Tak mówiło jej serce
Teresa Wicha z Lubina ma 54 lata. Trzy miesiące temu oddała synowi nerkę. - Czy dałam swemu dziecku życie po raz drugi? Nie, to zbyt górnolotne - macha ręką.
05.11.2004 | aktual.: 11.06.2018 15:13
- Andrzej, ale daj mi skończyć! - ucisza syna, który próbuje coś wtrącić. I już się przekrzykują, śmieją, sprzeczają. No dobrze, nie drugie życie, lecz normalne życie. Lipiec 2004: Matka i syn leżą na sali operacyjnej obok siebie. Rozmawiają o nieistotnych sprawach. Niewiele czują, działają już leki. Ale nawet w tej chwili Andrzej wie, że mama robi dla niego coś wielkiego. Półprzytomny wychyla się ze swojego łóżka i całuje matkę. W stopę, bo dalej nie może sięgnąć. Sierpień 2004: Są już w domu, Andrzej idzie do ubikacji. Dla zdrowego człowieka nic wielkiego. Dla niego, po tych latach, kiedy nerki nie funkcjonowały, to jak zdobycie Mount Everestu. Wrzeszczy radośnie na cały dom: - Mamo, słyszysz? Robię siku!!! Pani Teresa płacze. Z radości, wzruszenia. Marzyła o takiej chwili od pięciu lat. Październik 2004: pani Teresa i Andrzej czują się świetnie, normalnie pracują. Postanawiają opowiedzieć swoją historię, niech będzie zachętą dla tych, którzy wahają się nad rodzinnym przeszczepem. Polsce ciągle za mało
się o tym mówi. - Niech ta opowieść będzie naszym hołdem i podziękowaniem, którego słowami nie sposób wyrazić. Dla lekarzy, którzy są najwspanialsi na świecie. Dla profesora Dariusza Patrzałka, transplantologa z kliniki przy ul. Poniatowskiego, profesora Mariana Klingera z kliniki nefrologicznej przy ul. Traugutta we Wrocławiu i wszystkich lekarzy, którzy otoczyli nas taką opieką, jaka wydawała nam się dotąd możliwa tylko w sielankowych filmach.
Jakby nigdy nic Andrzej od dziecka samodzielny, roztropny, okaz zdrowia, był przylepą mamy. Jeszcze jako uczeń ogólniaka założył sklep, gdzie pracują razem. Spędzali razem mnóstwo czasu. Jak to w rodzinie. Pani Teresa wściekała się, gdy Andrzej znikał w pubach z kumplami, jego wkurzało, że mama wtrąca się w jego życie. Ale żyć bez siebie nie mogli. Wtedy, w 1999 roku, w gruzy legło życie ich obojga. Pewnego dnia pani Teresa, chora na nadciśnienie, nałożyła synowi na rękę ciśnieniomierz. Tak, bez powodu. Wynik przeraził oboje. Miejscowy lekarz, widząc młodego wesołego chłopaka, uznał, że Andrzejowi potrzeba jedynie... pastylek na obniżenie ciśnienia. Ale ze zdrowiem Andrzeja było coraz gorzej. Coś go niepokoiło, odwiedzał specjalistów. W końcu w klinice nefrologicznej przy ul. Traugutta we Wrocławiu zapadła diagnoza: kłębuszkowe zapalenie nerek. Wkrótce zrobiło się dramatycznie - nerki chłopaka przestały pracować, zaczęły się dializy.
Trzy razy w tygodniu, przez kilka godzin, Andrzej leżał podłączony do maszyny. Za dzielność powinien dostać medal najwyższej klasy: prowadził sklep, a w weekendy jeździł na studia z marketingu i zarządzania do Wrocławia. - Bywało, że o drugiej w nocy kończyłem w Głogowie dializę, a o 7.30 miałem egzamin na uczelni. Żadnego nie zawaliłem. Studia skończyłem w terminie - wspomina. Nie zrezygnował też z ukochanych wycieczek: razem z Karoliną, swoją dziewczyną, podróżowali po kraju. - Tylko najpierw dowiadywaliśmy się, czy tam, dokąd wyjeżdżamy, jest stacja dializ. Byliśmy i nad morzem, i w Zakopanem - wspomina Karolina Wielkoszyńska, ukochana Andrzeja. Jednak, choć chłopak starał się jak mógł, postępującej choroby nie dało się po prostu zagłuszyć śmiechem.
