Relacja z czarnej mszy
Po bokach ołtarza stoją dwa siedmioramienne świeczniki. Ubrane na czarno osoby, jak zahipnotyzowane patrzą na postać swego kapłana. Śledzą każdy jego ruch, każdy gest. W mrocznym pomieszczeniu unosi się dym świec i zapach alkoholu. Za chwilę zacznie się czarna msza. A potem rytualne orgie i obrzędy, które przyprawiają o mdłości - zjadanie głowy żywej myszy bądź chomika. To nie są sceny z filmowego horroru. To opowieść 20-letniej Sylwi Z. satanistki. Ta dziewczyna z niewielkiej sudeckiej miejscowości przez wiele lat uczestniczyła w przerażających obrzędach. Dziś postanowiła nam o nich opowiedzieć.
Zostałam satanistką, mając 12 lat. Wciągnął ją o 9 lat starszy kumpel - mówi Sylwia. - Na początek zabrał mnie na czarną mszę do pobliskiego pustego tartaku. W drewnianym budynku długim na ponad sto metrów stał ołtarz zrobiony ze starego stołu. Za nim był kapłan - mężczyzna w czarnych, powłóczystch szatach. W ręku trzymał miecz, którym bezgłośnie wymachiwał.
Przerażającą ciszę przerwał w pewnym momencie krzyk kapłana - wzywał demony. Wymawiał ich imiona. Później wziął wielki metalowy kielich z winem. Puchar zaczął krążyć z rąk do rąk. Każdy z satanistów wypijał z niego wino i podawał dalej. W tym rytuale uczestniczyli tylko "słudzy pana" - najwierniejsi z najwierniejszych. To było 17 osób.
W tym czasie pod ścianą tartaku stało kilka dziewcząt ubranych w krótkie, czarne spódniczki. Odurzone alkoholem i narkotykami czekały na swoją chwilę. Gdy zakończyła się czarna msza, faceci dosłownie się na nie rzucili. Brutalnie zerwali z nich ubrania i zaczęli uprawiać seks. Choć dziewczyny dostawały po twarzy, choć targano je za włosy i rzucano po ziemi, nie krzyczały. To im sprawiało przyjemność, bo przychodziły na takie imprezy regularnie.
Satanistyczne rytuały odbywały się w nocy. To była dla mnie fatalna pora. Byłam uczennicą podstawówki. Ale poradziłam sobie z tym. Mój dom stoi na skraju niewielkiej sudeckiej miejscowości, tuż pod lasem. Wymykałam się cichutko przez okno. Rodzice niczego nie zauważyli.
Czarna msza, to jednak tylko początek. Później były kolejne stopnie wtajemniczenia. Każdy nowy, który przychodzi do satanistycznej grupy, musi przejść ścieżkę zdrowia. Kilkanaście osób ustawia się w szeregu i leje nowicjusza, czym popadnie. Jeżeli przejdzie 30 metrów, to ma zaliczoną próbę. Drugi stopień jest jeszcze bardziej odrażający. Trzeba zjeść głowę żywego stworzenia. Może to być mysz, chomik, mały ptak. Tego się nie robi na trzeźwo. Zazwyczaj jest się po silnych dragach, kiedy nic nie czujesz i wszystko ci jedno. Kolejne stopnie to kapłan i arcykapłan. Ja doszłam do funkcji arcykapłana.
W tych rytuałach uczestniczyłam przez sześć lat. Dwa lata temu postanowiłam zerwać z sektą. Mieszkam z rodzicami (oboje są emerytami) i uczę się w liceum ekonomicznym.
Przestała mi odpowiadać agresja, jaka panowała w sekcie. Ale kult szatana wyznaję nadal. Tylko indywidualnie. Satanizm doskonale zaspokaja moje fizyczne i psychiczne potrzeby. Raz na jakiś czas robię ognisko dla kilku osób i odprawiam czarną mszę. Tylko bez ofiar ze zwierząt, sam rytuał. Jest tam dużo wina, czasami trochę seksu. No i jest krew, ale z masarni.
Tamara Marczewska