Sufit na głowie
"Boję się!" - mówi Anna Franas. W jej
łazience, z sufitu oderwał się 70-kilogramowy płat tynku. Chwilę
wcześniej kobieta kąpała tam swoje trzymiesięczne dziecko. Na
osiedlu DachBudu przy ul. Poleskiej to nie był jedyny taki
przypadek - pisze "Gazeta Wrocławska".
24.11.2003 | aktual.: 24.11.2003 06:55
"Nic groźnego się nie stało" - próbuje uspokajać Stanisław Pomianek, dyrektor techniczny DachBudu. "To bzdury, co on mówi!" - denerwują się mieszkańcy.
W środę, 19 listopada, Anna Franas pierwszy raz kąpała swą 3-miesięczną córkę Olę w nowej łazience. Później położyła dziecko spać i poszła do kuchni. Wtedy... "Jakby ktoś w łazience iskry krzesał!" - wspomina pani Anna. "Chciałam wejść do środka, ale coś mnie powstrzymało" - mówi. Miała szczęście. Chwilę później z sufitu urwał się 70-kilogramowy kawał tynku. Niektóre jego fragmenty ważyły po kilka kilogramów! Rozbiły deskę klozetową, porysowały szafki i pralkę. "A gdyby tak to wszystko stało się kilkanaście minut wcześniej, kiedy kąpałam Olę?" - denerwuje się Anna Franas.
Następnego dnia z administracji przyszedł inspektor. Potwierdził oderwanie odparzonego tynku sufitowego na całej długości i zalecił dzwonić do wykonawcy. Franasowie bali się spać w domu, więc nocowali u znajomych. Następnego dnia przyjechała wezwana ekipa Dach-Budu (właścicielem firmy jest były kandydat na senatora, honorowy konsul Bułgarii Jan Chorostkowski), wykonawcy budynku. Zebrali w łazience kilka wiader gruzu.
"Nic się nie stało" - bagatelizowali. "Dom jest bezpieczny". Ich zapewnienia nie wystarczyły. Franasowie zażądali kontroli. Kilkakrotnie dzwonili do DachBudu, ale bez skutku. "W końcu zagroziłam prokuratorem" - wspomina Anna Franas.
"Dopiero wtedy przyjechał sam dyrektor techniczny firmy". "Sprawdziliśmy sufity metodą słuchową" - tłumaczył nam dyr. Stanisław Pomianek. Tak nazywa się fachowo zwykłe opukanie tynku młotkiem. W czterech miejscach słychać głuchy odgłos. Jedno z tych miejsc było tuż nad kołyską córki pani Franas. Żarty się skończyły. "Niech pani przesunie kołyskę!" - dyr. Pomianek znalazł złoty środek. Nie było nawet mowy o lokalu zastępczym.