Rekrut pod butem

Skandale wstrząsnęły armiami Wielkiej Brytanii i Niemiec. Instruktorzy są oskarżani o bezlitosne dręczenie podwładnych.

13.12.2004 | aktual.: 13.12.2004 14:09

Niemieckich poborowych poddawano elektrowstrząsom lub więziono w wilgotnej piwnicy. Z kolei w Zjednoczonym Królestwie rozpocznie się śledztwo w sprawie tajemniczej śmierci czterech młodych żołnierzy. "Sceny jak z Abu Ghraib", oburzał się wysokonakładowy dziennik "Bild". "Lancknechci w Coesfeld", stwierdziła monachijska "Süddeutsche Zeitung". Federalny minister obrony, Peter Struck, ostrzegł gniewnie, że dla sadystów nie ma miejsca w Bundeswehrze. 23 instruktorów wojskowych z koszar im. barona von Steina w Coesfeld (Westfalia), w tym oficera w stopniu kapitana, zawieszono w pełnieniu obowiązków. Czterech zostanie wyrzuconych z armii w trybie natychmiastowych.

Właśnie w Coesfeld doszło do szokujących wydarzeń. W końcu sierpnia żołnierze z 7. kompanii batalionu remontowego odbywali 20-kilometrowy nocny marsz. Przełożeni postanowili połączyć szkolenie z ćwiczeniami: "Przesłuchanie zakładnika".

Bundeswehra od lat 90. pełni przecież niebezpieczne misje zagraniczne – na Bałkanach, w Afryce, w Afganistanie. Jak mówi się nad Łabą i Renem, we współczesnym świecie należy bronić Niemiec w górach Hindukuszu. Ale może się przecież zdarzyć, że żołnierze wpadną w ręce terrorystów i zostaną poddani brutalnym przesłuchaniom. Muszą być przygotowani, aby przetrwać. W zasadzie w takich symulacjach, "sięgających granic ludzkiej wytrzymałości", powinni uczestniczyć tylko komandosi z jednostek specjalnych lub żołnierze przewidziani do udziału w misjach zagranicznych, a nie poborowi z jednostek remontowych. Zgodnie z zaleceniami dowództwa, ćwiczenia specjalne muszą się odbywać tylko według ściśle określonego, zatwierdzonego scenariusza, zdrowie żołnierzy zaś nie może zostać zagrożone. Instruktorzy w Coesfeld postanowili jednak, że zahartują podwładnych na własną rękę. Pod koniec nocnego marszu około 80 żołnierzy z 7. kompanii było śmiertelnie wyczerpanych. Poborowi nie mieli już sił, aby zgrupować się wokół
"stanowiska bojowego".

Usiedli, zapalili. Nagle z ciemności nocy wypadli udający terrorystów instruktorzy. Wrzeszczeli na całe gardło po angielsku: "Get down! Don't shoot!". Tylko nieliczni rekruci usiłowali stawiać opór. Większość żołnierzy została szybko "wzięta do niewoli". "Jeńcom" zawiązano oczy. Jeden z podoficerów postawił stopę na karku leżącego na ziemi, związanego rekruta i uniósł pięść na znak zwycięstwa. W tej triumfalnej pozie dał się sfotografować. "Tak jakby cieszył się z ubitego lwa", powiedział z oburzeniem pewien polityk, który widział zdjęcia. Nie zostały one jednak opublikowane. Władze niemieckie nie chcą szokować opinii publicznej. Podobno fotografie z Coesfeld za bardzo przypominają dręczenie irackich więźniów przez Amerykanów w Abu Ghraib. Żołnierze 7. kompanii byli przerażeni, ale tylko kilku wypowiedziało kończące udział w ćwiczeniach hasło "Tiffy". Inni nie chcieli uchodzić za mięczaków, niektórzy zresztą liczyli, że zostaną w dobrze przecież płacącej armii na dłużej.

Związanych "jeńców" wrzucono do ciężarówek i przewieziono do koszar na "przesłuchanie". Pewnemu rekrutowi zatkano nos i wlewano mu wodę do ust. Innego maltretowano elektrowstrząsami. Podoficer sadysta używał w tym celu kabla od lornetki polowej.

