PolskaTragiczny finał podróży poślubnej

Tragiczny finał podróży poślubnej

Zakochani w sobie bez pamięci, młodzi, szczęśliwi. Wybrali się razem w drogę przez życie, mając nadzieję, że spędzą w niej długie lata, ciesząc się wszystkimi dobrymi chwilami i wspierając, gdy nadejdą te złe. Ślubowali sobie przed ołtarzem być razem u jej kresu i ślubów tych dotrzymali. Choć kres ten, tragiczny, nadszedł za wcześnie...

Tragiczny finał podróży poślubnej
Źródło zdjęć: © Archiwum rodzinne

19.07.2011 | aktual.: 20.07.2011 10:13

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Anna (33 l.) i Witold (34 l.) Tołwińscy pobrali się po wielu latach znajomości. Ona, absolwentka Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, udzielała się w Polskim Klubie Ekologicznym. Uwielbiała podróże i piesze wędrówki po górach. Swoją pasją zaraziła męża.

Witold ukończył Politechnikę Warszawską. Był elektrykiem, miał zacząć pracę w podwarszawskim Wołominie. Ale dopiero po powrocie z podróży poślubnej, w którą wybrali do Rumunii. W ciągu kilku dni wymarzonej wędrówki dotarli do Padis w górach Apuseńskich i wtedy właśnie nagle załamała się pogoda.

Gwałtowna burza przegoniła ich ze szlaku, grupa Ani i Witka rozbiła namioty na polu biwakowym w dolinie, by ją przeczekać. Rzęsisty deszcz jednak nie ustawał, a oni nie mieli zapasów. Młodzi małżonkowie postanowili ruszyć po nie do miejscowego sklepu.

Zasnute chmurami niebo stawało się coraz ciemniejsze, w górach raz po raz rozlegały się grzmoty piorunów. Nagle niebo nad doliną przeszyła oślepiająca błyskawica. Grom uderzył w Witka, który trzymał za rękę swoją ukochaną żonę. Rażony nim śmiertelnie upadł na ziemię, a Ania na niego. Oboje zginęli na miejscu.

– Dlaczego tak? Byli tacy młodzi, mieli przed sobą całe życie, marzyli by je spędzić razem – mówi zrozpaczony Zdzisław Tołwiński (77 l.), ojciec Witolda. – Oni tak bardzo się kochali, wszystko robili razem – mówi łamiącym się głosem Jadwiga Sokół (59 l.), mama Ani. – Moja córka nie potrafiła usiedzieć w miejscu. Zawsze organizowała sobie jakieś wycieczki. Gdy zaczęła spotykać się z Witkiem, zabierała go wszędzie. Czy musieli umierać tak młodo? – pyta pogrążona w smutku kobieta.

Alicja Tołwińska (64 l.), mama Witka, wie, że jej ukochany syn bezgranicznie kochał swoją żonę. – Zawsze trzymał ją za rękę, był w nią wpatrzony, jak w obrazek i nie pozwalał jej nic samej robić. Zawsze jej pomagał. Nawet w kuchni dzielili się pracą. Takie dobre było z nich małżeństwo – wspomina zrozpaczona kobieta.

Rodziny sprowadziły ciała Ani i Witka, by pochować ich w rodzinnej mogile na cmentarzu w podwarszawskiej Zielonce. – Ich życie zakończyło się za szybko. Nie tak miało być. To przecież dzieci powinny chować rodziców, a nie odwrotnie – mówi Tadeusz Sokół (63 l.), ocierając ukradkiem łzy napływające do oczu.

Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:
150 osób winnych smoleńskiej katastrofy

Komentarze (141)