PolskaRodzice dezerterzy

Rodzice dezerterzy

Psycholodzy alarmują: rodzice przestają wychowywać swoje dzieci, za to coraz częściej oddają je do wychowania innym – szkole, kółkom zainteresowań, osobistym trenerom.

Rodzice dezerterzy

02.06.2005 | aktual.: 02.06.2005 12:18

Wielu w sprawach rodzicielstwa chce być trendy i cool. A modne jest teraz na przykład zabieranie na wakacje opiekunki lub babci, żeby rodzice mogli odpocząć także od dzieci.
– Co roku jeżdżę na dwutygodniowe wczasy wraz z rodziną, u której pracuję jako opiekunka. Zajmuję się 4-letnią dziewczynką. Kiedy raz nie mogłam pojechać, jej rodzice zabrali ze sobą stos filmów wideo i puszczali je dziecku w pensjonacie nad morzem – mówi Beata z Warszawy.

Pokolenie bez ojców

Dla dwudziesto-, trzydziestolatków dziecko to dziś „poważna decyzja”. Tak samo ważna jak wykształcenie i sukces zawodowy. Dlatego dzieci rodzi się coraz mniej – przegrywają konkurencję z karierą, komfortem, utrzymaniem wysokiego statusu materialnego... A kiedy już dziecko pojawi się w rodzinie, rodzice często są zawiedzeni i przerażeni. Okazuje się bowiem, że jest inwestycją wymagającą całodobowej opieki, angażującą wszystkie siły i wymykającą się wszelkim planom. Jest jedną wielką potrzebą!

– Dzisiejsi rodzice, zwłaszcza mężczyźni, z trudem odkrywają radości rodzicielstwa – mówi Grzegorz Zieliński, psycholog organizujący warsztaty dla ojców. – Czują się niepewni w swojej roli, więc nie potrafią czerpać z niej satysfakcji. Często sami nie mieli ojców lub ojcowie poświęcali im za mało czasu i uwagi, więc brakuje im wzoru. Zdaniem ks. Piotra Mazurkiewicza z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, potwierdzeniem tego poglądu jest niezwykły autorytet, wręcz miłość młodzieży do Jana Pawła II. W nim młode pokolenie znalazło to, czego na próżno szukało u swoich ojców. On był przewodnikiem, wskazywał drogę w trudnych życiowych wyborach, chociaż jego nauka wcale nie była łatwa i miła. Młodzież poszła za nim, bo o prawdziwości słów przekonywał swoim życiem. A, według ks. Mazurkiewicza, tego brakuje dzisiejszym rodzicom. Festiwal atrakcji

Rodzice są dziś bardzo zapracowani. Nie zawsze z konieczności. Zdarzają się tacy, którzy właśnie takiego tempa potrzebują, taki styl wolą od spokojnego i monotonnego popołudnia w domu. Swoją nieobecność nadrabiają w weekendy, urządzając „festiwale atrakcji” – basen, McDonald, kino, lody... Albo zasypują dzieci drogimi prezentami, bo ostatecznie kupowanie zabawek i ich ofiarowywanie także dla nich jest przyjemne.

– Dzisiejsi rodzice po prostu dezerterują: w pracę, rozrywki, życie towarzyskie... – mówi ks. Mazurkiewicz.
– Deficyt ojców w rodzinach jest ogromny – dodaje Zieliński. Tymczasem zapominają, że mogą w życiu coś ważnego przegapić: dziecko tylko raz stawia pierwsze kroki, pyta, dlaczego zegar chodzi, a samolot lata, tylko raz ma dwa, pięć, jedenaście lat... Tej codziennej obecności rodziców nie zastąpią niedzielne atrakcje ani stosy zabawek.