Kiedy ćwiczenia wreszcie dobiegły końca, żołnierzom pozwolono na czterogodzinny sen. Nikt się nie poskarżył. Dopiero w październiku jeden z poborowych, podczas przypadkowej rozmowy przy kawie z prawnikiem wojskowym, zapytał, czy takie praktyki są normalne. Wstrząśnięty oficer złożył meldunek. Tak rozpoczęła się afera, która zataczała coraz szersze kręgi. Okazało się, że żołnierzy dręczono w 12 koszarach i jednostkach wojskowych. Szczególnie dramatyczny przebieg miały wydarzenia na lotnisku w Stuttgarcie. Na pokładzie starego pasażerskiego tupolewa ćwiczono porwanie samolotu przez terrorystów palestyńskich. Tych ostatnich zbyt realistycznie udawali trzej policjanci z jednostki specjalnej Badenii-Wirtembergii.

"Pasażerowie", uczestnicy kursu medycznego Luftwaffe i poborowi z Ulm, klęczeli przez dwie godziny z rękami na karku i workami na głowach. Głowy i genitalia polewano im wodą. "Terroryści" grozili, że to ropa, którą podpalą. Ryczeli też: "Are you a Jew, a damned fucking Jew?" ("Czy jesteś Żydem, przeklętym, p... Żydem?"). Nieszczęśni poborowi musieli odpowiadać: "Yes, Sir". Na skutek tego koszmaru wielu żołnierzy się pochorowało. W bawarskim Kempten przemoczone rekrutki zamknięto w wilgotnej piwnicy. Sierżanci wrzeszczeli na nie po rosyjsku. Niektóre usiłowały powiedzieć kończące ćwiczenia hasło "Wolność", ich słowa były jednak zagłuszane przez pohukiwania szalejących podoficerów.

Pewna kobieta napisała w oskarżycielskim liście: "W końcu zdjęto nam z oczu przepaski, zapalono reflektory i zaczęło się przesłuchanie. Moje towarzyszki już tylko płakały. To były tortury psychiczne. Ogarnął mnie paniczny lęk i trzęsłam się, szczękałam zębami. Jak oni mogli doprowadzonym do takiego stanu ludziom jeszcze robić zdjęcia?". Skandal okazał się tym bardziej bulwersujący, że armia niemiecka pochodzi z poboru. Żołnierz ma pozostać świadomym obywatelem demokratycznego państwa. I oto okazuje się, że prawa takiego obywatela są niekiedy bezwzględnie deptane. "Dla armii obywateli w mundurach takie wydarzenia są ciosem w twarz", skarży się Winfried Nachtwei, wpływowy ekspert Partii Zielonych od spraw militarnych. Lewicowy magazyn "Jungle World" napisał, że ponoszący odpowiedzialność za skandal oficerowie i sierżanci mają obraz swego zawodu "usytuowany gdzieś między Hollywood a Faludżą z dodatkiem Waffen SS". Komentatorzy w Berlinie zastanawiają się, czy zagraniczne misje nie doprowadziły do niepokojących
przemian w Bundeswehrze. Według "Süddeutsche Zeitung", w demokratycznej armii RFN nie ma już kastowych tradycji militarnych Rzeszy, lecz niektórzy przełożeni czerpią brutalne wzorce zachowań z amerykańskich filmów i gier komputerowych, a więc paradoksalnie ze społeczeństwa cywilnego.

Niemieccy politycy mogą się pocieszać tym, że w armii brytyjskiej najwidoczniej dzieje się o wiele gorzej. W Zjednoczonym Królestwie skandal znów wywołały tajemnicze zgony czworga rekrutów w bazie szkoleniowej Królewskiego Korpusu Logistycznego Princess Royal Barracks w Deepcut.

• W czerwcu 1995 r. 20-letni szeregowiec Sean Benton został znaleziony martwy z pięcioma kulami w piersi. Testy balistyczne sugerowały, że tylko jeden pocisk został wystrzelony z małej odległości, mimo to armia uznała za przyczynę zgonu samobójstwo.

