Klasyka – sceptyk odzyskuje straconą wiarę po nocy spędzonej w nawiedzonym hotelu. Bohaterem (czy raczej ofiarą) jest tu pisarz Mike, który utrzymuje się z pisania przewodników po rzekomo nawiedzonych miejscach i obśmiewania związanych z nimi legend. Na prawdziwą siłę nieczystą trafia dopiero w nowojorskim hotelu Dolphin, w okrytym złą sławą i wyklejonym brzydką tapetą pokoju 1408. W ciągu godziny zmienia się on w plac zabaw anonimowego upiora, który między innymi zamurowuje okna, zmienia klimat i zsyła na Mike’a demony z jego przeszłości. W dobie „Hostelu” i „Motelu”, gdzie z bohaterów robi się krwawą paćkę, pokój „1408” oferuje miłą (o ile tego słowa w przypadku horroru w ogóle można użyć), choć niezbyt porywającą odmianę. Reżyser postawił na klimat klaustrofobii, bo któż nie boi się uwięzienia w obcym pokoju? Niestety, nastrój filmu jest niezbyt duszny, a wszystko zmierza do przewidywalnego finału oraz do puenty, że najgorsze horrory i koszmary fundujemy sobie sami. Potworne, prawda?
Ola Salwa
„1408”, reż. Mikael Hafström, USA 2007, Kino Świat, 94’, premiera 16 listopada