Polowanie na Wieczerzaka
Niewiele brakowało, by Grzegorz Wieczerzak
zginął w wypadku samochodowym. Rozpędzony tir chciał zepchnąć jego
auto z drogi. To wyglądało na zaplanowaną akcję - twierdzi na
łamach "Życia Warszawy" były prezes PZU.
Do dziwnego wypadku doszło tydzień temu na trasie Warszawa - Katowice w miejscowości Franciszków.
Grzegorz Wieczerzak, razem ze swoją 34-letnią znajomą, jechał oplem omegą w kierunku Katowic. Chciałem wyprzedzić jadącego przede mną tira. Wtedy on gwałtownie skręcił i wjechał na mój pas. Zaczął mnie spychać z jezdni. Odruchowo zwolniłem i wtedy poczułem potężne uderzenie w tył samochodu. Wjechała w nas ciężarówka. Nie wiem, jak to się stało, że przeżyliśmy. Cała sytuacja wyglądała na zaplanowaną - relacjonuje były szef PZU Życie.
Kierowca tira, który chciał staranować opla Wieczerzaka, uciekł z miejsca wypadku. Zauważyłem jedynie, że miał polskie numery rejestracyjne - dodaje gazecie Wieczerzak. Niemal natychmiast na miejscu zjawiła się policja i pogotowie. W wypadku została ranna znajoma Wieczerzaka.
Z objawami wstrząsu mózgu i ogólnymi potłuczeniami odwieziono ją do szpitala w Skierniewicach - powiedziała dziennikowi nadkom. Joanna Kącka z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. Na miejscu okazało się, że kierowca ciężarówki, która wjechała w samochód Wieczerzaka, był pijany. Policja nieoficjalnie przyznaje jednak, że wypadek jest bardzo tajemniczy. Głównie ze względu na ucieczkę kierowcy samochodu, który, jak zeznaje Wieczerzak, spychał go na pobocze drogi. Niestety są raczej małe szanse, by go odnaleźć - mówi "Życiu Warszawy" nadkom. Kącka. (PAP)