– Do poradni psychologicznych trafiają przedszkolaki, które umieją wspaniale czytać, pisać, a w badaniach wychodzi, że dziecko emocjonalnie jest na poziomie dużo niższym. Kolejne roczniki rozpoczynające naukę w szkole są coraz mniej emocjonalnie do niej gotowe – mówi Danuta Brodzicka z Warszawy, nauczycielka nauczania początkowego z15-letnim stażem.

Skąd bierze się ta niedojrzałość? Nauczyciele zauważyli, że rodzice posyłają pociechy do szkoły z nastawieniem, że to ona wychowa im dzieci. Wychowani w kulcie wiedzy, bardzo dbają o wykształcenie swoich dzieci. Zapisują je na różne kółka, zajęcia dodatkowe, grupy, treningi... – w nadziei, że to otworzy im drogę do kariery i uszczęśliwi. Ale tak się nie dzieje, bo oprócz wiedzy dzieci muszą posiąść też inne umiejętności: współpracy w grupie, dyskusji, empatii, panowania nad emocjami, godzenia się z porażką...

– Rodzice kupują dzieciom wspaniałe gry edukacyjne, uczą posługiwania się komputerem od najmłodszych lat. I dobrze – mówi psycholog Elżbieta Supryn. – Ale nie powinni zostawiać dzieci samych z tymi zabawkami. Emocjonalność rozwija się, kiedy dziecko obserwuje, jak mama reaguje, co i jak mówi. Ważny jest bezpośredni kontakt. Rodzice nie słuchają swoich dzieci. Odpytują: co było w szkole, co na obiad, jaką dostało ocenę. Trzeba dać dziecku okazję i czas na opowiadanie, wyrażenie własnych myśli. Spoko, to tylko starzy

„Nara, Dzioba” – tak 50-letni ojciec żegnał córkę, odprowadzając ją do szkoły. Czy takie kumplowanie wychodzi dzieciom na dobre?
- To kolejny sposób ucieczki od wychowania dzieci, od stawiania im wymagań, przeprowadzania przez trudy życia – zauważa ks. Mazurkiewicz. Dlatego rodzice często boją się odmawiać czegoś dzieciom, wyznaczać granice... Nie chcą uchodzić za surowych i wymagających.

– Rodzice, którzy bardzo karzą albo kumplują się z dziećmi, nie potrafią inaczej budować swojego autorytetu. Często sami mieli rodziców bardzo apodyktycznych i chcą być dla swoich dzieci zupełnie inni. Ale małym dzieciom potrzeba przede wszystkim autorytetu. Musi być podział ról. W pewnym momencie dzieci odkrywają, że rodzice tylko udają kumpli, bo na przykład nie dopuszczają ich do podziału pieniędzy, decydują o wakacjach itp. W ten sposób uczą się pewnej dwulicowości. Można dawać odczuć dziecku miłość, niekoniecznie kupując mu najdroższe zabawki, spełniając jego wszystkie zachcianki i ucząc go mówić siedmioma językami. Rodzina ma być przede wszystkim ciepła, a nie fajna.

Jak kochać własne dzieci?

- obdarz je bezinteresowną miłością – nie rób wyrzutów z powodu ponoszonych wyrzeczeń; nie żądaj dowodów wdzięczności
- ofiaruj im trochę czasu każdego dnia – bierz udział w codziennym poznawaniu świata swojego dziecka
- buduj w ich oczach własny autorytet – zdobywaj go postawą służby, oddania i męstwa, a nie sprawowaniem władzy czy wymierzaniem kary
- okazuj im zaufanie, nie rozczarowuj, wychowuj do wolności
- szanuj ich uczucia i pozwól im je okazywać; ucz je kierowania uczuciami; okazuj współczucie w trudnych chwilach
- buduj przyjaźń – dzieci walczą o twoją uwagę, ale tylko do czasu: kiedy dorastają, stają się niezależne i wtedy rodzicom trudniej jest nawiązać z nimi przyjacielskie stosunki
- wprowadzaj dzieci w życie duchowe, uszanuj ich wolność w sprawach religijnych
- pokaż zasady życia rodzinnego – stały rytm życia daje dziecku poczucie bezpieczeństwa
- naucz sztuki zmagania się i walki – z własną słabością, zmiennością, ale także w imię interesów innych; naucz przyjmowania niepowodzeń
- pomóż im odkryć radość życia – destrukcyjne postawy dzieci wobec życia wynikają często ze smutku i poczucia bezsensu życia ich rodziców.

