PolskaWybuch namiętności

Wybuch namiętności

Nauczona doświadczeniem ostatnich miesięcy, kiedy to wydarzenia kulturalne, w których uczestniczyłam były albo śmieszne, albo żałosne, a co najmniej nudne, szłam na "Romea i Julię" z lekką niechęcią. To, co zobaczyłam przerosło moje oczekiwania. Widowisko było piękne. Tak po prostu.

Wybuch namiętności

26.09.2005 | aktual.: 26.09.2005 10:47

Wiele razy widziałam ten balet. W różnym wykonaniu. Klasycznym i modern dance. W pełnej obsadzie i pojedyncze partie. Gdy zobaczyłam w programie Sacrum-Profanum Prokofiewa mogłam pomyśleć tylko: "Znowu? Cóż oni mogą do tego dodać? Czym mogą mnie zaskoczyć?". Z ciekawością - taką podszytą drwiną - słuchałam, że ma być to zderzenie sfery sacrum ze sferą profanum. Że wystąpią tancerze różnych stylów, w tym capoeirista i breakdansowiec.

To, co zobaczyłam przerosło moje oczekiwania. I nie tylko moje, o czym świadczył aplauz widowni. Spektakl odegrano w hali walcowni, w postindustrialnej przestrzeni pełnej żelastwa i metalowych konstrukcji. Dwa poziomy sceny, razem z wiodącymi w kilku kierunkach wybiegami, dawały swobodę ruchów tancerzom, którzy - teoretycznie - tworzyli pary. Pary, których układ wciąż się jednak zmieniał; były także pary żeńskie lub męskie, byli i soliści, i trójkąty, grupy mężczyźni kontra kobiety itd. A że każdy z tancerzy prezentował inny styl i robił na scenie coś innego, z trudem nadążało się z obserwowaniem akcji.

Tym bardziej, że równie ciekawe było to, co pokazywały telebimy - zbliżenia twarzy, splecionych ciał, pełne uczucia gesty. Choreografia była wspaniała i choć słyszałam wśród widzów (co bardziej konserwatywnych) narzekania na nazbyt udziwnione stroje i fryzury, uważam że świetnie komponowały się z uwspółcześnioną wersją baletu. No i przede wszystkim muzyka...Trochę się bałam, czy połączenie klasycznej muzyki z sekcją perkusyjną, nie mówiąc o dj-ach nie stanie się kocim miaukotem, ale nie. Były, owszem, momenty, kiedy obie wersje muzyki ta podniosła, Prokofiewa, i ta przyziemna, rodem z dancefloor - splatały się ze sobą, ale przeplatały się płynnie, bez zgrzytów. Prym wiódł Prokofiew, jak na mistrza przystało tylko na podkreślenie namiętności włączały się bębny w rytmie bijącego serca. A gdy namiętność wybuchła - w przenośni i dosłownie, bo scenę spowiły płomienie i dym, na widowni panowała cisza. A potem wybuchły brawa.

Monika Frenkiel

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)