Shock w Kostuchnie
Dopiero wczoraj rano rozpoczęło się dochodzenie w sprawie wypadku do którego doszło w czwartek wieczorem w Kostuchnie. Grupa dzieci po wyjściu z pobliskiego kościoła wraz z katechetkami poszła do obwoźnego lunaparku. Dzieci chciały się przejechać na maszynie „Shock”, kilkumetrowej ławce na wysięgnikach zmieniającej gwałtownie kierunek ruchu. – Nie pamiętam nic, potem przewieźli nas do szpitala – mówi ośmioletnia Dagmara, poszkodowana w wypadku.
Z opowieści świadków wynika, że dzieci nie zdążyły jeszcze dobrze uchwycić się zabezpieczenia, gdy pracownik lunaparku uruchomił urządzenie. Ławka gwałtownie ruszyła w górę. Nagle oderwały się od niej 3 postacie.
– Nie widziałem jak to się stało – mówi pan Zdzisław, miejscowy zbieracz złomu. – Przechodziłem akurat z wózkiem. Ale krzyk był. Potem szybko karetka przyjechała.
Z ławki wypadła trójka dzieci. Uderzyły o ziemię i blaszaną podłogę urządzenia. Opiekunki były w szoku.
– Jedno z przywiezionych dzieci mogliśmy opatrzyć i odesłać do domu. Nic nie zagrażało jego życiu – mówi dr Grzegorz Bajor, chirurg z Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach. – W najcięższym stanie był chłopiec, dziewięcioletni Robert. Miał otwarte złamanie lewej ręki w okolicy łokcia. Odsłonięty był nerw i tętnica. Kość była strzaskana. Operowałem go 3 i pół godziny. Teraz już jego stan jest stabilny.
Na oddziale musiała też zostać Dagmara, miała poraniony podbródek i twarz. Została na obserwacji, ale zdaniem lekarzy nie trzeba jej dłużej trzymać w szpitalu. – Jej koleżanki przyszły – mówi matka dziewczynki, Jadwiga Baryczka. – Katechetka je przysłała, żeby powiedziały o wypadku. Ja nie widziałam. Tylko od razu przyjechałam do szpitala.
Od rana na placu zajmowanym przez czeski lunapark pracowała policja i specjaliści z Urzędu Dozoru Technicznego. Zabezpieczyli maszynę, przesłuchiwali pracowników lunaparku i jego właściciela.
– Oni we wtorek przyjechali – mówi pani Jadwiga. – Ale słyszałam, że złożyli już tę „karuzelę”.
„Shock”, nieco zdezelowana maszyna, stoi jednak nadal na placu przez ulicę sąsiadującym z cmentarzem w Kostuchnie. Już sama kontrola książki przeglądów technicznych nasunęła wątpliwości co do stanu urządzenia.
– To się u nas stało – Baryczkowa jest zmęczona. Całą noc czuwała przy córce. Podobnie jak rodzice Roberta. – Ale gdyby nie, to ta karuzela by dalej pojechała i gdzie indziej stałaby się tragedia.
Właściciel lunaparku, obywatel Republiki Czeskiej nie chciał rozmawiać z mediami. Nie udało się ustalić, czy lunapark był ubezpieczony. Można jednak przypuszczać, że oszczędzający na przeglądach Czech nie wykupował ubezpieczenia.