Podróż za jeden uśmiech
Polska królowa autostopu mieszka na Dolnym Śląsku Teresa Bancewicz przejechała pół świata. Za darmo. Autostopem. I choć ma już 74 lata i przyznaje się do lekkiej sklerozy, to wcale nie zamierza przez resztę życia kiwać się na bujanym fotelu i dziergać skarpetki na drutach. Właśnie dzisiaj rusza w kolejną wyprawę. Tym razem na Kubę.
01.09.2007 | aktual.: 03.09.2007 07:50
Siedemdziesiąt lat temu czteroletnia Tereska (jeszcze nie Bancewicz, tylko Olszewska) uczepiona maminej spódnicy "łapie" furmanki. Jest rok 1937. Droga bliżej nieznana, na pewno położona między Sosnowcem a Wilnem. Jadą na Wilno do rodziny ojca Tereski.
Jan Olszewski, tato Tereski, był z Wilna i chciał zostać chemikiem. Ale nie został, za to gonił z kraju bolszewika w dwudziestym roku. Potem postanowił wyruszyć na zachód Europy za chlebem. Jego zachód skończył się w Sosnowcu, bo Jan utonął w oczach mamy pani Teresy – Heleny Soi. Od tego czasu już razem ruszyli za chlebem, tym razem na wschód. Handlowali na bazarach proszkiem do czyszczenia guzików – bezcennym dla kolejarzy i policjantów rezultatem chemicznych pasji Jana. Kiedy w 1933 roku w Brześciu urodziła się Tereska, było biednie i coraz biedniej. Jan odebrał sobie życie, a Helena z córką wróciła do Sosnowca. Ale coś Helenę ciągle gnało z biedy Zagłębia do biedy Wilna. – Chciała szukać rodziny ojca, jakiejś poprawy naszego losu. I właśnie piechotą i furmanką podróżowałyśmy – wspomina królowa autostopu.
Po wojnie czekała ją kolejna wędrówka. Tym razem na Ziemie Odzyskane, potem nakaz pracy w Jeleniej Górze, ślub z Janem Bancewiczem i dekorowanie wystaw sklepów mięsnych. Rodzi syna, rodzi córkę. Wystawy sklepów z salcesonem i karkówką nie spełniają jej ambicji i Teresa wygrywa konkurs na projektantkę odzieży. Teresa w 1988 roku idzie na emeryturę a Jan kończy pracę w jeleniogórskiej "energetyce". Więcej plansz BHP i projektów stacji trafo spod jego malarskiej ręki już nie wyjdzie. Zamiast profilaktyki BHP, Jan maluje plenery Kliczkowa i Bancewiczowie, zauroczeni okolicą, postanawiają się osiedlić w pobliskim Przejęsławiu. Kupują dom. Z Przejęsławia jest bardzo daleko do Egiptu, Maroka, Tokio, Chin czy Iraku. Ale tylko pozornie. Pierwsza podróż królowej autostopu to był rok 1996. – Miałam depresję, żyliśmy biednie, nie radziłam sobie z życiem. Wyjechałam stopem do Finlandii i tak się zaczęło. Stały ekwipunek autostopowiczki to plecak (25-30 kilogramów) i obowiązkowo suknia wieczorowa, bo trzeba być
przygotowanym na każdą okazję. Bo, a nuż trafi na bal u księcia...
W plecaku niewielkie i lekkie kompozycje plastyczno-roślinne, które sprzedaje nawet po 5 euro. Oczywiście, na Zachodzie. Europa to dla niej przepustka do dalszej podróży. – Tam sprzedaję swoje prace i zarabiam na dalszą podróż w ciekawsze strony. Bo wszędzie poza Europą jest ciekawie, tak pasjonująco... – Teresa się rozmarza. W plecaku ma jeszcze namiot, prymitywną kuchenkę, mleko rozpuszczalne i płatki. No i lekarstwa. Do tego słowniki, bo Teresa Bancewicz z każdego języka trochę umie, ale to trochę to jest bardzo mało. Choć, według jej teorii, niektóre słowa są prawie takie same w Hiszpanii i Japonii. Tak jak mężczyźni.
Mężczyzn znam na wylot
– Znam ich psychikę jak nikt, bo w podróżach spotykam głównie mężczyzn, a w autostopie trzeba umieć z nimi rozmawiać. Młodej kobiecie trudno zmienić temat, kiedy kierowca zaczyna z nią rozmawiać o seksie albo prawić jej komplementy... W moim wieku już się nad tym panuje. Podróżuję bez makijażu. Jestem stara i nie mam już czego pokazywać tym panom. W moim wieku mężczyzn zna się tak doskonale, że stają się uczynni i mili. Uczynni byli przy pierwszym kontakcie mężczyźni w dolinie Nilu. Ale w nocy wrócili, wykręcili jej ręce i ukradli aparat fotograficzny. – Wzywałam Allacha na pomoc. Chyba dlatego nie wzięli nic więcej i nie zrobili mi krzywdy.
Autostop okazuje się lekiem na jej chandrę. I sposobem na życie. Ciekawe, barwne życie. Zeszły rok to była Azja i kolej transsyberyjska – bilety w Moskwie są tańsze o połowę niż w Polsce. Kompozycje genialnie sprzedają się w Tokio – wystarcza na prom na kontynent i na drogę powrotną. Teraz pani Teresa ma w planach Kolumbię, Ekwador... – i Kubę, która mi się marzy od dziesięcioleci. Nie wiem jeszcze, gdzie w Europie złapię tani samolot na Kubę, ale gdzieś złapię – mówi, pakując plecak. Jedzie w ciemno. O przyszłości jednak trochę myśli. – Wiem, że to się kiedyś skończy, że któraś podróż będzie ostatnia, bo mi nogi odmówią posłuszeństwa. Ale jeszcze Indie chciałabym zobaczyć.
Teresa Bancewicz skarży się, że fakty zaczynają uciekać jej z głowy. Powoli, ale jednak. – Nie zapominam spotkań, przeżyć, ale wysokości góry czy nazwy pięknego budynku mogę nie pamiętać. Pamiętam to, czego nauczyłam się przez te dwanaście lat jeżdżenia. Nauczyłam się tego, że do ludzi wszędzie i zawsze trzeba się uśmiechać. Bo za uśmiech każdy się odwdzięcza... – dodaje.
Bernard Łętowski