Upokarzanie na ekranie
Gospodarze telewizyjnych programów coraz częściej poniżają swoich gości.
17.05.2005 | aktual.: 17.05.2005 12:37
– Jesteście kretynami! Mam was dość! Zejdźcie mi z oczu! – Dick, gospodarz „Asystenta” (MTV), wrzeszczy na przerażonych nastolatków, którzy dla zrobienia kariery w Hollywood są gotowi potulnie znieść każde poniżenie. Na polsatowskim kanale młodej dziewczynie każą zjeść żywe mrówki, zgniłe jajko i sfermentowaną ośmiornicę. Nie protestuje, bo chce się okryć sławą zwyciężczyni odcinka. Podobnie bez słowa sprzeciwu uczestnicy „Nieustraszonych” jedzą świeżo wydłubane baranie oczy. Na wyjątkowo złośliwych i bezlitosnych komentarzach jury opiera się w dużej mierze sukces „Idola”. Im uczestnik bardziej fałszuje, im bardziej zostaje sponiewierany przez oceniających, tym większą ma szansę na to, że zostanie pokazany na szklanym ekranie.
Manii na bezsensowną zabawę cudzym kosztem nie ustrzegła się też TVP. Do programu „Lekka jazda Mazurka i Zalewskiego” (prowadzonego przez podobno publicystów politycznych) gości zaprasza się nie po to, by czegoś o nich i od nich się dowiedzieć, ale po to, by ich sponiewierać. Dlatego zaproszonych porównuje się do krowy czy żąda... zdjęcia majtek. Poziom żartów adekwatny do wyglądu i zachowania prowadzących.
Po okresie podglądactwa telewizja stara się nas rozerwać poniżając, wyśmiewając i depcząc poczucie godności uczestników programów. Okazuje się, że programy, w których obraża się innych, biją rekordy oglądalności. Karierę medialną robią prowadzący (np. Kuba Wojewódzki)
, którzy bez zahamowań mieszają kogoś z błotem, używając słów, jakich widz nie miałby odwagi użyć.
Premierowy odcinek „Nieustraszonych”, których zamysł polega na zmuszaniu ludzi do robienia najobrzydliwszych rzeczy, obejrzało w Polsce 2,6 mln widzów. Licencję na ten amerykański bubel kultury popularnej kupiło 100 krajów. Co takiego w nas tkwi, że lubimy patrzeć, gdy pomiata się innymi? – To znak czasu. Ludzie dla kariery, osiągnięcia celu, który nie jest wart zachodu, są gotowi poświęcić swoją godność. Jeśli uważnie rozejrzymy się po własnym otoczeniu, środowisku zawodowym, dostrzeżemy podobne zachowania lizusowskie. Słynna jest scena z kultowego filmu „Miś”, gdy trener Jarząbek wychwala zwierzchnika. W życiu jest to oczywiście bardziej ukryte niż na ekranie. Ale zasada, że aby coś osiągnąć, można czasem dać po sobie pojeździć, sprawdza się również w realnym życiu. Te programy trochę przypominają rzymskie igrzyska. Zabawa polegała na niepewności: zabije, nie zabije? – uważa prof. Jacek Leoński.
Życie zaczyna się w blasku jupiterów
Wydawałoby się, że osoby skłonne do wzięcia udziału w takiej zabawie znaleźć można tylko w łapance. A jednak w tysiącach można liczyć tych, którzy za cenę kilkudniowej sławy czy minimalnej nagrody pozwolą zrobić z siebie idiotę. Do programu „Nieustraszeni” w Polsce zgłosiło się 10 tys. osób.
Zdaniem socjologów, zgłaszają się głównie ludzie przeciętni. Dla nich to okazja do pokazania się, zostania bohaterem przekazu telewizyjnego. Mniej ważne jest, czy będą przedstawieni pozytywnie. Zresztą wielu nawet nie zdaje sobie sprawy, że są manipulowani i poniżani. Często podpuszcza się ich lub aranżuje takie sytuacje, z których nie mogą wybrnąć. Niektórzy zgłaszają się, bo poszukują sposobów na podniesienie adrenaliny, chcą, by coś się działo.
– Bardziej mówimy tu o mechanizmach kulturowych niż o samej telewizji. Telewizja jest bowiem traktowana jako źródło wiedzy o rzeczywistości i jako potwierdzenie tej rzeczywistości. Ludzie są przekonani, że ich prawdziwe istnienie zaczyna się, gdy pojawią się w telewizji. Dla tego celu są skłonni poświęcić bardzo wiele – dodaje dr Andrzej Rostocki, socjolog, znawca mediów.
