Rower - dobrze się składa
Zaczęło się. Przyczajeni od pięciu miesięcy, niepewni, czy jutro sypnie śnieg, czy przygrzeje słońce, wreszcie jesteśmy wolni. Od czasu do czasu coś tam jeszcze przymrozi, ale możemy już wyjść z domu i spojrzeć w niebo bez obaw.
22.03.2007 | aktual.: 22.03.2007 11:58
Od kilku lat w Polsce pierwszym znakiem nadejścia wiosny nie są wcale przebiśniegi czy kwitnąca forsycja. Wraz z ociepleniem pojawiają się przede wszystkim rowerzyści. W zimie widać tylko najbardziej wytrwałych i/lub zdesperowanych. Tymczasem gdy tylko znika śnieg, z piwnic, garaży i schowków wyciągane są wszelkiej maści dwukołowce. Oczywiście królują tu rowery górskie - zarówno te prawdziwe, pochodzące od uznanych producentów, jak i te tanie, kupowane w supermarketach, które z górami nie mają nic wspólnego. Gdzieniegdzie pojawiają się jeszcze prawdziwe zabytki - składaki. Kto pamięta Wigry 3, pancerną konstrukcję z lat 70., której podstawową zaletą była łamana w połowie rama? Dzięki temu rower mieścił się nawet, choć z niejakim trudem, na tylnym siedzeniu malucha. Na tym kończyły się jednak jego zalety - ciężki, o mało stabilnej i odpornej ramie, bez przerzutki był dalekim cieniem swojego pierwowzoru - składaka o nazwie Brompton zaprojektowanego w 1975 roku przez Anglika Andrew Ritchiego. Skutkiem
doświadczeń z wigrami i pokrewnymi konstrukcjami jest mocno pogardliwy stosunek do wszelkich składanych rowerów.
Gdy u nas trwa niezmącony niczym szał na ,górale", myślący o ochronie środowiska świat stwierdził, że rower to doskonały środek transportu w ogromnych, zatłoczonych do granic obłędu metropoliach. O ile jednak w samym mieście rower sprawdza się świetnie, o tyle problemem jest dojazd do miasta. Miliony ludzi mieszkają na przedmieściach, 10-20 kilometrów od centrum. Codzienne pokonywanie tej odległości na rowerze to zbyt duży wysiłek dla eleganckich panów w garniturach - wygodniej podjechać koleją lub samochodem. Jak jednak wtedy zabrać ze sobą rower?
Rozwiązaniem jest oczywiście składak. Nie toporny i ciężki, ale mały i poręczny, który można złożyć w ciągu kilkunastu sekund i bez problemu podnieść jedną ręką, wsiadając do zatłoczonego wagonu kolejki. Na świecie kilka firm opracowało konstrukcje spełniające te warunki. Na ulicach Londynu, Paryża czy Nowego Jorku stale widać ludzi poruszających się na małych składanych rowerach. W Polsce dostępne są głównie tajwańskie dahony, na świecie popularne są też gianty czy bromptony.
Zbudowanie takiego urządzenia wymagało zastosowania zupełnie nowych konstrukcji i materiałów. Najważniejszy jest zawias łączący obie połówki ramy. To on był słabym punktem Wigier - niestabilny i trudny do skręcenia psuł cały rower. We współczesnych modelach stosuje się mocne, proste połączenia, które można błyskawicznie zacisnąć za pomocą niewielkiej dźwigni. By złożyć rower, nie potrzeba żadnych kluczy - ,złamanie" ramy jest równie łatwe jak regulacja wysokości siodełka. Podobny system służy do składania kierownicy - krytycznego dla bezpieczeństwa jazdy elementu. O solidności tego rozwiązania może świadczyć to, że dziś produkuje się nawet składane rowery górskie. To naprawdę świetna rekomendacja, bo terenowy pojazd poddawany jest obciążeniom, jakich nie spotka się w mieście.
By rower był na tyle lekki, żeby dało się go unieść jedną ręką, rama o wyjątkowo cienkich ściankach wykonana jest z wytrzymałej stali chromowo-molibdenowej lub z aluminium. Dzięki temu przeciętny miejski rower waży około 11-12 kilogramów, a najlepsze modele schodzą poniżej 9. Dla przypomnienia - Wigry ważyły dobrze ponad 15 kilogramów. Dzięki współczesnym składakom tej wiosny na rowery ma szanse wsiąść zupełnie nowa grupa cyklistów - ludzie, którzy potraktują jednoślady jako bezproblemowy sposób na dojazd do pracy, uwolnienie się od korków i od problemów z parkowaniem. Pomysł tym atrakcyjniejszy, że drogowcy wraz z poprawą pogody znowu rozpoczęli wesołe rycie w trasach prowadzących do miast - jedna z głównych warszawskich arterii dojazdowych, ulica Puławska, lada chwila zostanie rozpaczliwie zwężona. Efekt - monstrualne korki i czas dojazdu do centrum sięgający półtorej godziny.
Rower sam jeździ
W tym miejscu pojawia się zawsze ten sam argument - nie będę jeździł do pracy na rowerze, bo dotrę spocony i zmęczony. Otóż nic bardziej mylnego. Badania pokazały, że rower jeździ niemal sam. Z pomiarów energii, jaka jest potrzebna do pokonania kilometra, wynika, że ani człowiek, ani sama natura nie stworzyli niczego, co byłoby tak efektywne jak rower.
Nikogo nie zdziwi, że samochody pożerają sześć razy więcej energii niż rower. Jednak okazuje się, że dwuślad wygrywa nawet z naszymi nogami. Pokonując w godzinę cztery kilometry, piechur spali około 230 kalorii, tymczasem rowerzysta - zaledwie 120.
