Skok na zero

Fikcyjni agenci, podrabiane podpisy, niewypłacanie informatorom należnych im nagród to najczęstsze metody stosowane przez złodziei w policyjnych mundurach. Paradoksem jest, że w policji najłatwiej można ukraść pieniądze z najbardziej tajnego funduszu - zwanego zero. Z tych środków są finansowane operacje specjalne (na przykład zakup kontrolowany) oraz nagrody dla informatorów i tajnych agentów. Procedura, którą można opisać jako "tajne przez poufne", obowiązująca w dysponowaniu "funduszem zero", chroni w równym stopniu agenturę i nieuczciwych policjantów.

08.03.2004 07:26

Niedawno rzekomą aferę w "funduszu zero" (plotka głosiła, że zniknęło 1-4 mln zł przeznaczonych na program ochrony świadków koronnych) wykorzystano do usunięcia z Centralnego Biura Śledczego jednego z twórców tej instytucji Wojciecha Walendziaka.

Tajne 50 milionów

Pięćdziesiąt milionów złotych - tyle w policyjnym budżecie przeznaczono na "fundusz zero". Bez tych pieniędzy policja nie odnosiłaby spektakularnych sukcesów w rozbijaniu groźnych gangów, chwytaniu mafiosów, dekonspirowaniu fabryk narkotyków, przechwytywaniu przemycanego spirytusu czy odnajdywaniu ukrywanych w "dziuplach" kradzionych aut.

Defraudacja środków z funduszy operacyjnych jest zmorą policji i służb specjalnych na całym świecie. W Polsce najwięcej pieniędzy z tajnych funduszy kradziono i defraudowano w latach 80., a szczególnie w czasach stanu wojennego, kiedy powstał wielki popyt na informacje o działaniach opozycji i podziemnej "Solidarności". Funkcjonariusze SB mieli wówczas dziesiątki fikcyjnych agentów, fałszowali pokwitowania nigdy nie wypłaconych nagród. Okazało się, że niedemokratyczny system bardziej sprzyja patologiom niż to się dzieje w III RP.

Najczęściej policjanci w ogóle nie płacą za informacje, preparując raporty o zatwierdzenie wydatków dla informatorów. Często funkcjonariusz dzieli się z agentem swoją wiedzą zdobytą w śledztwie, a potem ta wiedza wraca do niego. To wystarcza, by pokwitować nagrodę i podzielić się pieniędzmi. W ostatnich miesiącach na defraudowaniu funduszu operacyjnego przyłapano m.in. oficerów służb kryminalnych Komendy Miejskiej Policji w Krakowie oraz komendy powiatowej w Nidzicy. Pieniądze z "funduszu zero" kradli też policjanci w Łodzi, Warszawie, Poznaniu i Katowicach. Defraudacji nie wykazały rutynowe kontrole wydatków z "funduszu zero", przeprowadzane każdego roku przez inspektoraty komendantów wojewódzkich. Niemal we wszystkich tych wypadkach o ujawnieniu przestępstw zadecydowały poufne sygnały od kolegów nieuczciwych policjantów. - Dokumenty analizowane podczas kontroli w 99% nie budzą najmniejszych podejrzeń - mówi inspektor Jacek Górecki, dyrektor Biura Spraw Wewnętrznych. - O wykryciu przekrętów z funduszem
operacyjnym najczęściej decyduje przypadek - przyznaje Dariusz Nowak, rzecznik komendanta głównego policji.

Martwe dusze

Najgłośniejsza dotychczas afera z "funduszem zero" zdarzyła się kilka lat temu w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Szczecinie. Nadużycia, do których tam doszło, z uwagi na koneksje rodzinne sprawcy, skrzętnie skrywano przed opinią publiczną. - Na pokwitowaniach rzekomych wypłat dla agentów widniało moje nazwisko. Dane agentów były autentyczne, sprawy, w których ich nagradzano także, ale mój podpis był podrobiony, podobnie jak podpisy dwóch moich kolegów z wydziału - opowiada były oficer operacyjny szczecińskiej policji. Defraudantką okazała się Anna K., policjantka z wydziału antynarkotykowego, pasierbica byłego komendanta głównego policji Jerzego Stańczyka. Anna K. miała wgląd w akta i rozliczała wydatki z funduszu operacyjnego. Wykorzystała zdobytą przez kolegów wiedzę o handlarzach, przemytnikach i producentach narkotyków, dorobiła raporty zawierające rzekome informacje od agentów, a pieniądze na nagrody zgarnęła dla siebie.

- Jeżeli funkcjonariusz policji chce ukraść pieniądze z funduszu operacyjnego, to praktycznie nie ma sposobu, żeby mu w tym przeszkodzić - mówi Kazimierz Olejnik, zastępca prokuratora generalnego. Prosty i skuteczny patent na podłączenie się do funduszu operacyjnego obmyślił (tuż przed przejściem na emeryturę)
Dariusz J., często nagradzany policjant z wydziału kryminalnego komisariatu w Poczesnej koło Częstochowy. Kiedy zgłaszali się do niego pokrzywdzeni lub świadkowie przestępstw i od razu informowali, kto jest sprawcą kradzieży, napadu lub pobicia, Dariusz J. przesłuchiwał ich, ale nie sporządzał kompletnego protokołu - przyjmował jedynie zawiadomienie o przestępstwie, bez wskazania sprawcy. Po kilku dniach od zgłoszenia wymyślał informatorów, preparował pokwitowania i pobierał z funduszu nagrodę. Przestępcę przypadkowo podsłuchał kolega policjant, który wysłał anonim do komendanta wojewódzkiego w Katowicach.

Ewa Ornacka

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)