We Wrocławiu szykuje się rewolucja
Wrocław, tak jak Warszawa, ma zostać podzielony na dzielnice.
09.09.2009 | aktual.: 09.09.2009 12:15
Zamiast kilkudziesięciu małych osiedli - kilkanaście wielkich dzielnic. A każda ze swoim szefem, wybieranym - tak jak prezydent Wrocławia - przez mieszkańców raz na cztery lata. To założenia reformy samorządowej, której projekt przygotowali radni z klubu Rafała Dutkiewicza.
Jeśli reforma się powiedzie, wrocławianie będą mieli m.in. Wielką Wyspę Śródmiejską (obejmującą dzisiejsze Zacisze, Biskupin i Sępolno). Krzyki podzielone zostaną na Wschodnie i Zachodnie. A Fabryczna - na Południową i Północną.
Dzielnice miałyby wielkość miast, bo niektóre z nich - jak Krzyki Zachód - zamieszkiwałoby około stu tysięcy mieszkańców. Każda dzielnica miałaby też swój budżet, a jej radni decydowaliby o tym, który plac zabaw czy zniszczony chodnik należy wyremontować.
Do końca września przy radzie miasta ma powstać specjalny zespół, który zajmie się tą reformą. Radni z klubu Rafała Dutkiewicza zmierzają odwiedzać poszczególne osiedla, by przekonać ich mieszkańców do swego pomysłu podziału miasta.
- Mamy dwie propozycje podziału Wrocławia: na 11 i na 17 dzielnic. Liczymy, że dzięki temu będzie łatwiej decydować, co jest najważniejsze dla lokalnej społeczności - przekonuje radny Szymon Hotała.
Swoje wersje reformy samorządowej w mieście proponują też sami radni osiedlowi i politycy PiS-u. Platforma Obywatelska swój pomysł ma dopiero przedstawić.
Kiedy doczekamy się tych zmian? Radni z klubu Rafała Dutkiewicza chcą, żeby rewolucję przeprowadzić do końca kadencji obecnej rady miejskiej, czyli do wyborów samorządowych w październiku 2010 roku.
Dzisiaj we Wrocławiu jest 48 rad osiedli, w których zasiada aż 800 radnych. Mogą niewiele. Ich rola ogranicza się do opiniowania decyzji o przyznaniu koncesji na alkohol czy składania w ratuszu wniosków, z którymi i tak najczęściej nie liczą się urzędnicy. Budżety rad są małe i sięgają rocznie zaledwie kilkunastu tysięcy złotych. Za te pieniądze można co najwyżej zorganizować niewielki osiedlowy festyn. O żadnych inwestycjach nie ma mowy.
Ale pewne jest już, że się to zmieni. Decyzję w tej sprawie mają podjąć radni miejscy. Właśnie zaczynają się konsultacje, które mają pomóc w wyborze jednego z kilku pomysłów na zmiany na osiedlach.
Pomysł Rafała Dutkiewicza nie podoba się przewodniczącemu rady osiedla Oporów Sebastianowi Lorencowi. - To jakaś paranoja. Byłbym takim quasi-prezydentem miasta takiej wielkości jak Wałbrzych czy Opole bez pieniędzy i kompetencji - ocenia Lorenc.
Pomysłodawcy reformy uspokajają. Tłumaczą, że szefowie dzielnic mieliby odpowiadać np. za remonty chodników, placów zabaw lub czystość na skwerach. I mieliby na to pieniądze. Na podobnych zasadach funkcjonują dzielnice w Warszawie. Każda, a jest ich w stolicy 18, ma swojego burmistrza i budżet.
- Nasza dzielnica ma 220 tys. mieszkańców i nie rodzi to problemów. Mimo wszystko pracujemy bliżej mieszkańców niż pracownicy urzędu stołecznego - tłumaczy Teresa Rasoń z zarządu warszawskiego dzielnicy Mokotów.
We Wrocławiu takich dzielnic jednak nie chce część radnych osiedlowych. - Podział na osiedla musi pozostać. Może być ich mniej, proponuję np. 30. Ale dzięki temu, że liczą tak mało mieszkańców, znam u siebie na osiedlu każdy kamień - mówi Ryszard Jarosławski, przewodniczący zarządu osiedla Ołtaszyn.
Ale przyznaje, że szefa osiedla powinni wybierać ludzie, tak jak teraz wybieramy prezydenta miasta, głosując na konkretnego kandydata. Powinien mieć on etat, za który płaciłby urząd miejski.
Radni PiS mają jeszcze inny pomysł. Chcą zostawić 48 rad osiedli, ale oddać im pulę pieniędzy z budżetu miasta. Walczyłyby o nie na zasadzie konkursów na najlepszy projekt.
Dyskusja na ten temat zacznie się pod koniec września.Radni deklarują, że będą jeździć po Wrocławiu i opowiadać o swoich pomysłach.
Magdalena Kozioł, Janusz Krzeszowski