Tajemnica leśnej chaty
Sąd wypuścił na wolność mężczyznę, któremu zarzucono, że więził sąsiada ze wsi.
20.07.2004 | aktual.: 20.07.2004 08:48
Zdzisław Wyka przeżył horror: nieobliczalny sąsiad trzy dni przetrzymywał go w swej chacie, groził siekierą i piłą spalinową, oszpecił, wreszcie złamał rękę. Wieś Lubiechowa koło Złotoryi drżała przed nim od lat. Teraz ludzie zaczynają mówić
Zdzisław M. mieszka samotnie na odludziu, w lesie półtora kilometra za Lubiechową. Ma 53 lata. W poniedziałek 12 lipca Zdzisław Wyka kończył w jego chacie remont instalacji elektrycznej. Gdy wieczorem było po robocie, gospodarz wyciągnął nóż i nie pozwolił wrócić do domu. Zabrał elektrykowi buty, spuścił na podwórze psy. Na trzy dni uwięził go w swej chacie.
- Groził śmiercią. Wyciągał noże, siekiery, pały, piły, sierpy – jednym tchem wylicza Zdzisław Wyka. Rana na czole elektryka to ślad po pile spalinowej, którą nieobliczalny sąsiad odpalił we wtorek, by pomachać mu przed oczyma: łańcuch tylko drasnął skórę.
Tego dnia uderzył go też pięścią w twarz, aż Wyka upadł na podłogę, łamiąc sobie rękę w nadgarstku.
- Bolało potwornie – opowiada elektryk, unosząc gips, który złotoryjscy lekarze założyli mu na uszkodzoną kość dopiero parę dni później. Przykładając ostrza do żeber, Zdzisław M. przez trzy dni zmuszał więźnia do picia pędzonego przez siebie bimbru. Zdaniem Wyki musiał coś do niego dosypywać, bo po paru łykach samogonu elektryk tracił przytomność. W środę rano obudził się z maligny z ogoloną do połowy głową.
- Gdy spałem powycinał mi brzytwą włosy. Oszpecił mnie, żebym nie próbował uciekać – mówi ofiara napastnika. W piątek nie bacząc na złamaną rękę Zdzisław M. wyciągnął swego więźnia na łąkę, żeby pomógł mu w sianokosach. Kazał składać siano na kupkę, a sam siedząc na koniu zgrabiał resztę.
- Gdy był na drugim końcu łąki, uciekłem – opowiada Zdzisław Wyka. – Biegłem drogą i polami, aż dotarłem do wsi. Wpadłem do pierwszej chałupy, żeby napić się wody, a potem opłotkami dotarłem do domu. M. już jeździł bryczką po wsi, szukał mnie - dodaje. Dzień później Zdzisław Wyka opowiedział wszystko w komendzie. Gdy policjanci pojechali zatrzymać Zdzisława M., ten ruszył na nich z widłami.
- Spostrzegł chyba, że wszystkim nie da rady, więc w końcu rzucił widły i uciekł do lasu – mówi st. sierż. Marek Odziemek ze złotoryjskiej policji. - Szukaliśmy go z psem tropiącym, ale bezskutecznie. Dopiero nazajutrz wpadł w zastawioną przez nas pułapkę. Pojmaliśmy go, gdy przyszedł nakarmić zwierzęta. Nie stawiał oporu. W chacie zatrzymanego policjanci znaleźli 19 butelek samogonu. Zabezpieczyli też piłę spalinową i torbę z narzędziami Wyki. Dopiero po zatrzymaniu Zdzisława M. mieszkańcy Lubiechowej odważyli się przyznać, że mężczyzna od lat terroryzował wieś. Mówili na niego Szeryf lub Bonanza, ze względu na bryczkę, w której objeżdżał okolicę.
- Jakieś pięćdziesiąt metrów gonił mnie po ulicy z włączoną piłą spalinową – wspomina pewien nastolatek z Lubiechowej. Inny, którego chciał otłuc wystruganym z leszczyny dwumetrowym drągiem, ratował się ucieczką do pobliskiego sklepu. M. wpadł za nim aż za ladę.
- Ludzie się go bali, bo jeździł z pałą w bryczce po wsi i wszystkich straszył – wspomina inny mieszkaniec wsi.
- Nie tylko pałę woził w tej bryczce. Także cały arsenał noży i siekierę – twierdzi Zdzisław Wyka. - Lubił siać grozę. Mieszkańcy Lubiechowej opowiadają o siedemdziesięcioletniej staruszce, którą dwa lata temu M. przetrzymywał w swojej chacie. Wróciła do wsi ze złamaną nogą, ale z obawy przed zemstą, nie chciała nikomu nic powiedzieć. Podobno było też więcej osób, którym ogolił głowę.
- Jedną ze swych konkubin skopał tak, że poroniła – twierdzi Wyka. Dlaczego więc nikt z mieszkańców do tej pory nie próbował zawiadomić policji?
- Wszyscy mu pobłażali, bo myśleli, że on tylko tak straszy... - mówi jedna z mieszkanek wsi. Zdzisław M. został zatrzymany 17 lipca. Złotoryjska policja wnioskowała o jego tymczasowe aresztowanie. Sąd zastosował tylko dozór policyjny. Prawdopodobnie nie dał wiary zeznaniom Wyki – przypuszcza policja. Zdzisław M. wczoraj powrócił do wsi.
- Jesteśmy zaskoczeni decyzją sądu. Obawiam się, że ludzie znowu przestaną mówić – uważa Marek Odziemek ze złotoryjskiej policji.
Piotr Kanikowski