PolskaPrzesłuchanie bez Mohana

Przesłuchanie bez Mohana

Sąd Okręgowy w Bydgoszczy kontynuował wczoraj rozprawę przeciwko szefowi sekty Himawanti Ryszardowi M.- "Mohanowi" i jego członikini - Annie W.-S. Przesłuchano bydgoszczankę Bożenę M., która twierdzi, że jogin groził jej śmiercią.

09.10.2003 08:29

Witaminy dla guru

Wczorajszej rozprawie, podobnie jak tej pierwszej sprzed miesiąca, towarzyszyły nadzwyczajne środki ostrożności. Ryszarda M. konwojowało z aresztu do sądu około dziesięciu policjantów z brygady antyterrorystycznej, uzbrojonych w broń maszynową. Takiej obstawy często nie ma nawet na procesach grup przestępczych. Każdy wchodzący na salę rozpraw (wstęp tylko ze specjalną wejściówką) był dokładnie "prześwietlany" przez policjantów.

Oskarżony miał na sobie specjalną "uprząż" - kajdanki na rękach połączone z paskiem na brzuchu. Tym razem jednak obyło się bez ataków duszności, jak podczas ostatniej rozprawy. Lekarz, który zbadał Ryszarda M. tuż przed wczorajszą odsłoną procesu, stwierdził, że może on brać bez przeszkód udział w rozprawie.

Na Mohana czekali już w sali jego ludzie - kilkunastu członków sekty Himawanti pod wodzą Hanny Szpilewskiej, charyzmatycznej, jak zawsze na pomarańczono ubranej kobiety z Gdyni. Współwyznawcy przynieśli jedzenie dla swojego mistrza duchowego - tylko jarzyny i owoce, bo Ryszard M. jest wegetarianinem. Przed przesłuchaniem pokrzywdzonej i jednocześnie oskarżycielki posiłkowej Bożeny M. sędzia Ewa Kujawska-Loroch zarządziła wyprowadzenie oskarżonego z sali. Pokrzywdzona bowiem nie chciała zeznawać w jego obecności. Wychodząc z sali, Ryszard M. rzucił w stronę pani prokurator, aplikantki adwokackiej i Bożeny M.: - Jak się nie wstydzicie, wy zboczeni inkwizytorzy?

Z nożem i paralizatorem

Bożena M. opisała, jaki przebieg miało jej spotkanie z Ryszardem M. 17 kwietnia 2003 roku w mieszkaniu jej koleżanki, Anny W.-S. Wcześniej kobieta wraz ze swoim przyjacielem Tadeuszem D. postanowili odejść z sekty i wystąpić w programie telewizyjnym, w którym negatywnie wypowiadali się na temat Himawanti.

Kobieta opowiadała, że kiedy do pokoju wszedł Ryszard M., popchnął ją na fotel i pokazał paralizator elektryczny, mówiąc, że takie urządzenie może zabić. Cały czas miał także przy sobie nóż, o którym mówił, że "jest dobry do podrzynania gardła" Pokrzywdzona stwierdziła, że oskarżony kazał jej napisać oświadczenie skierowane do "braci i sióstr z Himawanti", w którym m.in. "przyznawała się", że jest winna Annie W.-S. 7 tys. zł i że jest opłacana przez zakon dominikanów. Był jezcze drugi list, datowany wstecznie rzekomo z Izraela - w nim napisała, że Tadeusz D. jest członkiem Al Kaidy i Hamasu (!). Oskarżony miał jej również zabrać biżuterię i telefon komórkowy.

- Ryszard M. groził mi, że jeśli nie odwołam emisji powtórki programu, to jacyś ludzie wywiozą mnie do lasu, gdzie zostanę zakopana po szyję w ziemi i tak będę przesłuchiwana. Powiedział też, że co najmniej 10 osób potwierdzi, że w tym dniu nie było go w Bydgoszczy - zeznała Bożena M.

Przypomnijmy - Ryszard M. odrzuca wszystkie zarzuty twierdząc, że feralnego dnia był w Gliwicach, a nie w Bydgoszczy. Anna W.-S. w swoich zeznaniach potwierdziła jednak, że tego dnia Ryszard M. był w jej mieszkaniu i podyktował Bożenie M. dwa oświadczenia, nie widziała jednak, aby jej groził.

Atak na Nowaka

Na rozprawie był obecny Ryszard Nowak, były poseł, a obecnie szef Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami. Powiedział on, że w ośmiotysięcznej Szklarskiej Porębie, gdzie mieszka, po pierwszej rozprawie pojawiło się kilkaset ulotek, w których nazywa się go "pedofilem". - Sądząc po języku, w jakim ulotka została sformułowana, jest to dzieło sekty Himawanti. To oczywista bzdura i oszczerstwo, więc skierowałem sprawę do prokuratury w Jeleniej Górze, ale jak się raz kogoś obrzuci błotem, to zawsze coś zostaje - dodał R. Nowak.

Z kolei świadek w procesie Tadeusz D. otrzymał na swój adres domowy "wyrok śmierci", jaki Himawanti wymierzyła mu za "zdradę" sekty.

jar

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)