Strzelanie bez automatu
"Nikt Panu nie mówił, że zapłacił 10
milionów za ustawę o automatach?" - zapytała "Trybuna" byłego
prokuratora krajowego Andrzeja Kaucza.
"Przypisywanie mi roli odbiorcy informacji jest kompletną bzdurą. Jeślibym usłyszał wiarygodną informację o popełnieniu przez kogokolwiek przestępstwa, to na pewno bym zrobił z tego użytek jako prokurator. Kiedy dowiedziałem się , że moje nazwisko występuje w tej sprawie, było to dla mnie totalnym zaskoczeniem" - powiedział Kaucz.
Wyjaśnił on dalej, że nie należy do współpracowników Jerzego Jaskierni. Zna go oczywiście, bo był jego ministrem, prokuratorem generalnym, ale nie utrzymuje z nim kontaktów towarzyskich. Nie miał też nigdy nic wspólnego z ustawą o grach losowych. Nie interesował się nią ani prywatnie, ani służbowo. W resorcie sprawiedliwości zajmuje się od dwóch lat informatyzacją i komputeryzacją, a nie hazardem.
To dlaczego pojawiło się Pana nazwisko? - zadała kolejne pytanie "T".
"Na strzelnicy było kilkanaście osób. W śledztwie zidentyfikowano nazwiska wszystkich z nich. Jednak publicznie pojawiło się tylko moje i mojej koleżanki z pracy (rzeczniczki prokuratora generalnego Małgorzaty Wilkosz-Śliwy). Tłumaczę sobie to w ten sposób, że tylko nasze nazwiska były nośne medialnie" - odpowiedział Andrzej Kaucz.
Zapytany, czy poznał holenderskiego lobbystę Arno van Dorsta, były prokurator krajowy stwierdził:
"Oświadczam panu: van Dorsta nie znam i nigdy nie rozmawiałem z nim na jakikolwiek temat. Na pewno na tej strzelnicy żadnego van Dorsta nie było. Chyba ze był przebrany za któregoś z funkcjonariuszy, a ja o tym nie wiedziałem - to oczywiście sarkastyczny żart".