Strzelanina w Gdańsku Stogach
Dramatyczne sceny, które wydarzyły się na gdańskich Stogach, nie zajęły wiele miejsca w mediach. Nie zajęły, bo nie mogły.
04.06.2003 10:21
Wówczas dziennikarze nie wiedzieli nic na temat tego, co zaszło przy ulicy Stryjewskiego i Wrzosy. Zresztą cała sprawa nadal objęta jest tajemnicą. Sobota, 17 maja, była na Stogach dniem porachunków. Padły strzały, prawdopodobnie ktoś został ranny, zniszczono mienie. Prokuratura i policja mają jednak wielki problem z prowadzeniem śledztwa - żaden z uczestników zajść nie czuje się pokrzywdzony...
Strony konfliktu to Jan P., ps. "Tygrys", jeden z domniemanych liderów gdańskiego półświatka, oraz Krzysztof S., zwany "Sokołem", znajomy "Tygrysa" ze Stogów. Panowie poróżnili się w interesach. Chodziło o sprzedaż działki oraz sklep na jednym z deptaków. Z naszych informacji wynika, że 17 maja około godz. 16 ktoś - policjanci mówią, że ludzie "Tygrysa", a może nawet on sam - "wjechał z bramą" na posesję "Sokoła". Padły strzały.
Kilka godzin później grupa kilkunastu mężczyzn wtargnęła na posesję Jana P. W samochodach stojących na podwórku wybito szyby, zniszczono karoserię. Jeden z pojazdów należał do znanego gdańskiego producenta galanterii skórzanej. Auto było podziurawione pociskami. Członkowie rodziny "Tygrysa" wezwali policję. W ubiegłym tygodniu wszystkie osoby związane ze sprawą przesłuchała prokuratura. Przesłuchiwani zgodnie stwierdzili, że nie czują się w żaden sposób pokrzywdzeni. O żadnej strzelaninie nie słyszeli.
- Mnie tych panów wcale by nie było szkoda - mówi jeden ze śledczych. - Gorzej, że podczas porachunków mogły ucierpieć osoby, które z "Tygrysem" ani "Sokołem" nie mają nic wspólnego.
Policja odmawia udzielania informacji o zagadkowej strzelaninie na Stogach. Prokuratura prowadzi śledztwo.
Ujawniamy szczegóły porachunków gangsterskich na gdańskich Stogach, które do tej pory były okryte tajemnicą. Znowu głównym ich bohaterem jest domniemany boss tutejszego półświatka Jan P. pseudonim "Tygrys". - Chociaż padło mnóstwo strzałów, zniszczono mienie, samochody, prawdopodobnie ktoś został ranny, to jednak nie ma żadnego pokrzywdzonego. Strony zajścia nie mają do siebie pretensji. Prokuratorzy i policjanci za bardzo nie wiedzą jak zabrać się do tej sprawy - mówi jeden z gdańskich śledczych, znający szczegóły dochodzenia.
Reporterom "Dziennika" udało się ustalić kilka faktów dotyczących porachunków pomiędzy Janem P. "Tygrysem", a jego kompanami ze Stogów. 17 maja około godz. 16 na posesję przy ulicy Stryjewskiego, należącej do Krzysztofa S., zwanego Sokołem, wjechał samochód "Tygrysa". Auto staranowało bramę. Rozległy się okrzyki, wyzwiska. Po chwili prawdopodobnie padły strzały. - Z naszych informacji wynika, że ktoś został ranny. Nie wiemy jednak, kto i jak poważnie - mówi funkcjonariusz sekcji kryminalnej z Gdańska.
Kilka godzin później, około północy, doszło do rewanżu. Krzysztof S. ze swoimi kolegami zaczął tropić "Tygrysa". - Kilkunastu mężczyzn wtargnęło na podwórko domu Jana P. - mówi jeden ze śledczych. - Zniszczyli trzy zaparkowane tam samochody. Najpewniej znowu ktoś użył broni. Na miejsce przyjechała policja wezwana przez członków rodziny "Tygrysa". Nie znaleziono łusek. Janowi P. sprawdzono dłonie na obecność prochu. Okazało się, że na pewno to nie on strzelał podczas zajścia.
"Sokół" i "Tygrys" byli od dawna dobrymi kompanami. Ostatnio jednak wiele spraw ich poróżniło. - Krzysztof S. chciał robić interesy na boku, nie dzieląc się niczym z Janem P. "Sokół" ponoć sprzedał jakąś działkę ziemi bez wiedzy "Tygrysa", chciał też przejąć sklepy na Stogach. P. się wściekł, dlatego postanowił załatwić sprawę w swoim stylu - mówi gdański policjant.
Ciekawym wątkiem w całej sprawie jest postać młodego człowieka (nazwijmy go Bartkiem), syna znanego na Pomorzu producenta galanterii skórzanej. Bartek zna się od kilku lat z "Tygrysem". Jan P. miał do niego zaufanie więc niedawno pożyczył mu sporą sumę pieniędzy (śledczy nie wiedzą o jaką sumę chodzi, może to być kilkadziesiąt tysięcy złotych). Bartek jednak długo nie oddawał kwoty. - "Tygrys" nie chciał czekać i zabrał mu luksusowe mitsubishi pajero. Auto należało do ojca Bartka. "Tygrys" miał to jednak gdzieś - opowiada gdański śledczy.
To właśnie podczas majowej strzelaniny najbardziej ucierpiało owe pajero. Samochód miał kilka śladów po kulach. Został zarekwirowany przez policję. Przez kilkanaście dni stał na policyjnym parkingu. Ojciec Bartka odebrał je niedawno. - Nam powiedział, że nic się ogólnie nie stało. Jego zdaniem ślady po kulach nie są od strzałów, a od kłucia gwoździami - mówi nasz informator.
Kolejne przesłuchania osób związanych ze sprawą przebiegały równie zagadkowo. Wszyscy twierdzili, że nie zostali w żaden sposób poszkodowani. Na pytania o strzelaninę odpowiadali, że nic nie wiedzą. Krzysztof S. miał stwierdzić, że staranowana brama była warta 200 złotych, dlatego nie domaga się ukarania sprawcy jej zniszczenia. Prokuratorzy i policjanci nie zamierzają jednak puścić sprawy w niepamięć.
- Prowadzimy postępowanie dotyczące narażenia ludzkiego życia i zdrowia - mówi Krzysztof Skierski, szef prokuratury Gdańsk-Południe. - Żadna z osób, które mogłyby zostać uznane za pokrzywdzone, nie złożyła wniosku o ściganie. Mimo to, wspólnie z policją prowadzimy czynności, które mają wyjaśnić, czy podczas zajść używano broni palnej, kto jej używał oraz czy istniało zagrożenie dla życia i zdrowia jakichś osób.
Waldemar Ulanowski
Łukasz Wróblewski