Ludzie rezygnują więc z własnej wartości, bo jak się im zdaje, dostają w ten sposób coś znacznie ważniejszego – potwierdzenie ich istnienia. Sądzą, że gdy pojawiają się w telewizji, rośnie społeczny respekt dla nich. Słyszą wszędzie: „Byłeś w telewizji”, „Cała Polska cię widziała”. – Nawet jeśli ktoś im mówi: „Byłeś w telewizji, wyszedłeś na głupka”, słyszą głównie pierwszą część zdania. Krytykę traktują jako wyraz zazdrości – przekonuje dr Rostocki.
Producenci coraz częściej nie zapowiadają gościom, co czeka ich w programie. Tak się dzieje chociażby w programie „Ciao, Darwin” w TVN. Do jednego z odcinków zaproszono Marka Dyducha. Nie powiedziano mu jednak, że zabawa polegać będzie na... rzucaniu w polityka tortem. Trudno natomiast zrozumieć przyczyny, dla których ktokolwiek wybiera się do żenującego swym poziomem programu Mazurka i Zalewskiego, gdzie wiadomo, że stanie się obiektem niewybrednego humoru. – Polityk chce w ten sposób pokazać, że jest „równiachą”, że nie jest nadęty, ale taki jak inni. Sądzi, że w ten sposób pozyska sympatię wyborców – wyjaśnia prof. Jacek Leoński.
Inne powody mają osoby zgłaszające się do „Idola” czy „Najsłabszego ogniwa” – tu motywacją jest przekonanie, że jest się kimś wyjątkowym, że gdy się ładnie śpiewa na podwórku, to zachwycą się też profesjonaliści. Działa tu pewnego rodzaju magia, wiara we własny talent i w to, że media czynią człowieka sławnym szybko i bez większego wysiłku. Do tego często dochodzi brak krytycyzmu. W rezultacie jury, w skład którego wchodzą przecież ludzie na poziomie, pastwi się: „Jesteś do niczego. Zamiast do nas powinieneś pójść do logopedy”. A w „Najsłabszym ogniwie” prowadząca Kazimiera Szczuka zjadliwie cedzi: „Nie wiesz, kiedy była noc długich noży? I ty studiujesz historię? To może ty kierunki pomyliłeś?”. Warto dodać, że start „Najsłabszego ogniwa” był przekładany właśnie z powodu kłopotów ze znalezieniem prowadzącego, który w wystarczająco bezwzględny sposób będzie przeczołgiwał uczestników i wyśmiewał ich potknięcia.
Niespodzianka z Miriam
Prof. Wiesław Godzic, medioznawca, nie zgadza się jednak, że w nadawanych obecnie programach depcze się czyjąkolwiek godność. A jeśli nawet, jest to tylko... udawane. – To wyłącznie symulacja upokarzania, gra w upokarzanie. Podobnie jak „Big Brother” też nie był podglądaniem, tylko zabawą w podglądanie – tłumaczy. Wyjątkiem – zdaniem prof. Godzica – jest amerykański program „Wszystko o Miriam” nadawany w stacji TVN. Tu o względy pięknej modelki i wspólną wycieczkę z nią zabiegało kilkunastu twardzieli. Podczas gdy macho prężył przed laską muskuły, widzowie wiedzieli już, że obiekt westchnień to tak naprawdę mężczyzna po operacji plastycznej. W czasie telewizyjnej emisji w Internecie krążyły fotki zniewalającej Miriam z – jej własnym – penisem.
– Rzeczywiście w tym wypadku można mówić o upokorzeniu. Uczestnicy tego programu na tej właśnie podstawie zaskarżyli producenta. Ale jest też drugi aspekt tej sprawy. W Wielkiej Brytanii wokół tego programu rozgorzała olbrzymia dyskusja o wymiarze edukacyjnym. Pojawiło się wiele głosów, że młodzi mężczyźni zgrywają w tego typu programach macho. Patrzą jedynie na kobiece kształty, a nie na to, co ich przyszła partnerka sobą reprezentuje. Wyciągnięto więc z tego programu wnioski. I w tym aspekcie miał on pozytywny wydźwięk – przekonuje prof. Godzic.