• W listopadzie 1995 r. 18-letnia szeregowiec Cheryl James zginęła w Deepcut od strzału w głowę.

• We wrześniu 2001 r. 17-letni szeregowiec Geoff Gray poniósł śmierć na warcie. Z jego karabinu oddano pięć strzałów, ale tylko dwie kule tkwiły w głowie ofiary. Widziano jakiegoś osobnika uciekającego z miejsca zdarzenia, koroner stwierdził zatem, że nie może ustalić przyczyny zgonu.

• W marcu 2002 r. nie przeżył warty 17-letni szeregowiec James Collinson. Kula uderzyła od dołu w podbródek i przeszyła mózg. Władze wojskowe we wszystkich przypadkach szybko stwierdziły samobójstwo. Najbliżsi młodych żołnierzy prowadzili jednak długą i uporczywą kampanię, aby wyjaśnić wszystkie okoliczności tragedii. Rodzice rekrutów twierdzili, że ich dzieci zostały zamordowane lub zmuszone do samobójstwa okrutnymi szykanami. W poprzednich ośrodkach szkoleniowych żołnierze ci byli przecież szczęśliwi. Cheryl James promieniała, gdy zdała egzamin na kierowcę ciężkiej wojskowej ciężarówki. Złamało ją dopiero Deepcut. Dziewczyna wytrzymała w tych koszarach zaledwie osiem dni.

Generałowie i politycy konsekwentnie odmawiali przeprowadzenia publicznego śledztwa w tej sprawie. Dopiero w listopadzie dziennik "Evening Standard" ujawnił przeciek z poufnego raportu policji w Surrey. Dokument ten, sporządzony na podstawie zeznań żołnierzy służących wcześniej w Deepcut, stwierdza, że w bazie doszło do 173 przypadków dręczenia rekrutów, w tym dziewięciu gwałtów, i to w ciągu zaledwie trzech lat. Pewien podoficer obnażył się przed młodą żołnierką i zażądał seksu oralnego. Rekrutki regularnie wzywano do pokoju podoficerów, gdzie miały "pomagać sierżantowi", ale była to pomoc wiadomego rodzaju. Te, które odmawiały, maltretowano bezlitośnie. Pewien oficer oddał na "krnąbrną" dziewczynę mocz. Inna kobieta musiała biegać po placu musztry naga, tylko w berecie na głowie. Cheryl James odrzuciła zaloty pewnego sierżanta, a ten mścił się każdego dnia. Ale także mężczyźni nie byli bezpieczni. Pewnej nocy podchmieleni instruktorzy ustawili w szeregu półnagich rekrutów i rzucali w nich strzałkami. Spać
mógł się położyć tylko ten, kto miał już trzy strzałki w brzuchu. W Deepcut grasowały dwie bandy katujące nowych żołnierzy. Członkowie Respirator Gang atakowali nocą w maskach przeciwgazowych. Napastnicy z Black Card Club maltretowali rekrutów o ciemnym kolorze skóry. Ten, kto znalazł na łóżku kartę ze znakiem krzyża, wiedział, że wkrótce zostanie pobity. Podobno szeregowiec Benton został wyrzucony z okna pierwszego piętra.

Podobno zadręczył go sierżant Andrew Gavaghan. Rodzice zmarłych tragicznie żołnierzy oświadczyli przed Komisją do spraw Obrony Izby Gmin, że takie okrutne obyczaje panują w Deepcut do dziś. Po ujawnieniu policyjnego raportu minister sił zbrojnych, Adam Ingram, zapowiedział nowe śledztwo, które przeprowadzi "całkowicie niezależna osobistość". Być może, doprowadzi ono wreszcie do wyjaśnienia ponurego skandalu. Publicznego dochodzenia domagają się także rodziny żołnierzy, którzy zginęli w koszarach w Catterick. Od 1990 r. w tej bazie w Północnym Yorkshire doszło aż do 27 zgonów.

Marek Karolkiewicz

Źródło artykułu:Tygodnik Przegląd
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)