Spadochroniarka wylądowała na latarni
To był 40. skok spadochroniarki Łódzkiego Aeroklubu. Mógł być tragiczny, ale okazał się najbardziej szczęśliwy w jej życiu. Silny wiatr zniósł kobietę w kierunku Retkini. Zamiast na płycie lotniska wylądowała na latarni u zbiegu ul. Popiełuszki i al. Wyszyńskiego w Łodzi. Nic jej się nie stało.
Spadochroniarka załogę karetki pogotowia odprawiła z kwitkiem. Potem złożyła spadochron i pojechała na lotnisko podzielić się wrażeniami z kolegami z klubu.
- Takie rzeczy się zdarzają. Popełniłam pewne błędy, w dodatku w górze mocno wiało. W takich momentach wszyscy czegoś nowego się uczymy, i ja, i koledzy. Mam więc już za sobą tak zwane lądowanie w terenie przygodnym - mówi 33-letnia łódzka policjantka (ze względu na zawód nie chce się przedstawiać).
W sobotni wieczór grupa dziesięciu skoczków z Łódzkiego Aeroklubu skakała z samolotu AN-2 na płytę lotniska im. W. Reymonta. Cztery osoby zdecydowały się na skok z 1500 metrów, reszta - w tym nasza bohaterka - skakała z 3000 metrów. Wystartowali około godz. 18, tuż przed zachodem słońca.
W sobotę przez cały dzień wiał bardzo silny wiatr. Wieczorem się uspokoił. Jednak okazało się, że mimo iż przy ziemi było spokojnie, na wysokości bardzo silnie wiało. Zdaniem Piotra Rojeskiego, skoczka łódzkiego aeroklubu z ponad 160 skokami na koncie, nie był to jednak wiatr, który mógł przeszkodzić w lądowaniu czy być w jakikolwiek sposób niebezpieczny.
Koledzy z aeroklubu nie uważają całej tej sprawy za sensacyjną. - Siedem lat już skaczę i takie epizody, bo nawet nie można tego nazwać wypadkiem, się zdarzają - mówi Piotr Rojeski. - Lądowanie w przygodnym terenie zwykle spowodowane jest silnym wiatrem lub błędem w nawigacji albo obydwoma tymi czynnikami naraz. Dziewczyna bardzo dobrze sobie poradziła, zareagowała prawidłowo, znalazła sobie miejsce do lądowania. Cóż, zapewniam, że z góry nie widać latarni. A zresztą z trzech tysięcy metrów, to i lotnisko jest bardzo malutkie i nawet bez wiatru nie tak łatwo na nie trafić - dodaje doświadczony skoczek.
Dlaczego łódzka policjantka, mama rocznego Kacpra, który w ten weekend również spędził sporo czasu na lotnisku, zdecydowała się na skoki spadochronowe? - Nie było jakiegoś konkretnego powodu. Od dziecka marzyły mi się skoki, więc w końcu spróbowałam. Po kilku pierwszych skokach już się wie, czy wciągnęło człowieka, czy nie. Mnie wciągnęło. Teraz jest to dla mnie jak uzależnienie od czekolady - mówi spadochroniarka. Sobotnim lądowaniem specjalnie się nie przejęła. W niedzielę rano była z powrotem na lotnisku. Oddała "poprawkowy" skok z trzech tysięcy metrów.
- Tym razem wszystko poszło jak trzeba. Bo też i pogoda była bardziej przewidywalna, a niebo zupełnie bezwietrzne - mówiła nam już po skoku zadowolona policjantka.
Agnieszka Chartlińska