące o ucieczce do Państwa Islamskiego.
Zaczyna się od zwodzenia ich delikatnej psychiki, światopoglądu i osobowości w świecie realnym (na przykład przez radykalnego, ale charyzmatycznego imama) i/lub wirtualnym (na portalach społecznościowych, przez dżihadystycznych blogerów albo internetowych amantów). Rozkręcone do najwyższych obrotów, podejmują - w ich mniemaniu - autonomiczne decyzje o wyjeździe do Państwa Islamskiego. Jedne z myślą, że jadą z misją humanitarną, by pomagać osieroconym dzieciom albo opatrywać rannych, inne z pełną świadomością przystąpienia do dżihadu. Gdy docierają na miejsce, można je już poddawać - na zmianę - płukaniu z resztek przeszłości i wirowaniu ku przyszłości.
Kilkaset przypadków
W polskich mediach najgłośniejszym echem odbiła się historia dwóch przyjaciółek z Wiednia (z pochodzenia muzułmańskich Bośniaczek), 16-letniej Samry Kesinović i rok młodszej Sabiny Selimović. Gdy w kwietniu 2014 roku uciekały z domów, zostawiły wiadomość: "Nie szukajcie nas. Służymy Allahowi - i umrzemy dla niego". Według doniesień, które obiegły media niespełna pięć miesięcy później, nastolatki zostały wydane za mąż za czeczeńskich bojowników, którzy walczyli w Syrii i zdążyły zajść z nimi w ciążę. Niektóre źródła podawały natomiast, że jedna z nich została zabita, ale dziewczyny zdementowały tę informację wysyłając znajomym wiadomość przez internet.
Innych przykładów jednak nie brakuje. We wrześniu 2014 roku eksperci szacowali, że do Państwa Islamskiego zjechało około 200 kobiet z Zachodu, głównie w przedziale wiekowym 16-24 lata, choć zdarzają się i młodsze. Dziś ich liczba jest z pewnością większa, wystarczy tylko pozbierać orientacyjne dane od biurokratów, analityków i oficerów służb bezpieczeństwa z poszczególnych krajów: z Francji co najmniej 63, z Wielkiej Brytanii ponad 50, z Niemiec około 40 (przynajmniej tyle udało się oficjalnie zidentyfikować), po kilka-kilkanaście z Austrii, Belgii, Australii, Stanów Zjednoczonych.
Choć władze USA twierdzą, że nie wiedzą (a przynajmniej nie mogą ujawnić) dokładnych ani nawet szacunkowych liczb, mogą się pochwalić powstrzymaniem co najmniej jednej z adeptek dżihadu. Mowa o Shannon Conley, 19-letniej pielęgniarce nawróconej na islam, która została zatrzymana w marcu 2014 roku na lotnisku w Denver, skąd miała dolecieć do Niemiec, a dalej do Turcji. Przesłuchującym ją oficerom CIA zeznała, że planowała poślubić 32-letniego Tunezyjczyka-członka ISIS (Islamskiego Państwa w Iraku i Lewancie - formalnego poprzednika Państwa Islamskiego), którego poznała dwa miesiące wcześniej przez internet. To za jego namową w lutym zgłosiła się do obozu treningowego w Teksasie, by przejść przeszkolenie z taktyk wojskowych i strzelania. Według sformułowanego przeciwko niej aktu oskarżenia "planowała szkolenie islamskich bojowników dżihadu w amerykańskich taktykach wojskowych".
Podwójne życie 15-latki
Amerykanie mogą poszczycić się przede wszystkim tym, że nie zignorowali podejrzanych sygnałów, które wysyłała sama Conley: jej postępującej radykalizacji czy żarliwych dysput w obronie dżihadu.
Tej przezorności często jednak brakuje, bo zazwyczaj okazuje się, że faktycznie, ktoś coś widział albo słyszał, na przykład przymierzanie się do zastąpienia hidżabu (zakrywającego tylko włosy) znacznie bardziej radykalną burką (która okrywa całe ciało), dyskusje w obronie dżihadu, fascynację Al-Kaidą albo innymi organizacjami terrorystycznymi. Ale ten ktoś nic z tym nie zrobił, nie porozmawiał z dziewczyną, nie zainteresował się jej nagłym oddaniem sprawom wiary. Tym bardziej, że wśród dżihadystek niewiele jest neofitek; zdecydowana większość to obywatelki państw zachodnich w drugim pokoleniu, córki uchodźców albo imigrantów ekonomicznych, dość głęboko wierzących, raczej praktykujących, ale dalekich od fundamentalizmu.
