Zakaz bicia piany
Co zrobić, by Narodowy Instytut Wychowania nie stał się kolejną instytucją, której praca polega głównie na jałowym gadulstwie?
05.05.2006 | aktual.: 05.05.2006 10:21
Instytut wychowania nie ma dobrej prasy. I trudno się dziwić, bo nazwa nie kojarzy się najlepiej. Ale decyzja o jego powołaniu już została podjęta i teraz sukces lub porażka instytutu zależą wyłącznie od tego, jak będzie on realizował swoją misję.
Złe skojarzenia są różnej natury. Jedni obawiają się, że sprawująca władzę prawica będzie administracyjnie „indoktrynować” młodzież. Inni przewidują, że zamiast konkretnych działań wychowawczych skończy się – jak to w instytutach bywa – na gadaniu. Pierwszy zarzut zostawmy na boku, bo jest absurdalny i służy wyłącznie grze politycznej. Zarzut drugi może być trafny, więc pomysłodawcy instytutu muszą nas przekonać, że jest inaczej.
Trafna diagnoza
O tym, że mamy do czynienia z kryzysem wychowania, nikogo przekonywać nie trzeba. Kryzys jest głęboki, bo dotyczy nie tylko złego zachowania, agresji i braku szacunku dla dorosłych. Wydaje się, że trwale naruszone zostały dwa fundamenty szkolnego wychowania – patriotyzm i poczucie odpowiedzialności za dobro wspólne, a w ich miejsce pojawiła się co najwyżej idea „wyścigu szczurów”, pozostawiająca przegranych na łasce frustracji. Przeciętna polska szkoła (bo przecież nie każda) znalazła się w jakiejś przedziwnej próżni. Przestano o niej mówić jako o środowisku kształtującym charaktery, zamieniła się w zakład świadczący usługi edukacyjne. O upadku tradycyjnego etosu szkoły świadczą bardzo serio prowadzone ostatnio w mediach debaty, czy po ukończeniu 18 lat młodzież ma jeszcze w ogóle jakieś szkolne obowiązki. Przy okazji rodzicom i nauczycielom odbiera się coraz więcej uprawnień, w majestacie prawa powierzając – na przykład – edukację seksualną dzieci organizacjom gejowskim.
Zewsząd słychać wołanie, że brzmi już ostatni dzwonek, by się temu przeciwstawić. I właśnie instytut ma wypełnić wychowawczą próżnię. Tylko nie bardzo wiadomo jak.
Teoria i praktyka
W jego dokumentach programowych znajdujemy sporo deklaracji. Wynika z nich, że będziemy mieli do czynienia głównie z pracą intelektualną, sprowadzoną do studiów, debat i analiz. Czytamy, że instytut ma się stać „centrum wymiany i upowszechniania myśli wychowawczej”, ma szkolić, upowszechniać, promować i wspierać. I tu właśnie zapala się w wielu głowach czerwone, ostrzegawcze światełko: skąd my to znamy? Równie poważnym zagrożeniem, jak ignorowanie kwestii wychowawczych, są przecież działania pozorowane. W ostatnich latach wydano miliony złotych na organizowanie konferencji, sympozjów, szkoleń, poświęconych tej tematyce. Bez specjalnych efektów. Równolegle pojawiło się niemało świetnych inicjatyw, angażujących czas i energię młodzieży – z bardzo dobrym efektem. Różnica polegała na tym, że na „bicie piany” o wychowaniu zawsze znajdowały się pieniądze, natomiast wiele świetnie zapowiadających się pomysłów na konkretne działania wśród młodzieży zginęło śmiercią naturalną – z braku pieniędzy.
Oczekiwania wobec rządu są dziś jednoznaczne. Nie dotyczą one organizowania najzacniejszych nawet debat, prowadzenia badań i studiów, lecz stworzenia warunków prowadzenia skutecznej pracy wychowawczej „na dole”. Ściana płaczu
Najpoważniejszą bolączką współczesnej pedagogiki jest dziś jej oderwanie od życia. Młodzi nauczyciele skarżą się, że kierunkowe studia nie przygotowują ich na to, z czym muszą zmierzyć się w szkole. Zwłaszcza jeśli chodzi o rozwiązywanie realnych problemów, radzenie sobie w trudnych sytuacjach. Z teorią wychowania jest naprawdę krucho, dlatego polskiej szkoły nie naprawią profesorowie pedagogiki, nawet ci o głęboko patriotycznej proweniencji, i politycy o spiżowym systemie wartości. Zbudowany przez nich instytut nic nie zmieni, jeśli ograniczy się jedynie do słów. Zapewne stanie się jedynie miejscem przekonywania przekonanych, ścianą płaczu nad powszechnym upadkiem obyczajów.
Potrzeba nam dziś programów pozytywnych, sprawdzonych w boju liderów, którzy porywają przykładem, wychowawców z powołaniem, znajdujących z młodzieżą wspólny język, rozumiejących ją i potrafiących do niej dotrzeć. Jeśli to oni podjęliby się stworzenia instytutu jako szkoły dobrych praktyk, pomysł miałby duże szanse na powodzenie.
Partner małych koalicji
Instytut powołany do pisania strategii wychowawczych nie ma większego sensu. Podzielą one los planów produkowanych w każdej szkole – pełnych pięknych, ale martwych liter. Instytut powołany do opiniowania aktów prawnych i monitorowania mediów pod kątem ich szkodliwości wychowawczej ma sens. Pod warunkiem, że jest instytucją niezależną, a nie rządową. Przy tego typu zadaniach ważny, jeśli nie decydujący jest element współodpowiedzialności wszystkich obywateli za to, co dzieje się w przestrzeni publicznej.
Sukces wychowawczy musi mieć wielu rodziców. Przede wszystkim tych naturalnych, ale wspartych przez szkołę, parafię, organizacje młodzieżowe. Sukces wykuwa się we wspólnym działaniu ludzi mających przede wszystkim na względzie dobro młodzieży. Powodzenie instytutu wychowania zależy od tego, czy uda mu się znaleźć takich partnerów na dole, zwłaszcza na wielkomiejskich osiedlach. Jeśli stanie się reprezentantem interesów małych, lokalnych koalicji na rzecz wychowania – także pozyskując dla nich pieniądze – będzie rzeczywiście pomocny. I sprawi miłą niespodziankę wszystkim tym, którzy mają dziś wobec niego więcej obaw niż nadziei, jak niżej podpisany.
Piotr Legutko, publicysta, współpracownik GN