Policyjny najazd na dom
Policyjne informacje, jakoby sprawcy napadu
na sklep w Wojniczu zostali natychmiast ujęci, niestety się nie
potwierdziły. A rodzina zatrzymanych, którzy spędzili kilkanaście
godzin w izbie zatrzymań, domaga się przeprosin od stróżów prawa -
donosi "Dziennik Polski".
31.03.2004 | aktual.: 31.03.2004 07:16
Gazeta przypomina, że w sobotę wieczorem do sklepu spożywczego w Wojniczu wtargnął mężczyzna w kominiarce. Trzymając w ręce pistolet, krzyknął: - To jest napad! Sprzedawca zaczął się bronić. Podczas szarpaniny napastnik upuścił pistolet i wybiegł. Broń okazała się miotaczem gazu.
W niedzielę policja poinformowała prasę, że w Zakrzowie zatrzymano bandytę z kompanami. Tymczasem, akcja policji wyglądała jak w Magdalence - powiedziała dziennikowi wzburzona mieszkanka Zakrzowa. Pod jej dom w sobotni wieczór podjechało sześć radiowozów. Policjanci skuli czterech mężczyzn - głowę rodziny, dwóch synów i kolegę - i nie słuchając żadnych tłumaczeń zabrali wszystkich do izby zatrzymań.
"Krzyczeli, kazali trzymać ręce w górze - opowiada gazecie 52- letni zakrzowianin. - Wypuszczono nas po 15 godzinach tłumacząc, że to pomyłka"- dodaje.
Niesłusznie obwinieni są zbulwersowani działaniem policji. Rodzina przeżyła ogromny stres. We wsi o niczym innym się nie mówi. "Wytyka się nas palcami. Policja musi nas przeprosić" - domagają się zatrzymani.
Policjanci przyznają, że podobne przypadki czasami się zdarzają. "Ale to są naprawdę jednostkowe zdarzenia" - zapewniła "Dziennik Polski" podkomisarz Sylwia Bober z KWP w Krakowie.