Tak było w przypadku Nory el-Bathy, 15-letniej Francuzki, która marzyła, by zostać lekarką. Rok temu jak co dzień wyszła z domu w Awinionie do szkoły, jednak już nigdy do niego nie wróciła. Jak się okazało, pojechała pociągiem do Paryża, gdzie wypłaciła 550 euro z konta oszczędnościowego, wyrzuciła kartę SIM, by uniemożliwić jej lokalizację, i poleciała do Stambułu, a dalej pod granicę syryjsko-turecką.
Gdy Nora zadzwoniła i, jak namierzyła policja, okazało się, że przebywa na terenie Syrii, jej brat Fouad pojechał jej szukać. W tym czasie do rodziny nastolatki dzwonili kolejni mężczyźni z prośbą o zgodę na jej małżeństwo. Jeden z nich, podający się za dowódcę francuskich bojowników w Syrii, zapewnił Fouada: - Twoja siostra jest bezpieczna i nie jest przetrzymywana siłą ani wbrew jej woli. Jeśli powie, że chce wracać, nie będzie problemu. Ale ona chce zostać.
Ten przekaz o dobrowolnym przyjęciu "obywatelstwa" Państwa Islamskiego pojawia się w niemal każdej relacji, której bohaterką jest dżihadystka z Zachodu. Jak przekonuje potencjalne imigrantki Abu Hud, w Państwie Islamskim nie ma żadnego przymusu. "Jeśli nie jesteś zamężna, zostaniesz zabrana do al-Rakka (nieformalnej stolicy PI - przyp.), do miejsca, gdzie pozostają kobiety bez pary. Jeśli chcesz wyjść za mąż, składasz o to prośbę. Jeśli nie chcesz wyjść za mąż, nie sądzę, by ktokolwiek mógł cię do tego zmusić. Ale zawsze będzie dla ciebie miejsce w Dawlah". Co innego jednak zobaczył Fouad, gdy udało mu się w końcu odnaleźć Norę. - Była wychudzona, schorowana. Nie ma dostępu do światła. Razem z innymi kobietami musi opiekować się dziećmi, sierotami, ale żyje otoczona przez uzbrojonych mężczyzn - opowiadał stacji France TV Info. Według niego dziewczynka stwierdziła: - Popełniłam największy błąd w życiu.
Czy można było tego uniknąć? Raczej tak. Rodzina utrzymuje, że dopiero gdy Nora zniknęła, udało im się odnaleźć koniec nici, która doprowadziła ich do kłębka. Okazało się, że dziewczynka prowadziła podwójne życie: na Facebooku miała założone drugie konto, przez które m.in. kontaktowała się z członkami Państwa Islamskiego odpowiedzialnymi za rekrutację w Paryżu i udostępniała zdjęcia swoich idoli - na przykład muzułmanki w burce, z kałasznikowem i podpisem "Tak, zabijaj! W imię Allaha!". Miała też drugi numer telefonu, do kontaktów z "siostrami w wierze".
I dopiero wtedy zaczęli kojarzyć fakty. Nora, która hidżab zaczęła nosić nagle kilka miesięcy wcześniej, już przebąkiwała coś o zamienieniu go na burkę. Mówiła też, że chciałaby pomagać rannym w Syrii, zwłaszcza dzieciom. A rodziców poprosiła, by dali jej paszport, bo zgubiła swój dowód. Mimo to jej brat przyznał w rozmowie z francuską lokalną gazetą: - Absolutnie nie wiedzieliśmy, co nadciąga.
Dlaczego więc wiedzieli o tym fundamentaliści: zupełnie obcy, oddaleni o dziesiątki jeśli nie setki kilometrów, którym Nora i inne zagubione nastolatki nigdy nie miały nawet okazji spojrzeć w oczy?
Tytuł i lead pochodzą od redakcji.