Zdaniem seksuologów, pechowcy, z których publicznie zakpiono, przez długie lata mogą mieć problemy z ułożeniem sobie normalnych relacji z kobietami. Ale zdarzają się też przypadki tragiczne. Śmiercią poniżonego na ekranie bohatera zakończył się jeden z odcinków nadawanego w TVN programu „Tylko miłość”. Podczas gdy Grzegorz ze łzami w oczach mówił do swojej byłej dziewczyny, jak bardzo ją kocha, widownia (co kamera skwapliwie pokazała) pokładała się ze śmiechu. Po powrocie z nagrania Grzegorz zwierzył się matce: „Nigdy nie przeżyłem takiego upokorzenia”. Chłopak stał się pośmiewiskiem. W rodzinnej miejscowości krzyczeli za nim: „Mister TVN”, „Amator Wiesi”. Kilkanaście dni później powiesił się. Krzysztof Korona, psycholog kliniczny, psychoterapeuta i konsultant współpracujący z telewizją TVN, na tego rodzaju problemy ma jedną radę – każda osoba zamierzająca wziąć udział w programie telewizyjnym i wystawić się na publiczny ogląd powinna przejść konsultację psychologiczną.
Ale psychologowie martwią się nie tyle o uczestników programu (zazwyczaj są badani pod kątem wytrzymałości psychicznej), ile o... widzów. Tych nikt nie ostrzega, że oglądanie danego programu grozi kalectwem intelektualnym. Konsekwencje oglądania tych programów mogą być fatalne, widzowie bowiem nie zawsze czują umowność prezentowanych sytuacji i pewne schematy starają się potem upowszechniać w życiu społecznym. Nadawany w MTV program „Kretyn” („Jackass”) trzeba było wycofać, bo okazało się, że ma gorliwych naśladowców. Choć trudno w to uwierzyć, znaleźli się tacy, którzy chcieli – jak bohaterowie „Kretyna” – siadać nago na skorpionach, grać w bejsbol genitalny (piłka ma trafić w czuły punkt) czy jeść pizzę z wymiocinami.
Jak też wytłumaczyć dziecku, że wyśmiewanie się z innych nie jest – a przynajmniej nie powinno być – normą?
Co jeszcze wymyślą?
Pojawienie się programów, w których łamie się innych, to ewidentnie znak czasu. Producenci – niczym barometr społecznych nastrojów – doskonale wczuwają się w to, co aktualnie ludzi kręci. Dostarczają taki towar, na jaki jest zbyt. – Widzowie oczekują ośmieszenia, degradacji i czerpią z tego satysfakcję. Pozostając w bezpiecznej odległości, otrzymują potężną dawkę emocji. To rodzaj błędnego koła, bo producenci muszą szukać coraz bardziej szokujących wrażeń. Wielki Brat to niewinne przedszkole w porównaniu z tym, co oglądamy teraz – uważa dr Andrzej Rostocki.
Jak daleko można jeszcze się posunąć? – Myślę, że media będą coraz bardziej okrutne. Owszem, telewizja pokazuje prawdę o rzeczywistości, a ta jest okrutna. Tyle że nie aż tak. Okrucieństwo świata to okrucieństwo terroru, wojen. W przypadku telewizji mamy do czynienia z esencjonalną dawką poniżenia. Mam tylko nadzieję, że nie wszystkich bawią żarty typu: „Spada mi moje IQ, jak na ciebie patrzę” w „Randce w ciemno” czy udawane ruchy frykcyjne i wylewający się budyń imitujący spermę w „Ciao, Darwin” i dla nich też będzie jakaś oferta – mówi dr Rostocki.
Według Krzysztofa Korony, konsultanta TVN, telewizja, w której oglądamy, jak człowiek zmusza się do obrzydliwych reakcji, zaczyna widza nużyć. – Zapewne producenci wymyślą coś bardziej szokującego – nie pozostawia złudzeń Krzysztof Korona i dodaje: – Granica jest bardzo trudna do wytyczenia. Jeśli odwołujemy się do hasła szeroko pojętej wolności, to chyba nie telewizja powinna ją wyznaczać, tylko ludzie, którzy w tego typu programach chcą brać udział. Ale to, niestety, wróży bardzo źle.
Joanna Tańska, Tomasz Sygut
Gdzie poniżanie jest rozrywką
TVN „Wszystko o Miriam”,
„Najsłabsze ogniwo”,
„Ciao, Darwin”
Polsat „Nieustraszeni”,
„Idol”,
„Kuba Wojewódzki”
TVP „Lekka jazda Mazurka i Zalewskiego”
MTV „Asystent”