Ucieczka w piżamach
Najpierw pokonali kratę w oknie sali szpitalnej, potem z II piętra opuścili się po linach zrobionych z prześcieradła. Uciekli, mimo że pilnowali ich policjanci.
13.04.2007 | aktual.: 13.04.2007 10:39
Naszych krat nie sforsowali, ale w szpitalu im się udało. Musieli być zdesperowani – wzdycha Zbigniew Stępień, dyrektor Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Sadowicach. Stamtąd po niedzielnym pożarze i buncie grupa wychowanków z objawami zatrucia trafiła do szpitala przy ul. Traugutta we Wrocławiu. O 4 nad ranem ogień podłożyła w poprawczaku grupka chłopaków. Byli sfrustrowani, że nie dostali przepustki na święta. Ze złości podpalili materace i drzwi. Na szczęście nie doszło do tragedii. Dwóch prowodyrów aresztował sąd.
Odpowiedzą za narażenie innych na zagrożenie życia i spowodowanie dużych strat. Wśród wychowanków, którzy trafili do szpitala, byli 18- i 19-latek. Ich sal pilnowało na korytarzu sześciu mundurowych. – W zasadzie był to dozór, bo wśród nich nie było zatrzymanych, tylko poszkodowani. Trzeba ich było odizolować od innych pacjentów – tłumaczy kom. Krzysztof Zaporowski z wrocławskiej policji. Oprócz policjantów w szpitalu został wychowawca z poprawczaka. We wtorek około 21 wieczorem okazało się, że dwóch nastolatków zniknęło z sali. Paweł M. i Patryk S. uciekli przez okno, mimo że było okratowane. Ślad po nich zaginął. Jak im się to udało? – Policjanci nie mogą przebywać na sali. Tylko czasem do niej zaglądali. To wychowawcy mieli ich pilnować – mówią funkcjonariusze. Innego zdania jest dyrektor poprawczaka. Komendant wojewódzki nadinsp. Andrzej Matejuk polecił wyjaśnić sprawę.
Po kilkunastu godzinach 18-letniego Patryka S. zatrzymano na terenach wodonośnych we Wrocławiu. W chwili, gdy wysyłaliśmy gazetę do drukarni, trwała obława na drugiego zbiega. Pięciu wychowanków, których wczoraj wypisano ze szpitala, od razu zatrzymała policja w związku z pożarem w ośrodku. Dyrektor Stępień jest zdumiony tym, co się stało. W jego placówce na nocnej zmianie 70 wychowanków pilnuje tylko dwóch wychowawców. – I nikomu dotąd nie udało się uciec – zapewnia. Dodaje, że winowajców czekają surowe kary, np. zakaz wyjazdów do domów. – Reszta wychowanków jest na nich wściekła – przyznaje.
Eliza Głowicka