Żelazna rezerwa Sojuszu
"Wszystko wskazuje na to, że Włodzimierz
Cimoszewicz przyjmie propozycję objęcia fotela marszałka Sejmu.
Nie pierwszy to raz, gdy Cimoszewicz ratuje z opresji swoich
kolegów z lewicy. Zaczęło się jeszcze w 1990 roku, gdy to właśnie
on został kandydatem postpezetpeerowskiej lewicy na prezydenta" -
pisze Grzegorz Jankowski, redaktor naczelny "Faktu".
03.01.2005 07:05
Potem był epizod w Ministerstwie Sprawiedliwości i słynna akcja "czystych rak" mająca poprawić notowania rządzącej lewicy. Wreszcie - w 1996 roku - to Cimoszewicz, tak jak dziś, zastępował Oleksego, tyle że na stanowisku premiera. Za każdym razem sięgano po Cimoszewicza, gdy nie było już nikogo innego na podorędziu - podkreśla publicysta dziennika.
Co ciekawe, znów zaczyna się w tym kontekście mówić o ewentualnej prezydenturze dla Cimoszewicza. Bo tylko on potrafił trzymać się z dala od licznych afer, które wstrząsały jego politycznym środowiskiem. Afer, które nie oszczędziły nawet Pałacu Prezydenckiego. Dał się także poznać jako sprawny szef dyplomacji. Czy ktoś inny w Sojuszu ma dziś takie atuty jak on? - pyta komentator gazety.
Jest jedno "ale". Cimoszewicz nigdy nie uratował lewicy przed porażką. Jako premier i ostatnia deska ratunku dla lewicy, poległ wraz ze swoją formacja w wyborach 1997 roku. Czy i tym razem nie będzie tym, który jako ostatni zgasi światło? - zastanawia się redaktor naczelny "Faktu". (PAP)