Na raty bez prowizji i odsetek można kupić telewizor, wieżę hi- fi, pralkę czy lodówkę. Sprzedawcy zacierają ręce, gdyż promocja przyciągnęła do sklepów nowych klientów. Takich jak Ewę M., 25- letnią recepcjonistkę z Warszawy, która zarabia 1,2 tys. zł na rękę i o dużych zakupach mogła tylko marzyć.
- Co innego raty zero procent - mówi pani Ewa. Miesiąc temu kupiła pralkę za 1,5 tys. zł. Pralka pracuje na pełnych obrotach, a Ewa M. płaci za nią 160 zł miesięcznie. Tak będzie do września. - Poradzę sobie, tylko dlaczego musiałam zapłacić ubezpieczenie? - dziwi się pani Ewa. Ma żelazne zdrowie, stały etat i nic nie zapowiada, że mogłaby go stracić, zanim spłaci kredyt.
Anna Czerhoniak z firmy doradczej Expander nie jest jednak zdziwiona. - W gospodarce nie ma darmowego lunchu - mówi. Ma rację, gdyż nawet za kredyt bez odsetek trzeba zapłacić. Tak jak Ewa M., która wykupiła ubezpieczenie, choć nie musiała tego robić. Nikt jej o tym nie poinformował. Choć sieci handlowe oficjalnie twierdzą, że ubezpieczenie nie jest obligatoryjne, w praktyce sprzedawcy o tym nie mówią. Przekonała się o tym reporterka "GP", która w jednej sieci usłyszała, że polisę należy wykupić, a w innej - że nie.
Polisa nie jest tania - to zwykle 7 proc. pożyczanej kwoty. - Drogo i nie wiadomo, po co - mówi A. Czerhoniak. Dla kupującego polisa nie jest potrzebna, ale dla kredytodawcy - owszem. Zwłaszcza, gdy w grę wchodzą większe kwoty pożyczane na dłuższy okres. (PAP)