Ani sekundy się nie wahała Andrzej czuł się źle, słabł. Czekał na przeszczep. Taki od obcego dawcy. Telefon zadzwonił dwa lata temu. Pani Teresa wspomina: - Boże, jak się cieszyłam! Jednak przeszczepiona nerka się nie przyjęła... - Nawet nie chcę wracać do tego myślami - pani Teresie oczy zachodzą łzami. - Nie można opowiedzieć co człowiek czuje, gdy zostaje pogrzebana nadzieja. Wtedy zadzwoniła Kasia, siostra Andrzeja. Mieszka w USA, tam dowiedziała się o możliwości rodzinnego przeszczepu. - Mamo, oddam swoją nerkę Andrzejowi - usłyszała pani Teresa w słuchawce. I wtedy postanowiła, że to ona, a nie córka, będzie dawcą. Czy wahała się choć przez moment? - Ani ćwierć sekundy! - pani Teresa poważnym głosem nie pozwala nawet dokończyć pytania. - Ani jednego momentu! - podkreśla. Wątpliwości miał Andrzej, który bał się o mamę. - Proszę koniecznie napisać, że to pani doktor Dominika Jezior z Kliniki Nefrologicznej we Wrocławiu wytłumaczyła, że moja choroba to nie problem. I przekonała ostatecznie, że to ma sens.
Jestem jej za to wdzięczna - mówi pani Teresa. A potem był ten moment, gdy pocałował ją w stopę. Od operacji mijają trzy miesiące. Oboje czują się świetnie. - Nic mi nie dolega, mam bardzo dobre wyniki - mówi matka. - A ja wracam do formy. Będę wprawdzie do końca życia brał leki, ale wreszcie normalnie żyję - cieszy się syn.
Z rodziną nie tylko na zdjęciach Czekający na nerkę muszą myśleć dziwnie. Na dobrą sprawę ich szczęście zależy od czyjegoś nieszczęścia - wypadku, który zabierze innemu człowiekowi szansę na przeżycie, a nie naruszy dobrej, zdrowej nerki. Chyba że nerkę zechce im oddać ktoś bliski. - Na tysiąc przeszczepów w Polsce rodzinnych dawców mamy zaledwie trzydziestu - mówi profesor Dariusz Patrzałek, transplantolog, koordynator Centrum Transplantacji Poltransplant. - Tymczasem przeszczep rodzinny jest znacznie bezpieczniejszy, daje lepsze wyniki. O tym, że można oddać zdrową nerkę komuś z rodziny, czekającemu na przeszczep, wie nadal zbyt mało osób. - Warto to ludziom uświadamiać. Mogą zrobić coś wielkiego dla swojej rodziny. To taki chrystusowy gest - dodaje profesor. Nie każdy może podjąć się tego wyjątkowego zadania. U dawcy i biorcy musi być zgodność grupy krwi, a dawca musi mieć obie nerki sprawne. I choć, jak mówi profesor Patrzałek, jest to operacja trudna emocjonalnie dla zespołu lekarzy, technicznie nie
nastręcza poważnych trudności, a obie osoby wracają do zdrowia w kilka tygodni. Przeszczep wiąże się, rzecz jasna, z koniecznością przyjmowania do końca życia leków zapobiegających odrzutom. - Dawcą musi być kimś z rodziny. W polskim prawie przeszczep od obcego człowieka obwarowany jest wieloma zastrzeżeniami, wymaga postanowienia sądu. To po to, by zapobiegać handlowaniu organami - mówi profesor Dariusz Patrzałek. - Choć chętnych do oddania nerki za pieniądze jest wielu, sami przychodzą do nas.
Edyta Golisz, Barbara Chabior