Zapłacić za Berlin?
O polską rację stanu - wbrew rządowi - muszą się upominać urzędnicy warszawskiego magistratu.
22.11.2004 | aktual.: 22.11.2004 09:50
11 listopada jest symbolem uwolnienia się Polski spod zaborów, w tym zaboru niemieckiego, jest świętem patriotycznym i w żadnym razie nie jest okazją do karcenia Polaków za to, że bronią się przed niemieckimi roszczeniami. Krytyka opozycji za to, że wysuwa roszczenia wobec Niemiec, wygłoszona przez prezydenta III RP podczas uroczystości upamiętniających odzyskanie przez Polskę niepodległości, budzi co najmniej niesmak. To jeszcze nie wszystko - z rządowej ekspertyzy dowiedzieliśmy się właśnie, że Polska już otrzymała od Niemców reparacje wojenne.
Ile mamy dopłacić?
"To nie my rozpoczęliśmy ten konflikt" - powiedział prezydent Warszawy Lech Kaczyński, i miał całkowitą rację. Nie jest też naszym obowiązkiem klajstrowanie niezręczności, które popełniła strona niemiecka w ostatnich dwóch latach w stosunku do Polski. Polacy odczuli je jako wyraz lekceważenia i pogardy oraz sygnał, że ogłaszane pompatycznie przy okazji spotkań na najwyższym szczeblu pojednanie jeszcze długo nie nadejdzie. Dzięki niemal jednogłośnej uchwale Sejmu w sprawie reparacji Warszawa i Berlin zabrały się wreszcie do poszukiwania sposobów rozwiązania narastającego konfliktu w sprawie roszczeń wypędzonych do majątków pozostawionych na polskich ziemiach zachodnich.
Wszystkie wysiłki na rzecz pojednania może popsuć ekspertyza, którą na zamówienie polskiego MSZ sporządziła grupa prawników. O jej treści pisał "Frankfurter Allgemeine Zeitung", triumfalnie ogłaszając, że Niemcy już wypłacili Polsce reparacje, jeśli nie całe, to w znacznej części. Ta ekspertyza budzi największe wątpliwości. Nie została jeszcze oficjalnie przedstawiona, a to, co w niej tak raduje Konrada Schullera,korespondenta "FAZ" w Warszawie, może u Polaków wywołać złość. Czy ten dokument ma dodać otuchy Powiernictwu Pruskiemu? W zatargu z Sejmem rząd Belki próbuje odzyskać inicjatywę. W nowym dokumencie zwraca się uwagę, że wprawdzie Polska doznała niezmierzonych strat, ale Niemcy udzieliły już ogromnych reparacji - napisał Konrad Schuller. To stwierdzenie może wywołać zdumienie, ponieważ wszyscy wiemy, że Polska Ludowa zrzekła się w roku 1953 reparacji, wielu naszych ekspertów wypowiadało się na ten temat - jedni uznali to zrzeczenie się za zgodne z prawem, inni byli zdania, że zostało ono nam narzucone
przez Sowiety. W każdym razie nie było ono potwierdzone umową dwustronną z Niemcami, co sprawia, że w świetle prawa międzynarodowego jest nieważne.
Tymczasem z rządowego opracowania wynika, że wprawdzie to, co dostaliśmy, nie było uznane przez zwycięskie mocarstwa za reparacje sensu stricto, lecz za zadośćuczynienie za utracone ziemie wschodnie, ale przecież Związek Sowiecki z tego, co wziął sobie z terenu ziem zachodnich, 15 proc. oddał PRL, w tym 1987 lokomotyw, 19 statków i 17 zdemontowanych niemieckich fabryk. Za reparacje można uznać wszystkie dobra, jakie Niemcy pozostawili, łącznie z talerzami i kubkami. I oczywiście całe terytorium ziem zachodnich i północnych. Niemiecki dziennikarz powołuje się na opinię jednego z autorów opracowania - prof. Witolda Góralskiego, prawnika z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Jak Zabłocki na mydle
Pytany przeze mnie, czy uważa, że ziemie zachodnie przypadły nam jako zadośćuczynienie za zagrabione przez ZSRR ziemie wschodnie, a nie jako reparacje, Góralski powiedział, że była to kompensata nie mająca nic wspólnego z reparacjami, ale z majątkiem pozostawionym na tym terenie, i część prawników polskich uznała to za reparacje. Góralski dodał, że Moskwa oszacowała nasz utracony majątek na ziemiach wschodnich na 3,5 mld dolarów, a to, co otrzymaliśmy na zachodzie, na 9,5 mld dolarów. Różnicę spłacaliśmy do czasów Gomułki.
Na reparacjach, które reparacjami nie były, wyszliśmy jak Zabłocki na mydle. I nie wydaje się, że opracowanie MSZ zakończy spór o reparacje i odszkodowania. Mamy tylko jeden klarowny dokument, to jest kosztorys strat, jakie poniosła Warszawa - 45,3 mld dolarów. Podobny szykuje Poznań. Konflikt o odszkodowania nie został zakończony, jak chciałyby polskie władze. Należy mieć tylko nadzieję, że żaden niemiecki pozew nie wpłynie do sądu, że nastroje się uspokoją, a lewica przestanie straszyć Polaków. Roszczenia wypędzonych, a przede wszystkim próba napisania historii Niemiec od nowa to sprawa wszystkich Polaków, bez względu na ich partyjną przynależność.
Krystyna Grzybowska