Robert Gawliński: miałem raka mózgu


Na tydzień przed ślubem dowiedział się, że ma nowotwór mózgu. Stoczył
morderczą walkę z chorobą i własnymi słabościami. Wygrał. Robert i Monika
Gawlińscy od 17 lat w październiku mają swoje prywatne święto. Świętują, bo
dzięki temu, że Robert cudem przezwyciężył wtedy chorobę, wciąż są razem,
mają fantastycznych synków i mogą cieszyć się życiem. Specjanie dla Faktu
Robert opowiada o zdarzeniu, które zmieniło jego życie.

Na tydzień przed moim ślubem byłem na imprezie u Fiolki Najdenowicz. Wyszliśmy z kumplem po piwo. Kiedy wracaliśmy, przyczepił się do nas jakiś facet. Wywiązała się pyskówka, ktoś wezwał policję. Okazało się, że był to ormowiec, więc chociaż to on był sprawcą zamieszania, nic nie zrobili i poszliśmy każdy w swoją stronę. Jednak ten gość nie odpuścił. Śledził nas i zaczaił się na nas na klatce. Dostałem gazrurką w głowę. Zalałem się krwią. Wyglądało to groźnie. Nawet w butach miałem pełno krwi. Pojechaliśmy do szpitala.

Po prześwietleniu zblazowana pani doktor spytała, ile mam lat. Kiedy zapewniłem ją, że jestem pełnoletni zakomunikowała mi bez emocji, że czaszkę mam całą, ale że mam nowotwór. Po takiej wiadomości co miałem zrobić? Wróciłem na imprezę i po prostu się zalałem. Na miejsce w szpitalu na Banacha trzeba było czekać. Monika nalegała, abyśmy mimo wszystko się pobrali, więc wzięliśmy ślub zgodnie z planem. Po ślubie zrobiliśmy balangę, która trwała prawie 2 miesiące. Mieliśmy kasę, bo dostawałem tantiemy dolarowe z Zaiksu. To chyba było z 70 dolarów miesięcznie. Pełny wypas. W Peweksie flaszka whisky kosztowała 2,30$.

Nie wiedziałem, czy przeżyję operację, więc postanowiłem się przynajmniej dobrze bawić. Stworzyliśmy coś na kształt hippisowskiej komuny. Wspólnie gotowaliśmy, chodziliśmy na długie spacery do parku, graliśmy, piliśmy, słuchaliśmy muzyki. W końcu nadszedł termin operacji.

Miałem szczęście i nie otwierano mi czaszki. Wprowadzono mi sondę przez nos. Na ekranie chirurdzy widzieli mózg i tak wycięli nowotwór. Oglądałem to potem. Przerażające. Swojej mamie nawet nie powiedziałem o operacji. Dowiedziała się przypadkiem po paru latach, znalazła jakieś moje prześwietlenia, ale wtedy wiedziałem już, że wszystko jest porządku i jakoś udało mi się ją udobruchać. Po operacji przestałem mieć zdolności hipnotyczne. A miałem, naprawdę! Kiedyś na imprezie dla żartu powiedziałem, żeby mój znajomy wyszedł przez okno. On wlazł na parapet i prawie wypadł! Zacząłem wtedy bardzo uważać, bo zobaczyłem, że moje wypowiedziane lekkomyślnie słowa wywołują taki skutek.

Skąd u mnie takie zdolności? Słyszałem dwie teorie. Jedna to taka, że tego typu energia wyzwala się w momentach ogromnego szczęścia. A ja wtedy ożeniłem się przecież z Moniką! Druga mówi, że takie umiejętności parapsychologiczne są związane z nowotworem, że to kosmiczna choroba. I tę teorię potwierdza niezwykłe zdarzenie. Kiedy już się dowiedziałem, że mam nowotwór, na placu Na Rozdrożu zaczepił mnie jakiś dziwnie wyglądający człowiek. Pomyślałem - wariat. Podszedł do mnie i powiedział: - Ty masz raka. Jak idziesz, to kurzysz. Nie usuwaj go, bo to jest dar. Do dziś się zastanawiam, czy ten guz nie towarzyszył mi od wielu lat i nie miał wpływu na moje życie, na moje poszukiwania. Może gdyby mnie ten facet wtedy nie uderzył w głowę, ja bym się nie dowiedział o raku, nic by się złego ze mną nie stało i rozmawialibyśmy tak samo jak teraz? Kiedy wyzdrowiałem, poczułem ciężar odpowiedzialności za to, że istnieję, zacząłem zauważać, jak szybko ucieka czas. Z chłopca zmieniłem się w mężczyznę.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)