Syn bogacza zapłacił grosze
"Super Express" z oburzeniem pisze o Sebastianie Kulczyku, synu najbogatszego Polaka, który za potrącenie samochodem motocyklisty w centrum Warszawy musiał zapłacić zaledwie 300 złotych mandatu. Dziennik twierdzi, że policjanci, którzy poinformowali go o sprawie, otrzymują teraz telefony z pogróżkami. Mają zapomnieć o sprawie, bo inaczej polecą ich głowy.
Do wypadku doszło 6 sierpnia wieczorem w alei Solidarności. Sebastian Kulczyk w asyście dwóch ochroniarzy chciał skrócić sobie drogę na warszawską Starówkę. Skręcił w lewo, choć w tym miejscu stał znak zakazu. Uderzył w jadącego prawidłowo motocyklistę Leszka F. Na miejsce wypadku przyjechały dwie karetki pogotowia.
Informatorzy "SE" twierdzą, że motocyklista został odwieziony do Szpitala Bielańskiego. W szpitalu dziennikarze usłyszeli jednak, że Leszek F. nie został zarejestrowany w izbie przyjęć. Również na warszawskim pogotowiu okazało się, że w dniu wypadku do nikogo o tym nazwisku żadna karetka nie wyjechała.
Świadkowie wypadku twierdzą, że sprawa jest dziwnie tajemnicza. Według nich nagłe zniknięcie Leszka F. to nie jest zwykły przypadek. "Gdyby okazało się, że potrącony motocyklista przebywał w szpitalu dłużej niż 7 dni, Kulczyk popełniłby przestępstwo i kara dla sprawcy wypadku musiałaby być o wiele wyższa niż tylko sam mandat" - powiedzieli "Superexpressowi" warszawscy policjanci.
Dziennik podkreśla, że nie otrzymał również odpowiedzi na pytanie, dlaczego Sebastian Kulczyk nie został przebadany alkomatem, ani nie pobrano od niego próbek krwi, żeby wykluczyć jazdę po pijanemu. (uk)