Rodzice z maczetą

Konstanty Radziwiłł, prezes Naczelnej Izby Lekarskiej, ojciec ośmiorga dzieci.
Mam w życiu trzy równoległe pasje, a raczej powołania: medycyna, sprawy publiczne i rodzina. Staram się te powołania realizować w sposób bardzo czytelny, dzięki czemu moje dzieci wiedzą, że warto w życiu robić coś sensownego. Mimo tego, że sporo czasu spędzam poza domem, każdą wolną chwilę poświęcam rodzinie. Staramy się z żoną, żeby wspólny czas spędzać intensywnie: wyjeżdżamy na weekendy, jeździmy na wycieczki rowerowe, często chodzimy do teatru... Na Wielkanoc pojechaliśmy w Góry Sowie, by nic nie przeszkadzało nam w byciu razem. Wieczorami wspólnie odmawiamy pacierz.

Chociaż stosunki między nami i dziećmi są przyjacielskie, nasza rodzina jest zorganizowana w sposób tradycyjny. Dzieci zwracają się do nas w trzeciej osobie, tak jak było to kiedyś. To jest pewien symbol, bo dzieci potrzebują w nas, rodzicach, nie kumpla, ale przewodnika. Potrzebny jest im ktoś, kto czytelnie pokaże, co w świecie jest dobre, a co jest złe, niekoniecznie nad tym dyskutując, czy poddając demokratycznym wyborom. W dzisiejszej dżungli potrzebują rodzica z maczetą, wytyczającego ścieżki, którymi później będą chodzić już na własną rękę. Pod względem zasad wychowania stanowimy z żoną monolit i dzieci o tym wiedzą: istnieją nieprzekraczalne zakazy, wzorce postępowania... Dzięki temu nasze dzieci nie są zagubione i chociaż czasami zbaczają z dróg, zawsze potem potrafią odnaleźć tę właściwą.

Dzieci – największa atrakcja

Joanna Kluzik-Rostkowska, pełnomocnik prezydenta Warszawy ds. kobiet i rodziny, mama trojga dzieci.
Mamą zostałam już w wieku dojrzałym, bo pierwsze dziecko urodziłam, gdy skończyłam 33 lata. Miałam za sobą wiele lat swobody, więc kiedy pojawiła się Marysia, nie miałam poczucia, że tracę cos istotnego. Kiedy córka skończyła pół roku i mogłam gdzieś „wyjść”, okazało się, że to, co kilka lat wcześniej wydawało się atrakcyjne, teraz mnie nudzi. Zmieniłam się tak bardzo, że inne życiowe atrakcje, w porównaniu z dziećmi, straciły na wartości.

Rodzicielstwo jest dla mnie rzeczą najważniejszą i z mężem zawsze planowaliśmy mieć dużo dzieci. Za to zupełnie nie planujemy im dorosłego życia. Ponieważ jest ich troje, same tworzą swój świat. Jako rodzice bardzo zwracamy uwagę na prawdomówność naszych dzieci. Kiedy przyznają się do jakichś błędów czy przewinień, jesteśmy łagodni. Liczę, że to wyrabia w nich odwagę i konsekwencję. Nie udajemy rodziców wszechwiedzących, za to lubimy razem szukać odpowiedzi na różne pytania. Kiedy tylko jest to możliwe, staramy się wspólnie gdzieś wyjeżdżać. Wtedy możemy poświęcić czas i uwagę tylko dzieciom.

Joanna Jureczko-Wilk

Źródło artykułu:Gość Niedzielny
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)