Studenckie "głąby"
Uczelnie, które interpretują przepisy na niekorzyść studentów. Wykładowcy którzy wyzywają od "baranów" "głąbów" i głupich bab. Takie przykłady znalazły się w powstającym pierwszym raporcie o łamaniu praw studenta - informuje "Gazeta Wyborcza".
06.01.2005 | aktual.: 06.01.2005 07:20
Na podstawie ponad pół tysiąca skarg studentów i setki interwencji na uczelniach w całym kraju opracowuje go biuro Rzecznika Praw Studenta działające przy Parlamencie Studentów RP. "Wyborcza" dotarła do jego roboczej wersji.
Blisko połowa skarg dotyczyła uczelni prywatnych. Pod ostrzałem znalazły się też państwowe wyższe szkoły zawodowe. Około 60% skarżących się narzekało na nieprecyzyjne regulaminy studiów. Zdaniem studentów, uczelnie interpretują je zwykle na ich niekorzyść. Efekty? Niedopuszczenie do egzaminu, niezaliczenie roku czy praktyk, a nawet skreślenie z listy studentów. Zdarza się, że szkoły odmawiają potwierdzenia przyjęcia skargi czy odwołania. Straszą, że czesne przepadnie. Praktyką niektórych jest przetrzymywanie dokumentów niezbędnych do zmiany uczelni, odwlekanie terminów zaliczeń do momentu zamknięcia rekrutacji u konkurencji.
Wśród reszty skarg najwięcej dotyczyło mobbingu i naruszania godności osobistej studentów. Dominowały głosy studentek. - Począwszy od uwag typu: "czego tu wymagać od baby?", aż po obraźliwe uwagi o podtekście seksualnym - relacjonują pracownicy biura rzecznika. - Wyzywanie od "baranów", "troglodytów", "głąbów", "matołów" całych grup na ćwiczeniach to dość częsta praktyka.
Studenci skarżyli się też, że w programie zajęć brakuje przedmiotów reklamowanych w ofercie uczelni. Zarzucają także szkołom, że zatrudniają "tanich" wykładowców. Piszą o profesorach "importowanych zza wschodniej granicy", schorowanych albo o takich, którzy "odczytują przez lata te same notatki z pożółkłych kartek". (PAP)