W Łebie straszy wir
W ciągu ostatnich kilku dni w Łebie utonęły
trzy osoby, kilkadziesiąt w ostatniej chwili wyciągnęli z wody
ratownicy. Turyści coraz głośniej mówią o tajemniczym wirze, który
wciąga pływaków - czytamy w "Metrze".
16.08.2006 | aktual.: 16.08.2006 00:31
W Łebie są trzy plaże. Główna, oznaczona literą A. Codziennie relaksują się tu tysiące urlopowiczów. Na zachód od niej, za kanałem portowym, jest plaża B, a na wschód - C. Bezpieczeństwa plażowiczów pilnuje ok. 40 ratowników.
Kurort co roku walczy o miano urlopowej stolicy Polski. Teraz jest inaczej, a to za sprawą dziwnych utonięć. To, co się w tym roku dzieje, wszystkich nas zszokowało - mówi sekretarz Łeby Ewa Horanin.
Jak informuje dziennik wielu turystów zrezygnowało z urlopu, widząc na plaży kolejnych topielców. Dramat zaczął się 23 lipca. Kilkanaście metrów od brzegu utopił się 9-letni chłopiec. Jego ciało znaleziono dwa dni później w odległym o kilka kilometrów Czołpinie - potwierdza komendant policji w Łebie Andrzej Jabłoński. Chłopiec wpadł w wir wodny, który powstaje przez bliskość wejścia do kanału portowego - mówi.
Przy falochronie i w najbliższej jego okolicy, po lewej stronie od wyjścia z portu - precyzuje Tadeusz Zalewski, który zajmuje się miejscowymi ratownikami. Tam są niebezpieczne prądy morskie, a wiry i fale wywołują ruchy wody, które wciągają ludzi w głąb morza. Wówczas nawet najlepszym pływakom trudno wrócić do brzegu - dodaje.
Czy opiekun plaż nie powinien ostrzec turystów przed niebezpieczeństwem? Władze miasta twierdzą, że odpowiednie znaki się pojawiły, ale... Wandale je kradną - mówi Horanin. Zalewski przytakuje: Wykopujemy znaki wieczorem i chowamy w obawie przed kradzieżą, ale i tak nie możemy ich upilnować.
Turyści są innego zdania. Tylko raz widziałem znak na plaży, ale był mały i stał w złym miejscu - stwierdza Jacek Kadej, który był w Łebie cztery dni. Wystarczy przecież zagrodzić taśmą 50 m plaży - denerwuje się Piotr Kowalewski.
Jeden z ratowników uważa ten pomysł za zły. Żyjemy z turystów. Jak się zamknie plażę, będzie panika i wszyscy wyjadą. Wówczas padnie nie tylko Łeba, ale i my stracimy pracę - przekonuje rozmówca "Metra". (PAP)