Poselskie długi
Na rozpoczynającym się dziś posiedzeniu
posłowie będą głosować, czy rozwiązać Sejm i przeprowadzić
wcześniejsze wybory. Ale nie ma się co łudzić - wniosek upadnie.
Powód jest banalny: pieniądze - pisze "Fakt".
Według dziennika, posłowie w tej kadencji nabrali łącznie aż 42 mln zł kredytów! Średnio daje to prawie 100 tys. na głowę.
Tak złego Sejmu dotąd nie mieliśmy. Partie, które wprowadziły najwięcej posłów, dziś mogą w Sejmie nie znaleźć się w ogóle. Albo będzie ich reprezentować zaledwie kilkunastu dzisiejszych liderów - stwierdza "Fakt".
Przyszłość większości posłów wygląda więc czarno. I to nie tylko ze względu na politykę, ale ich własne portfele. Z 460 urzędujących posłów 233 ma kredyty. Różne - od 10 tys. do kilku milionów zł. Większość posłów zaciągnęło pożyczki od razu po tym, jak zostali wybrani.
Za pożyczone pieniądze parlamentarzyści kupują auta i mieszkania albo budują domy. Niektórzy rozwijają swoje firmy. I dla tych koniec posłowania może być w miarę znośny - wrócą do swoich interesów. Tak jak absolutny kredytowy rekordzista, poseł SLD Tadeusz Myler (55 l.). Jest winny bankom ponad 3,5 mln zł! "Firma się rozwija, mam już dwa salony samochodowe. Te kredyty wziąłem na wykończenie inwestycji. Do spłacenia pozostało mi niewiele" - tłumaczy.
To jednak nie przeszkadza mu, razem z innymi kolegami z SLD, występować przeciw rozwiązaniu Sejmu. "Byłoby to szkodliwe dla skarbu państwa" - tak to tłumaczy.
Średnia poselska pensja wraz z dodatkami wynosi 11 tys. zł. Takie pieniądze pozwalają spłacać bez problemu kredyty. Nic więc dziwnego, że posłowie rękami i nogami będą trzymać się poselskich stołków. Bo niewielu na Wiejskiej ma plan awaryjny. A wielu, jak Renata Beger z Samoobrony (959 tys. zł długu), już czuje na plecach oddech komornika - konkluduje "Fakt". (PAP)