Jak to w ogóle możliwe? Przecież jadąc na rowerze, musimy przewieźć nie tylko siebie, ale też maszynę, na której siedzimy, a dodatkowo pokonać opór toczących się kół i całego mechanizmu napędowego. Wyjaśnienia należy szukać w niedoskonałości ludzkiego chodu. Kiedy idziemy, co chwila przenosimy ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Aby się nie przewrócić, musimy za każdym krokiem nieco się unieść - zwykle nie zauważamy tego, ale wystarczy popatrzeć na piechura z tyłu, by stwierdzić, że jego głowa podnosi się nieco przy każdym kroku. Te kilka centymetrów kumuluje się - po przejściu tysiąca kroków uzbiera się z nich kilkadziesiąt metrów. Pokonując kilometr, dodatkowo wykonujemy więc taką pracę, jakiej wymaga wejście na stumetrowe wzniesienie! Rower likwiduje ten problem - siedzimy na siodełku i nie podnosimy co chwila ciała.
Przyglądając się niesamowitej efektywności jazdy na rowerze, naukowcy zajęli się jeszcze jedną tajemniczą kwestią - dlaczego właściwie utrzymujemy równowagę, opierając się jedynie na dwóch maleńkich fragmentach opon dotykających podłoża?
Kiedyś sądzono, że to kwestia efektu żyroskopowego - tego samego, który sprawia, że z wielkim trudem możemy przechylić na bok trzymane w ręce wirujące koło rowerowe. Tę piękną teorię obalono jednak jednym doświadczeniem. Skonstruowano rower, w którym zniesiono działanie efektu żyroskopowego poprzez zamontowanie dodatkowej pary kół - nie dotykając ziemi, kręciły się w przeciwną stronę. Choć taka machina nie była zbyt poręczna, dawało się na niej nieźle jeździć.
Wyjaśnieniem okazało się dopiero wzajemne sprzężenie rowerzysty i roweru. Okazało się, że gdy tracimy równowagę i przechylamy się zbytnio w jedną stronę, rower sam pod nas podjeżdża. Dzieje się tak dzięki sztywności ramy, która przenosi wahania na kierownicę. Dlatego też prosto nauczyć się jazdy bez trzymania kierownicy - pod warunkiem jednak, że rama pozostaje naprawdę sztywna. W starych składakach o chybotliwym połączeniu ramy było to bardzo trudne i jazda bez trzymanki łatwo mogła skończyć się spotkaniem z ziemią. Współczesne składaki, podobnie jak zwykłe rowery, można z łatwością prowadzić, mając swobodne ręce (choć nie zalecamy tego w ruchu ulicznym). Teorię samoprowadzącego się roweru można sprawdzić, prowadząc pojazd za siodełko. Gdy przechylimy maszynę w prawo, kierownica skręci w tę samą stronę. Gdy wrócimy do pionu, rower znowu zaczyna jechać prosto. Podobne, choć delikatniejsze ruchy stale wykonujemy podczas jazdy. Wystarczy przyjrzeć się śladowi, jaki pozostawiają opony, gdy przejedziemy przez
kałużę. Prawie nigdy tylne i przednie koło nie jadą po tej samej linii - aby utrzymać równowagę, stale jedziemy wężykiem. Dzięki temu rower sam dba o to, byśmy z niego nie spadli - nie należy mu jednak w tym przeszkadzać.
Zmęcz się Na szczęście rower ma też tę cudowną własność, że potrafi nie tylko oszczędzać nasze siły, ale też zmuszać nas do dodatkowego wysiłku. O ile podczas dojazdu do pracy możemy spokojnie odpoczywać, o tyle weekendowe wypady w teren mogą pomóc w zrzucaniu nadmiaru zimowego tłuszczu. Oczywiście podczas pierwszej wyprawy niekoniecznie musimy pokonać 50 kilometrów, jednak stopniowe zwiększanie obciążenia nieźle podnosi kondycję. Jeśli ktoś chce na serio zabrać się do doprowadzania własnego ciała do stanu używalności, powinien pomyśleć o bardziej przemyślanym treningu.
Pomocny będzie system pozwalający indywidualnie dobrać najlepsze obciążenie. Najprościej zrobić to, mierząc podczas wysiłku tętno. W sklepach sportowych czy w Internecie można dostać proste pulsometry składające się z zakładanej na pierś opaski i zegarka bezprzewodowo rejestrującego szybkość bicia serca. Firmy takie jak Timex, Suunto, Sigma czy Polar mają w ofercie pełną gamę takich urządzeń - od najprostszych po rozbudowane, pozwalające przesyłać wyniki do komputera lub współpracujące z systemem nawigacji satelitarnej GPS. Podczas jazdy na rowerze zdrowa osoba chcąca poprawić wytrzymałość organizmu i pozbyć się nadmiaru tłuszczu powinna stale utrzymywać tętno na poziomie około 60 procent swoich maksymalnych możliwości. Owo maksimum oblicza się według wzoru 180 minus wiek w latach. Tak więc dla 30-latka będzie to około 150 uderzeń na minutę, a podczas treningu powinno się utrzymywać jakieś 90 uderzeń. Ważne jest też, by taki trening trwał bez dłuższej przerwy co najmniej 30-60 minut. Dzięki temu w ciągu
godziny pozbędziemy się prawie 300-500 kalorii. Trzeba też pamiętać o stałym uzupełnianiu płynów podczas wysiłku - z pewnością taka jazda na rowerze sprawi, że solidnie się spocimy.
Najlepiej w czasie jazdy często popijać z bidonu małymi łykami. Trening treningiem, ale jazda na dobrym rowerze to przede wszystkim wielka przyjemność. Zacznijmy więc już teraz, bo do końca lata zostało tylko pół roku!
Piotr Stanisławski